Szukaj na tym blogu

sobota, 16 kwietnia 2011

Europa na prawo

Susza u źródeł rewolucji

W jednym z ostatnich wywiadów Grzegorz Kołodko, uważany za jednego z czołowych ekonomistów ruchu alternatywy w Polsce - i słusznie zważywszy na popularność w naszym kraju dinozaurów neoliberalizmu pokroju Leszka B. - wyraźnie dał do zrozumienia, że nie widzi alternatywy dla systemu kapitalistycznego. Nie ma wobec tego w jego dyskursie konfrontacji stanu obecnego z utopią, możliwością zmiany czy nawet znamion jakiejkolwiek alternatywy. Można się spierać, czy przypadkiem nie jest to rutynowa przypadłość wielu ekonomistów, którzy operują słupkami wskaźników nie będąc w istocie zaangażowanymi w jakiekolwiek rozważania nad samą mechaniką w jakiej się poruszają (pomimo tego, że nieraz odmienna sytuacja wpływałaby na ich różnie pojętą korzyść). Jednocześnie Profesor Reykowski w Tygodniku Przegląd formułuje program lewicy, który zakłada działalność wewnątrz kapitalizmu, najlepiej tego bogatego. Ta dolegliwość wydaje się być jednak poważniejszą chorobą, objawy widoczne są w całym życiu publicznym Polski. "Ciąża w firmie na koszt... podatnika" - czytamy w jednym z tytułów Gazety Wyborczej, w TVN 24 Radosław Sikorski pozbawia moralnego prawa do władzy Kaddafiego, z kolei Sławomir Sierakowski zajmuje się podkreślaniem Polskiej nienawiści do Imperium Sowieckiego i niedemokratyczności Chin [interwencja jak w Libii?] a inne źródła męczą nas szczegółami na temat zagadnień związanych z urokami katastrofy smoleńskiej. Syreny przypominają nam o cierpieniu jakie mamy współodczuwać z narodem. Najgorszym wrogiem prawdziwie Polskiego Polaka pozostaje żydokomuna, z tą różnicą że po jednej stronie bardziej żydo, po drugiej bardziej komuna. W tym świecie można czuć się niczym turysta w Zoo z tylko jednym gatunkiem małpy w klatkach. Ten proces jaki przebiega prowadzi na prawo całą opinię publiczną. Utwierdzać ma nas w przekonaniu o sile i stabilności jeśli nie neoliberalizmu to kapitalizmu ekonomicznego. Jeśli dyskusja nie obejmuje alternatywy systemu, szybko przemienia się w rozmyślania bogatych nad tym, czy przypadkiem nie czas już, żeby coraz bardziej niezadowolonemu społeczeństwu rzucić kilka dodatkowych ochłapów. Daleki jestem również od optymizmu i wiary w wydolność środowiska akademickiego Zachodu - a co dopiero Polski - jeśli chodzi o awangardowe posunięcia na scenie politycznej. Sama przyjemna debata na temat trendów kulturowych czy próba syntezy ich z geopolityczną sytuacją nie jest w stanie przybliżyć kogokolwiek do uformowania się realnych struktur czy ruchów zdolnych do zmiany paradygmatu ekonomicznego. Atmosfera swoistego wyczekiwania jaka pojawiła się w środowisku lewicy i w pewnych obszarach warstw inteligencji od chwili 'Arabskiej Wiosny Ludów' jest swego rodzaju oszustwem i zawłaszczaniem rebelii ubogich warstw państw Bliskiego Wschodu na rzecz swojej lokalnej sytuacji. "Obetniecie nam stypendia, a zrobimy wam Egipt!" - grozi środowisko akademickie systemowi neoliberalnemu. Sama groźba brzmi całkiem do rzeczy, na płaszczyźnie interesu środowiska akademickiego pozostaje jednak nadal - tylko to stypendium - po, którego otrzymaniu lwia część powróci do sprzyjania misji demokratycznej Nato w Libii - jeśli do tej pory tego nie robiła.

