Szukaj na tym blogu

niedziela, 29 kwietnia 2012

Czas na 1 Maj!



Święto 1 Maja nagle stało się świętem pożądanym przez wszystkich. Protestować pragnie Sojusz Lewicy Demokratycznej, Janusz Palikot, Młodzi Socjaliści, różnorodna lewica socjalistyczna, a nawet (to nowość!) narodowcy.

Pokryzysowa Europa to kontynent cierpiących pracujących, rosnącego bezrobocia i pauperyzowanych społeczeństw. Nie inaczej jest w Polsce, gdzie ciśnienie społeczne skłania grupy polityczne do energicznego poszukiwania symboli, które umożliwiłyby zdobycie elektoratu ludzi pracy.

Tym naturalnym symbolem pracujących od zawsze jest 1 Maja, święto pracy. Data nierozerwalnie związana z walką o prawa pracowników najemnych całego świata. Nawet w Polsce, gdzie 1 Maja przez całe lata usiłowano zdyskredytować jako święte diabelsko-komunistyczne, teraz politycy usiłują przejąć etos związany z tym świętem i przemienić je w okazję do zdobycia sobie przychylności zagrożonych i wyzyskiwanych.

Wyścig polityczny dotyczy tak naprawdę jednak nie przejęcia symboliki, a przypieczętowania wiarygodności. Partie, dla których święto pracy stanie się okazją do grillowania, partie które uczynią z 1 Maja jeden z dziesiątek punktów w celebryckim programie aktywności politycznej, czy też grupy, które zechcą zagarnąć robotniczy protest na poczet wystraszonego, neoliberalnego programu - poniosą (i ponoszą) polityczną klęskę.

Albowiem przejąć należy nie samą symbolikę, ale świat pracy. A zdobyć ów elektorat można jedynie stając się rzetelną i konsekwentną reprezentacją ludzi pracy. To nie pojedyncze postulaty i sporadyczny sprzeciw wobec liberalnych reform, ale konkretna linia i całościowy, stanowczy projekt alternatywy pozwolą stać się w oczach pracowników najemnych - w oczach "99%" - autentycznym.

Coś trzeba jednak mieć do zaoferowania.

Oferta zaczynać powinna się nie od szczegółów, ale ogólnego zarysu, wizji alternatywnego społeczeństwa, projektu alternatywnego państwa, projektu systemowej zmiany. Pracownicy najemni i ich reprezentanci nie powinni dopominać się o pojedyncze podwyżki, czy reformy, ale żądać też radykalnych zmian w całościowym funkcjonowaniu państwa, pragnąć nowej rzeczywistości. Tak jak IV RP dla Kaczyńskiego, czy Druga Irlandia/Zielona Wyspa dla Tuska, tak samo i lewica wyprowadzić musi i umieścić na sztandarach swoją wizję, utopijnego (ale możliwego do realizacji przy użyciu politycznych konkretów) państwa. Czas rzucania reformami w próżnię minął, nastał czas na budowanie nowej przestrzeni.

W postulatach apelować należy nie do wrażliwości, sumienia, przyzwoitości, egoizmu, czy dobroci. Odnosić należy się do projektowanej przez siebie kontrrzeczywistości społecznej. A ta kontrrzeczywistość w perspektywie działalności politycznej osiągnięta może być tyko przy pomocy dokonywanych zmian na szczeblu centralnym, państwowym. Każda grupa, a szczególnie partia polityczna, powinna mieć więc na uwadze przede wszystkim konkretne cele i przedsięwzięcia, których realizację rozpocznie przy pierwszej instytucjonalnej okazji do efektywnego działania. Chcemy działać i ewoluować, awansować i zyskać możliwość dokonywania zmian. Święto pracy to nie święto śledzia.

1 Maj rozumiany jako marketingowa okazja dla przedstawicieli politycznych rad nadzorczych to uprawianie fałszywego public-relations. Ten fałsz i brak zaangażowania czuć. Ale jest jeszcze coś, co odczuwalne jest (i to powszechnie) jeszcze bardziej - strach, ostrożność i motywowana asekuracyjnie praktyczna próżnia.

Dlatego potrzeba nam walecznego i odważnego 1 Maja. Potrzebna jest manifestacja siły, integracji i bezkompromisowego zaangażowania. Chowajmy trupa kapitalizmu razem, wspólnie budując wizję nowego społeczeństwa. Ze świadomością dziedzictwa, a przede wszystkim - znaczenia tego największego dla ludzkości święta.