Europa na prawo

Trudno być optymistą, kiedy obserwujemy jak społeczeństwa stają się coraz bardziej konserwatywne, a 'demokracja' rozumiana bardziej jako zachodni styl życia staje się kulturowym syndromem wykluczania możliwości partnerstwa dla 2/3 świata. 'Demokracja' stała się bowiem karykaturą samej siebie. Okazuje się, że tylko demokracja państw najbardziej rozwiniętych i kapitalistycznych ma prawo być arbitrem dla innych, niedorozwiniętych krajów, gdzie nadal panuje niemodna bieda. Europa idzie na prawo, widać to nie tylko po rosnącym poparciu dla skrajnie prawicowych partii ale i skutecznych działaniach takowych gdy te dostają się do władzy, jak choćby na Węgrzech. Rynki finansowe nie znają świętości ani nie zamierzają z sentymentu inwestować w Europie, jeżeli lepsze warunki znaleźć mogą w krajach poza EU czy USA. Tym samym odpływ kapitału zmusza Europę do kolejnych ustępstw i odejścia od praw wywalczonych w toku kształtowania się formuły państwa opiekuńczego w wieku XX. Ludność Europy broni się kierując swe oczy w stronę skrajnej prawicy. Nie ma już bowiem zaufania dla lewicowych partii, które pod szyldem socjaldemokracji wprowadzały kolejne destrukcyjne dla rynków pracy i solidaryzmu społecznego reformy. Tymczasem rządzący w wielu państwach giganci liberalnej doktryny, którzy przegrali starcie o postawienie się międzynarodowemu kapitałowi próbują ratować się akcjami militarnymi, które napędzać mają koniunkturę i dostarczać funduszy by łatać odpływ inwestorów na rodzimych rynkach - tak interpretować można wojnę w Libii. Cała sytuacja na Bliskim Wschodzie jest wobec tego podwójnie przykra dla państw Europejskich i Stanów. Groźba utraty wpływów w roponośnym regionie, przy jednoczesnych gigantycznych utopionych środkach w prywatny sektor podczas kryzysu i braku jakiejkolwiek nad nimi kontroli zwiastuje perspektywę społecznego fermentu wywodzącego się z widma niewypłacalności dotychczasowych praw socjalnych. Przed wielkimi trudnościami stanie także sama koncepcja Unii Europejskiej. Bogate państwa już teraz przejawiają rosnący opór przed dalszym finansowaniem i pomaganiem krajom w trudniejszej sytuacji finansowej. Gdy skończą się płynące potokiem dopłaty - sytuacja w biedniejszych krajach ulegnie pogorszeniu zwiastującemu wręcz katastrofę - jednocześnie rynki państw takich jak Niemcy odnotują wzrost a kraje prawdziwie majętne wzbogacą się kosztem izolacji i rosnących sprzeczności w regionie. Przy takim rozwoju wypadków staniemy się świadkami niebezpiecznego chaosu, sprzyjającego wszelkim skrajnym odmianom prawicowej ideologii w dojściu do władzy.

Zmiana polityki zagranicznej

Na własne oczy obserwujemy jak zmienia się polityka zagraniczna w Europie. Dotąd będące stricte zgodnymi z interesem USA środowiska otwierają się na współpracę z Rosją i idą jej na ustępstwa formując partnerstwo - inspirowane z rozkazu Ameryki. Ta nieuchronna wspólnota interesów USA, UE oraz Rosji wskazuje na rosnące zagrożenie ze strony gospodarek rosnących w siłę takich jak Chiny czy Indie. W tych stających się potęgami państwach kontrola nad nimi zachodniego kapitału jest tak samo umowna jak władza Zachodnich rządów nad ich gospodarką. Jednocześnie NATO wraz z USA instrumentalnie odnosi się do Bliskiego Wschodu, gdzie mnoży sobie wrogów kolejną kampanią wojenną - tym razem w Libii. Tym samym sytuacja staje się coraz bardziej napięta. NATO dało jasny sygnał jak instrumentalnie jest w stanie posłużyć się ONZ i zademonstrowało na przykładzie Libijskim jakimi środkami planuje uzyskiwać przewagę gospodarczą nad pozostałymi podmiotami. Obserwujemy bitwę kapitalizmów w różnym wydaniu. Gdzieś osobno od poszczególnych decyzji rządów państw ma miejsce także transfer i subtelnie prowadzona wojna inwestorów giełdowych. To Wall Street chce dyktować USA jak bardzo kraj ten może się zadłużyć, to Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy chcą pełnić rolę bardzo konkretnego (mimo promowania koncepcji 'wolnego rynku') modulatora gospodarki światowej z ramienia elity finansjery. Jak gdyby zawieszone w powietrzu rządy państw Europejskich i USA balansują między zaspokajaniem rosnącego apetytu kapitału światowego a zapobieganiem rewolcie społecznej, którą spowodować może rosnące rozwarstwienie i nierówność w podziale środków ze wzrostu gospodarczego. W obliczu śmierci alternatywnych od kapitalizmu modeli ideologicznych, wszystkie partie polityczne, zarówno w Polsce jak i w Unii Europejskiej proponują różnorodne rozwiązania w polityce wewnętrznej Europy na bazie kapitalizmu. Jednocześnie wszystkie te partie stosują te same izolacjonistyczne i ksenofobiczne postawy w stosunku do innych krajów i nimi będą kierować się przy prowadzeniu gospodarczej polityki zagranicznej. Wydaje się, że ta tendencja do domykania rynków pracy przed imigrantami przy jednoczesnym odpływie kapitału do państw rozwijających się będzie pełniła kluczową rolę w rozwoju sytuacji w Europie. Zauważyć należy jednak, że kapitał posiada wewnętrzne, rosnące sprzeczności. Burżuazja podzieliła się na z jednej strony fragmentarycznie patriotyczną, inwestującą w wysokie technologie pochodzące z Europy, i na tą drugą: lokującą swoje interesy w krajach rozwijających się, kompradorską o nasyceniu spekulacyjnym. Poziom komplikacji przepływu finansowego na świecie doprowadził do izolacji i indywidualizacji wielu potencjalnie podmiotowych struktur kapitałowych. Koncerny przemysłu zbrojeniowego i finansowe zaplecze neoliberalizmu jest jednak nadal najstabilniejszą finansową strukturą, jak do tej pory egzystującą przede wszystkim przy interesach Stanów Zjednoczonych, co może jednak łatwo ulec zmianie. Pozostałe, możliwie alternatywne jednostki ekonomiczne wydają się nie być dostatecznie autonomiczne by samodzielnie kreować politykę państwową. Tym samym wiodące liberalne grupy interesu mogą okazać się zbyt silnie narodowymi by zamortyzować faszyzację polityczną.