Widzimy się na pochodzie!

czwartek, 26 kwietnia 2012

Doktryna: Wiecznykatyń

Fala tematyki smoleńsko-katyńskiej w dyskursie publicznym wciąż przybiera na sile. Im więcej czasu mija od wydarzeń w Katyniu i nawet katastrofy smoleńskiej, tym silniej toczymy bój ze sprawcami tamtych wydarzeń – czy rzeczywistymi choć już mocno historycznymi, czy zupełnie urojonymi, to już mniej istotna sprawa. Prawicowa rzeczywistość, jak kania deszczu, potrzebuje przeciwnika. System określa się bowiem poprzez tworzony przez siebie antagonizm. Konflikt, czy to smoleński, czy to katyński służy właśnie stworzeniu przeciwnika, służy walce ideologicznej i tworzeniu nowej, patriotyczno-narodowej tożsamości, na której oparty ma zostać projekt forsowanej przez Jarosława Kaczyńskiego IV RP.

Batalia Smoleńska i walka o „prawdę” to w rzeczywistości jednak walka nie z urojeniami, lecz z prawdziwym, konkretnym przeciwnikiem. Tym wrogiem jest socjalizm, zwalczany tak bezwzględnie i z pogwałceniem wszelkich zasad „prawdy” i politycznej rywalizacji, ponieważ skutecznie i trwale podważył święty i nienaruszalny fundament obecnej rzeczywistości - własność prywatną i jej dogmat. Walka ta ma jednak charakter komiczny, włączając w to nawet jej metody szulerskie i infantylne jednocześnie. Przeciwnik jest bowiem fantomem, nie istnieje, nie ma go, więc i nie „przyjmuje pola”. W związku z tym komunizm (czy socjalizm) identyfikowany i lokowany jest historycznie, w odległej przeszłości. Po pierwsze w ZSRR, po drugie w PRL-u, czyli komunistyczno-socjalistycznym grzechu polskiej przeszłości. PRL to skrywana, wstydliwa geneza obecnej rzeczywistości, do której całkowitego wyparcia i piętnującego naznaczenia na wieczność dążą elity współczesnego, neoliberalnego kapitalizmu. Wypierając się tym samym znaczącej części siebie, swej własnej przeszłości i kreując przeszłość sztuczną, fałszywą, a tym samym słabą i poniekąd wariacką, jak opowieść o babce hrabinie i klejnotach rodowych.

Elity (takie to zresztą i elity), które urosły i wychowały się w warunkach przeszłości i dzięki tej przeszłości, potwierdzają swoje oddanie aktualnemu systemowi poprzez nieustanną i pogłębiającą się negację wszystkiego, co symbolicznie choćby zatrąca o lewicową treść lub niekapitalistyczną formę, system ów potencjalnie kwestionując. Przybierający na sile, ubrany w pozornie aktualne zagadnienia bój z komunizmem służy więc i cementowaniu III RP, ale także i wykluczaniu z obiegu wszelkiej faktycznie lewicowej i faktycznie antysystemowej treści. W tej materii zawiązał się między prawicą neoliberalną (PO) a kościelną prawicą neoliberalną (PIS) sojusz. Ten pakt polega na wspólnym budowaniu nowej tożsamości narodowej i wspólnej walce, ze wspólnie zdefiniowanym przeciwnikiem – komunizmem.

IPN, mimo wszystkie związane z nim skandale – od tragedii po kompletną farsę -został przecież nieprzypadkowo utrzymany podczas kolejnej kadencji premiera Tuska, nieprzypadkowo to właśnie Bronisław Komorowski zapowiada budowę muzeum zbrodni komunizmu, etc. Zamożna część społeczeństwa i jej liberalni reprezentanci często nie rozumieją tej milczącej zgody, ale to właśnie ten sojusz pozwala utrzymywać się przy władzy Platformie. Jest to możliwe dzięki wyparciu wszelkiego lewicowego dyskursu z polityki i stworzeniu mitu Wiecznegokatynia, wokół którego między PO a PIS trwa co prawda spór, ale spór pozorny i pożądany, który pozwala każdej z formacji prezentować swój charakter.

Mogłoby tak trwać i trwać, od rocznicy, do rocznicy… Tak dobrze jednak nie ma. Najpewniej bowiem wydarzy się coś, co łatwo przewidzieć, historia naszego stulecia zna bowiem podobne sytuacje i przypadki i boleśnie je pamięta [1]... Hodowany za przyzwoleniem liberałów IPN-owski nacjonalizm urośnie i obróci się przeciwko swoim twórcom czy chrzestnym rodzicom. Gniew społeczny, który wzrasta z każdym kolejnym punktem wzrostu bezrobocia i każdym zamykanym zakładem pracy znajdzie bowiem inny, niż lewicowy, socjalistyczny nośnik. Tym nośnikiem będzie (a może już jest) faszyzm. I tak, liberalna władza zaangażowana w wieczną walkę z komuną, walkę, która miałaby zaprzątać uwagę całego społeczeństwa wyprodukuje i wytworzy naprawdę największych wrogów komunizmu – faszystów. I na nic zdadzą się lamenty i apele do zdrowego rozsądku. Zdziwienie, które lojalne Platformie media żywią wobec gromadzących się na miesięcznice katastrofy i na wiece maryjno-kaczyńskie, czy skręcających w nacjonalizm mas kibiców będzie ostatnią reakcją. Dotychczasowy sojusznik liberałów zdradzi bowiem bez wahania (już zdradza) swych twórców i żywicieli. Wozy transmisyjne TVN24 spłoną.

[1]Pamięta, kto chce pamiętać. Jak wiadomo, w uprawianej przez nasz system polityce historycznej wróg jest jeden.

wtorek, 24 kwietnia 2012

Jakub Szela. Mity a Klasy. Refleksje Krytyczne.

Spektakl "W imię Jakuba S." to dobra okazja do szerokiej, wielotorowej teoretycznej refleksji.

W dziele tym, twórcy nawiązują do postaci Jakuba Szeli, przedstawiając go i jego działalność w kontrze do pasywnej i poddańczej natury dzisiejszych spauperyzowanych pracowników najemnych. Osią spektaklu jest sam Szela, tożsamy z pojęciem rewolucji, a najważniejszym porównaniem i mostem łączącym dwie epoki jest porównanie sytuacji chłopów pańszczyźnianych do sytuacji XXI-wiecznych miejskich pracujących-biednych.

Czyj bunt, czyja rewolucja?

Widać wyraźnie, że opresyjna, neoliberalna rzeczywistość zrodziła w sztuce, a także w społeczeństwie potrzebę buntu. Ten bunt potrzebuje swojego artystycznego, ale też rzeczywistego i historycznego nośnika. Czy rzeczywiście Jakub Szela jest tym, odpowiednim nośnikiem? Nie. Polska nie jest już krajem chłopskim, a bunt chłopski, tak jak i chłopska kultura, nie niosą sobą wystarczającego ładunku i nie korespondują z rzeczywistością XXI-wiecznego mieszkańca potransformacyjnej Polski. Ludowo-chłopska kultura ma niewiele do zaoferowania, a już na pewno mniej niż wypracowana już przecież, kultura proletariacko-robotnicza.

Problem z kulturą robotniczą w Polsce jest taki, że po roku 89' została ona zniszczona i wypchnięta na kompletny margines. Stało się tak dlatego, że kultura ta jest tożsama z dziełami powstałymi w epoce PRL-u. Mit rewolucji i buntu XXI-wieku, to nie mit walczącego o własną ziemię Jakuba Szeli, ale mit (uwaga, straszne słowo) bolszewicki! Choć postać Jakuba Szeli wydaje się straszna to jednocześnie jest ona szerszej publiczności nieznana, a dzieje się tak dlatego, że jest to postać, której projekt polityczny uległ realizacji i tym samym likwidacji. Dlatego też pańszczyzna nie jest żywa w świadomości społecznej i porównanie jej z sytuacją współczesnego robotnika nie będzie porównaniem skutecznym, czy wywołującym oczekiwany efekt w postaci jakiegokolwiek wzburzenia. Bunty chłopskie mają dziś także swoją drugą - immanentną, wrodzoną - słabość. Nie przedstawiają już sobą automatycznie żadnego, nowego, całościowego projektu społecznego. Szela to archetyp rewolucjonisty, ale rewolucjonisty archaicznego, stojącego w jednym szeregu ze Spartakusem i Robin Hoodem. Próba stworzenia ludowego bohatera wyjętego wprost z realiów średniowiecza jest projektem chybionym.