Bezruch społeczny

Dopóki trwał będzie bezruch społeczeństwa Europy i USA, dopóki stabilność wyznaczonej hierarchii ustroju będzie przekonująca, dopóty wszelkie interwencje w obronie tego wydzielonego prosperity będą prawomocne. To wrażenie stabilności, jakim otoczona jest perspektywa kapitalistyczna ma maskować niestałość tendencji ekonomicznych, które nią rządzą. Konsumpcyjna konstrukcja nowoczesnego kapitalizmu tworzy na tyle nośną i nienasyconą przestrzeń, że zdecydowanej większości nie jest dane kiedykolwiek poza nią wyjść. O tyle o ile konsumpcyjny styl życia na Zachodzie jest czymś wynikłym wprost z historycznego awansu i bogacenia się społeczeństwa, to zadziwiająco skutecznie model ten funkcjonuje również w państwach praktycznie pozbawionych szans na szerszy dostęp do konsumpcyjnych dóbr. Bogactwo, majątek, status jest czymś co uchronić ma przed niepewnością jaka udziela się każdemu w kapitalizmie. System tym samym udziela odpowiedzi samemu sobie, będąc odpowiedzią na własny, opresyjny charakter. "Czujesz się niepewnie? Boisz się, że zdechniesz na ulicy nikogo nie obchodząc? Dorób się!" - taki wewnętrzny głos krąży po masach, tworząc z każdej istoty ludzkiej sprowadzoną do popędu mróweczkę. Rzeczywistość uświadamia nam jak długo utrzymywać może się taki stan rzeczy. Status stoi na szczycie wszystkich współczesnych wartości kapitalistycznego świata. Świadomość, że status szerszej grupy i sytuacja całego społeczeństwa stanowi gwarant własnego samopoczucia i bezpieczeństwa jest zarezerwowana dla właścicieli kapitału i rządzących. Ten znany od dawna proces indywidualizacji, atomizacji społeczeństwa jest dziś czymś szczególnie widocznym. Symboliczna samotność w tłumie, cisza pełna wzajemnej wrogości i wyrachowanie to objawy ogłuszenia mas, które będzie trwało tak długo, jak długo system przynosił będzie dostateczne profity by podtrzymywać tą znieczulicę. Perspektywa humanistyczna, ogólnoludzka i równościowa nie przemawia do druzgocącej większości. Jest czymś naturalnym godzić się na powszechny egoizm. Przeciwdziałać stara się temu jedynie dyskurs narodowy, który apeluje do nas o solidaryzm na szczeblu narodu. Jest to oczywiste, jak fałszywy musi być ten dyskurs, lub jak bardzo zakłamana jako niedostępna i fikcyjna jest perspektywa ogólnoludzka. Co wobec tego może być tym czynnikiem izolującym społeczeństwa narodowe od szerszej perspektywy? Zarówno narodowa organizacja państwa, wciąż bariera językowa, oraz szeroko pojęta kultura, która wykorzystywana jest jako narzędzie izolacji. Kultura międzynarodowa dostępna jest dla wybranych. Języki konferencyjne i etykieta unormowanych zachowań przemieszcza się wraz z globalną ekspansją kapitału. Masy w swojej pełnej złości odpowiedzi na pogarszające się ich warunki bytowania skazane są na użycie dostępnego, lokalnego systemu pojęciowego, symbolicznego, kulturowego. Ta perspektywa uświadamia nam jak daleko jeszcze w swoim procesie zajść musi globalizacja by przekształcić hierarchie narodowe we w pełni klasowe. Tym samym współczesne społeczeństwa wciąż wydają się być podatne na faszyzujące je i izolujące od szerszej perspektywy procesy.