Analizując systemowo, można stwierdzić, że kapitalizm zmusza poszukujących w swej własnej, codziennej walce z uciskiem i wyzyskiem ciągłości historycznej do ucieczki w odleglejszą przeszłość. Następuje zatrzymanie się na buntach chłopskich. Są one zwyczajnie mniej aktualne i dzięki temu - mniej groźne.

W kulturze III RP bardzo widoczna jest ta ucieczka od socjalizmu. IPN, którego początkowo nikt nie traktował poważnie robi i zrobił swoje. Wszelki socjalizm, a szczególnie PRL, stał się projektem trędowatym, wyklętym i zwalczanym na każdym kroku. Szarik dostał kaganiec, Kloss został antykomunistą, Wajda bojownikiem o kapitalizm, Michnik wiecznym neoliberałem, Starsi Panowie stali się Starszymi Fabrykantami, a bolszewik - zgodnie z planem - stał się tożsamy z hitlerowcem, lub jeszcze lepiej - z samym diabłem.

Refleksje Krytyczne

Ludowe i Szelowe hasła są dziś pomimo to czymś niezwykle odważnym i trafnym pod kątem oceny stopnia dokonującego się w społeczeństwie wyzysku. Ale jak można sprzedać taki bunt? Jak wybrać target? Jak sformułować treść i przekuć ją w reakcję?

Tu pojawiają się trudności. W formie spektaklu zwróciły moją uwagę dwa problemy. Pierwszy problem dotyczy samego miejsca jakim jest teatr i rodzaju zwabianej przezeń publiczności. Szela na sprzedaż po 60 zł za bilet jest z góry rozbrojony. I jest coś nieszczerego w tym sprzedawaniu Szeli, w takiej formie, dla takich odbiorców. Teatr awangardowy i polityczny wyobrażam sobie jako teatr dostępny i szukający, dobierający widza zgodnie z prezentowanym przekazem. "W imię Jakuba S" odniosłoby sukces i wzbudziło podziw, nie w teatrze, ale na ulicy, na wsi, lub przy biletach za 1 zł. Drugą, o wiele ważniejszą kwestią jest sprawa samej formy spektaklu i języka, którym on operuje. Zawarta w sztuce histerycznie-krzykliwa gra aktorska i nadto rzucająca się w oczy przaśność i hecność przeradza cały wysiłek w farsę i komedię. Mówiąc o buncie, o Szeli, o sytuacji dzisiejszych pracowników najemnych należałoby posłużyć się dramatem najbardziej ponurego kalibru. Sentencje powinny wypowiadane być wprost. Wykorzystana teledyskowa forma (zaczerpnięta z awangardy teatralnej lat 70-tych) zamgliła i zamroczyła publiczność, a śmiechy, które padają podczas spektaklu dobitnie świadczą o fiasku tej konwencji. Widownia przeczekiwała trudno-nudne kwestie by dotrwać do upragnionych żarcików lub wulgaryzmów. Wyzysk dopiero staje się poważny, gdy mówi się o wyzysku poważnie - i na odwrót.

Mity a Klasy

Przy okazji intensywnie przejawiającej się w spektaklu koncepcji powrotu do kultury ludowej należy wspomnieć, że takie próby były już podejmowane w przeszłości, lecz słusznie funkcjonowały głównie jako motywy kulturowe w analizie historycznej - a nie analizie współczesności. Takie dzieła jak "Tańczący Jastrząb" Juliana Kawalca i inne opowiadające o przenosinach ludzi wsi do miast były elementem powstałym przy okazji industrializacji i rozwoju społecznego Polski po roku 1945. Wielkie migracje minęły, a społeczeństwo polskie stało się społeczeństwem robotniczym, proletariackim - i staje się nim w coraz większym stopniu. Ten współczesny proletariat w pewnej mierze zaadoptował szlacheckie rozumienie historii i przeszłości - ale mity szlachty i arystokracji wcale nie są tak żywe, jak mogłoby się z pozoru wydawać. Ich siła jest pozorna, bo nie dotykają już one spraw współczesności. Mit szlachty to dziś co najwyżej część etosu Prawa i Sprawiedliwości. Mity są zawsze mitami klasowymi, ewoluują wraz z ustrojem i identyfikowane są wraz z nim. Najpotężniejsze dziś mity to: mit nowobogactwa, który jest wyznawany przez elektorat PO, rodzimych bourgeois i tłamszonych (tłamszonych-aspirujących) przez fałszywą świadomość pracowników najemnych, oraz mit pauperyzowanego proletariatu (czasem w swej lumpenproletariackiej postaci). Próbkę tego drugiego otrzymaliśmy w spektaklu od aktorów występujących w sekwencjach umocowanych we współczesności.