Przestrzeń pod wyzysk

Przepowiadany kres kolonializmu nie następuje. Możesz mieć tyle demokracji, ile tylko pragniesz, ale jeżeli jest ona wprowadzana z pomocą przewagi wojskowej twoich bogatszych sąsiadów, jest to tak fałszywa demokracja jak demokratyczny jest dzisiejszy Irak. Perspektywą dla bliskiej przyszłości zdaje się być epoka wtórnego kolonializmu ekonomicznego. Poszczególne bogacące się i ubożejące rynki narodowe tworzą nieustanne, zapętlone koło wyzysku i drenażu finansowego. Ta huśtawka koniunktury nie odbywa się jednak bez konsekwencji. Reakcją na niższy i pogarszający się status ekonomiczny Niemiec po I Wojnie Światowej była ideologia nazizmu. Reakcją na strach przed zapaścią ekonomiczną i fiaskiem polityki Unii Europejskiej będzie i jest już ten sam izolacjonistyczny trend w państwach bogatej Unii. Funkcję rozbrajania tej tendencji mogą mieć Europejskie grupy gospodarcze i inwestycyjne, dla których izolacjonizm stanowił będzie katastrofalny spadek konkurencyjności. Jednakowoż ideologia liberalizmu jaka będzie przy okazji tej próby rozbrajania stosowana nie zaskarbi już sobie prawdopodobnie wymaganego poparcia społecznego. Tymczasem nikt nie wyłoży środków na perspektywę międzynarodowej polityki socjalistycznej, nikt też nie wydaje się być nią zainteresowany. Jeśli liberalizm ma zwyciężyć z tą faszyzacją bez ingerencji ideologii internacjonalizmu socjalistycznego będzie musiał zrezygnować z narodowego uwiązania do USA i dominacji stosowanego przez Stany neoliberalizmu. Jednakowoż reakcja samych Stanów na tą decyzję o separacji nie będzie już zależała od kapitału. Pozostaje nadzieja w inteligencję rządzących i pragnienie z ich strony na uniknięcie szerszej skali konfliktów natury tak samo ekonomicznej jak i militarnej. Ewolucja systemowa w krótkich odcinkach historycznych przyjmować może nie liniowy, a wahadłowy ruch i prawdopodobne wydaje się być krążenie między tendencjami narodowo-socjalistycznymi a liberalnymi o rosnącym szczeblu. Współczesny wolnorynkowy kapitalizm chce sprzedawać się jako nowe lekarstwo, zbudowane na zgliszczach złego, starego. Kłamstwo rwanej historii to prosty mechanizm mający zasłonić procesualny charakter dziejów. W przeszłości siła Europejskich socjalistycznych partii w okresie międzywojennym okazała się iluzoryczna, a socjaldemokracja przyłożyła rękę do rozwoju polityki militaryzmu, prowadzącego w rezultacie do wojny. Wielki kapitał wtedy istniejący w o wiele mniej konkretnym kształcie również nie zapobiegł konfliktowi. Współcześnie siła socjalistycznych i internacjonalistycznych frakcji jest tak samo, a może nawet bardziej namacalnie iluzoryczna, o co zadbał imperializm i jego zamaskowane odłamy rozrzucone od prawicy po lewicę. Rozwinął się natomiast sam kapitał, formułując ponadnarodowe, globalne reguły gry. Rynek i kapitał może się jednak okazać zbyt mało jednomyślny by zapobiec procesowi faszyzacji, a nawet sam może przyłożyć do tego procesu rękę, wietrząc w konfliktach różnorodnej natury wspaniałą okazję do robienia interesów. To mające teraz miejsce siłowanie się nacjonalizmu i internacjonalizmu w Europie będzie miało rezultaty rzutujące na najbliższą przyszłość i dalszy kształt historii.

niedziela, 10 kwietnia 2011

Uniwersytet Kapitalizmu

Studenci nie chcą socjalizmu

Zamiast kolejnych notek dyplomatycznych zawierających kolejne oskarżenia należy poważnie zastanowić się nad zaistniałym kryzysem ruchu studenckiego oraz obecnym kształtem edukacji uniwersyteckiej. Niezbędna jest spójna, systemowa ocena uczelni wyższych oraz ich fundamentalnych założeń. Oceniać należy profil uniwersytetu przez pryzmat realizowanego programu ideologicznego, oraz przez pryzmat uwarunkowań systemowych - to one zilustrują nam tło społeczne zaistniałego sporu. Nie ulega wątpliwości: uniwersytety są przynajmniej jak dotąd najsprawniejszą formą instytucjonalnej wymiany wiedzy i kształcenia. Od Europy po Azję i obie Ameryki to uniwersytety strzegły i strzegą pieczy nad edukacją, postępem myśli i postępem technologicznym. Nie ulega również wątpliwości fakt zróżnicowania ideologicznego czy zadaniowego i metodycznego poszczególnych uczelni. Dla jednych z nas uniwersytetem będzie KUL, dla innych wydział zarządzania zasobami ludzkimi a dla garstki zboczonego marginesu uniwersytetem będzie Maj 1968 roku i Che Guevara, Simone de Beauvoir oraz Jean Paul Sartre. Polska stałą się bowiem państwem w istocie pozbawionym szerokiego ruchu akademickiego, tym bardziej nieobecny jest w kraju studencki ruch nawiązujący do stabilnej awangardowej i antysystemowej treści. Żyjemy w kraju, w którym ponad wszystko ludzie cieszą się i chcą się cieszyć z przypadku. W imię wolnorynkowej ruletki masy skierowały Polskę w kierunku zwierzęcego kapitalizmu. Socjalizm, a już nie daj bóg rewolucja czy komunizm stały się nie bez korzyści dla tego podtrzymywanego stanu rzeczy elementami społecznie wyklętymi i nieobecnymi w przestrzeni. Są to zagadnienia martwe, jeśli nie liczyć treści jaką proponuje nam Instytut Pamięci Narodowej czy marginalnych dla ogółu społeczeństwa i społeczności akademickiej wydawnictw pokroju Krytyki Politycznej - gdzie z kolei pojęcia te traktowane są i wykorzystywane w charakterze nieszkodliwego gadżetu, który ideologicznie frapujący nie może jednak wyjść poza obręb umożliwiający ewentualną publikację w Gazecie Wyborczej. Jak wobec tego można oczekiwać, że uniwersytet zdolny będzie do wyjścia poza ramy gospodarki kapitalistycznej, która w Polsce przybrała postać pozbawioną tak ważnych składników w dawnych i współczesnych zachodnich państwach jak silna pozycja związków zawodowych, prawdziwie rewolucyjnych partii politycznych czy choćby fundamentalnego, jednoczącego poczucia niezgody i stania w opozycji do liberalizmu ekonomicznego jako głównej doktryny. To krótkie tło i własne obserwacje czytelnika powinny uzmysłowić każdemu z uczestników ruchu jak marginalne jest w tej sytuacji zainteresowanie jakąkolwiek bardziej radykalną zmianą, być może nawet niektórzy protestujący nie mają bliżej skonkretyzowanej wizji takich ewentualnych zmian. Paru wariatów odwracających uwagę ludzi stojących w kolejce po bułki z serem w bufecie uniwersyteckim jeszcze nie czyni Wiosny Ludów.

Studenci mają nowy język

Nie sposób jest wobec tego przemówić do ruchu studenckiego obecnym w kilku felietonach pojęciem "nowego języka" w sytuacji gdy monstrualną większość studentów stanowią nie młodzi intelektualiści na drodze do zmiany paradygmatu społecznego lecz przyszli uczestnicy wolnorynkowej ruletki, z rozkoszą zajmujący przygotowane przez system miejsca licząc na mnożący się z biegiem lat własny majątek. Ta grupa nie chce protestu, a Polska jest specyficznym w istocie krajem z marniejącą w oczach klasą inteligencką, w której przerwana została ciągłość jaka spajać mogłaby lata PRL z III RP. W wyniku rozrachunków tryumfującego kapitalizmu z marksistowskimi wybrykami wcześniejszej epoki - cały - niezbędny na dziś - beton został zniszczony bądź to mechanicznie bądź zwyczajnie przeszedł na stronę wcześniejszego oponenta. Niewiele lepszą sytuację zastaje młody rewolucjonista, student. Bez systematycznych odwołań do wolności i demokracji jakie rzekomo zapewnia nam obecny system szybko pójdzie na dno, i odciętemu od dotacji przyjdzie mu przekładać rewolucyjną działalność teoretyczną z wykładaniem kurczaka w KFC. Czy zatem rzeczywiście istnieje słowo-klucz, którym niczym różdżką czarodziejską otworzymy drogę ku masowym wystąpieniom? Czy może jednak lepiej zacząć od prostej obserwacji, że żyjemy w społeczeństwie konserwatywnym, zindywidualizowanym i reakcyjnym względem socjalistycznej czy nawet ludowej alternatywy? Kraj pełen onanistów zawieszonych na uciesze jaką przynosi im umiarkowany, zhierarchizowany dobrobyt na marginesie Europy zaryzykuje całym pokoleniem skok do lepszego świata, zagranicznej nibylandii. Protesty zostawiając tym, którzy stracili już wszystko, i których teraz jeszcze nie spotkamy na Uniwersytetach.

Studenci na sprzedaż

Same protesty i dyskusja nad ich charakterem jest w stosunku do przebiegu zmian na uniwersytecie czymś obecnie już spóźnionym. Proces Boloński naznaczył już dłuższy czas temu charakter zmian jakie nadchodzą po nim. Już dłuższą chwilę studiowanie wymaga jednoczesnego dorabiania, co determinuje cały obraz procesu edukacji. Spójrzmy jednak trzeźwym okiem, z perspektywy równości społecznej na projekt odpłatności drugiego kierunku studiów. Projekt ten skonstruowany jest bardzo przewrotnie, wydawać bowiem mogłoby się, że utoruje drogę do studiów na jednym kierunku szerszej grupie ludzi, uniemożliwi natomiast słabym studentom darmowe zajmowanie miejsca na drugim kierunku - cała ta retoryka nie dostrzega jednak fundamentalnego założenia całej obecnej edukacji: jej konsumpcyjnego, eksportowego charakteru. Obecnie bowiem to od liczby studentów i ich obecności zależy utrzymanie się czy to prywatnych czy publicznych uczelni. Bez jakiegokolwiek krajowego projektu i założeń realizowania programów nauczania naukę na wyższych uczelniach puszczono samopas zgodnie z prądami konsumpcyjnymi. Innymi słowy, w teorii publiczne a w praktyce prywatne uniwersytety walczą o pieniądze, nie o jakościowych absolwentów, gdyż państwo nie zabiega nawet o zatrzymanie wykształconej młodzieży w kraju, zajmując się raczej wyprzedażą ostatnich resztek majątku publicznego i ułatwieniami dla przedsiębiorców. Doprowadzić może to do absurdalnych wypaczeń. Sytuacja ta przekształca uniwersytety w spółki handlowe, z reklamami na autobusach, tramwajach i w kinach. Ta polityka pozbawienia programu kształcenia w skali kraju daje jasny sygnał o roli jaką Polska przyjmie i przyjmuje w Europie - roli taniego rezerwuaru siły roboczej, niespecjalnie wykwalifikowanej i ubożejącej. Nie wlicza się w to jedynie grupa tych szczęśliwie emigrujących oraz lokalnych elit. Brakuje jednakże gospodarczej alternatywy, zarówno w środowiskach politycznych, a także studenckich, która podjęłaby rękawice w takiej dyskusji mając za sobą wystarczające poparcie, jakie pozwoliłoby uzyskać premiującą do zmiany obecnego programu gospodarczego pozycję. Samo państwo wydaje się tracić jako jednostka organizacyjna swoje znaczenie ekonomiczne, oddając stery w ręce korporacyjnych rządów na szczeblu ponadnarodowym - to z tym przeciwnikiem przyjdzie zmierzyć się, jeśli zagrozi się ich krótkoterminowym zyskom z tego postępującego drenażu.

Studenci osamotnieni

Ruchy studenckie nigdy nie miały wystarczającej autonomii by samodzielnie wpływać na politykę państwa. Ta romantyczna inteligencka perspektywa wiąże się ze specyfiki tej nielicznej w Polsce grupy młodych intelektualistów i ich poczucia odrębności, które kataloguje ich we własnym przekonaniu w pobliżu poruszających Mickiewiczowsko naród poetów. Czy to we Francji czy gdziekolwiek gdzie zmiany przybrały pozytywny dla demonstrujących obrót potrzebne było zawsze zaplecze robotnicze, zewnętrznego ruchu rewolucyjnego lub kapitałowe. Nie zanosi się, by jakaś grupa inwestorów zwietrzyła interes w zmianie paradygmatu na płaszczyźnie uczelni wyższych. Polska otoczona bogatszymi gospodarkami kapitalistycznymi i wiążąca swoje interesy z neoliberalizmem światowym, parającym się imperialnymi misjami w krajach trzeciego świata, nie ma obecnie bezpośredniego dostępu do wystarczająco wpływowej kontrdoktryny z wystarczającym poparciem instytucjonalnym. Wobec marginalnego oporu studentów na czynione reformy należy zatem poszukiwać poparcia dla koncepcji uniwersytetu o innej charakterystyce wśród tych, którzy nie mają obecnie szansy na kształcenie na poziomie wyższym. Te środowiska nie zawsze jednak będą z sympatią odnosić się do rebelianckiej grupy intelektualistów, upatrując w innych, ważniejszych dla siebie reformach swoich kluczowych punktów programowych. Jak wobec tego wprowadzić w miejsce indoktrynacji neoliberalnej elementy socjalistyczne, solidarności społecznej i sprzeciwu wobec kapitalistycznych reguł gry? Dopóki system funkcjonuje na zasadzie inkluzji każdej jednostki we własną hierarchiczną strukturę i podtrzymywana jest ta systemowa ugoda społeczna szanse pozostają niewielkie.

Poza uniwersytet

Jeżeli już uświadomimy sobie tą indywidualizację i znieczulicę ruchu studenckiego, na którą wielu organizatorów protestów mniej lub bardziej świadomie zwracało uwagę, dotrze do nas niekompatybilność tej grupy społecznej z dużym procentem społeczeństwa. Największą korzyścią dla działalności antysystemowej byłaby emigracja krytycznych jednostek na nowe obszary działalności agitacyjnej. Wyszukiwanie obszaru o najgorszej sytuacji materialnej i w największym możliwym wykluczeniu wydaje się być czymś o wiele ważniejszym z punktu widzenia ewentualnego gromadzenia poparcia niźli dyskusje w piwniczych, pełnych dymu papierosowego lokalach studenckich. System stał się bowiem opresyjny do stopnia, w którym ta opresyjność przestaje być czytelna. Jeżeli nie dociera do nas potworny wymiar ideologiczny obecnych uniwersytetów, jeżeli tanie bogactwo i połowiczne sukcesy życia akademickiego zakryją nam proces, w którym ta energia zostaje przetransferowana w podtrzymywanie wrogiej doktryny, bezboleśnie cząstkowy wymiar naszego otoczenia zasłoni nam geopolityczne tło. Nie należy liczyć na przypadkowy zryw, albowiem nawet jeśli on nastąpi niezbędna jest dla podtrzymania jego postulatów instytucjonalizacja i biurokratyzacja. Niech ci, dla których słowo 'biurokracja' ma jedynie obrzydliwy wydźwięk wezmą pod uwagę fakt, że najpotężniejsze na świecie grupy - korporacje i partie polityczne, są zorganizowane właśnie przy jej pomocy. Partia - słowo, które ma się nam kojarzyć ze wstrętem - w swojej liberalnej wersji zarabia na swój PR, nieraz próbując z pomocą nowomowy uniknąć tego szufladkowania mieniąc się choćby Platformą. To partia i organizacja pozostaje kluczową dla cementowania programu politycznej alternatywy. Samo upartyjnienie w warunkach centralnej marginalizacji jest jednak tylko częścią sukcesu. Niekiedy mimo najlepszych starań i strategii szersze uwarunkowania ekonomiczne siłą zmuszają do irytującej i kompromitującej nas we własnych oczach jako aktywistów bierności. Tą niecierpliwość niech zahartuje w gotowość przekonanie o chaotycznym charakterze kapitalistycznej, światowej gospodarki. Socjalizm szybko urosnąć może do rangi wielkiej odpowiedzi na rosnące rozwarstwienie, militarne kompromitacje i zagraniczny, rynkowy nacisk