Gdzie leży wobec tego kultura robotnicza? Co się stało z jej mitem?

Szukajcie mitów wyklętych, tych czerwonych.

sobota, 14 kwietnia 2012

Wiadomości gadzinówki




Wiadomości w TVP1 funkcjonują na zasadach czystej gadzinówki.
Rozkładówka dziennika i kolejne wiadomości to czyste public relations, bezpośrednia agenturalna inżynieria społeczna podawana w możliwie najbardziej prostackiej formie w tonach niedomówień, przeinaczeń i łgarstw.

W dzisiejszym wydaniu redaktorzy wydania osiągnęli chyba szczyt swoich możliwości! Najpierw oczywiście najważniejsze: O KATYNIU [Ruski wróg, wspólny wróg!]. Dobry wróg na czasy kryzysu to rzecz najważniejsza, będzie z kim walczyć i toczyć boje. Cały, jakiś pięciominutowy wywód Katyński oparty na jakiejś totalnej bredni, marginalnej publikacji o żadnym znaczeniu! Sytuacja grozy niczym w horrorze! Przypadkiem wymsknęło się tylko, że Katyń był... 72 lata temu!!!

A potem już na jedno kopyto. Wiadomości mają misję: misję prania mózgów i przymuszenia społeczeństwa poprzez ideologiczny i informacyjny aparat do poparcia przedłużenia wieku emerytalnego. Najpierw o tym, jakie to protesty przeciwko podnoszeniu wieku emerytalnego są przerażająco kompromitujące, na pierwszy ogień tekst miłościwie panującego latyfundysty Pawlaka, który w tonie NAJWYŻSZEGO oskarża protestującą Solidarność o robienie "konfliktu i protestów"!

Dalej, rewelacyjnie sfingowany na potrzeby wydania dowód na to, że po 50tce można mieć pracę! I to jaką! Pokaz na przykładzie kobiety, która ZAŁOŻYŁA KAWIARNIĘ!!! Tak moi drodzy, POZAKŁADAMY KAWIARNIE, Polska zostanie kawiarnianym imperium! I tak mogło być lepiej, mogli przecież wyciągnąć jako przykład udanej pracy po 60-tce MERYL STREEP. To dopiero byłoby zachęcające! Były też świetne statystyki, z których wynika że na tle EU się obijamy, a komentarz w stylu 'politycy i związkowcy się kłócą', w starym, dobrym "neutralnym" stylu.

A PO WIADOMOŚCIACH: deser. Gadzinówka w jeszcze czystszej postaci. Rządowa laurka za państwowe środki dla przyszłych trupów! Ściskająca się na myśl o pracy do śmierci rodzinka (na oko milionerów) we łzach i wzruszeniach, pogodzona i szczęśliwa, że dłużej będzie żyła tyrając!

O d r a ż a j ą c e .

Farsa z końca świata

W niedawno udzielonym wywiadzie Zygmunt Bauman w podniosłym tonie przedstawiał wizję końca. Zdaniem socjologa na świecie panuje "atmosfera końca". - Ów koniec (...) szybuje w pustej, słabo oznakowanej przestrzeni i czeka na coś, do czego można się przylepić - twierdzi socjolog. Zauważa też, że dotychczasowe teorie o końcu historii, cywilizacji i społeczeństwa przemysłowego wyszły już z mody i "przyszedł czas na ostateczną generalizację końca, czyli koniec świata". [1]

Perspektywa końca świata ma przerażać. Hołduje jej ostatnimi czasy wielu komentatorów. I rzeczywiście, panujący nastrój społeczny przypomina nastrój epoki schyłku. Oto wszystko tracić ma swą wartość, poznanie w każdej swej postaci przestaje się sprawdzać. Uprawianie polityki, nauki, przywiązanie do tradycji teoretycznej przestaje być możliwe. Klasy społeczne, społeczeństwo, demokracja, socjalizm, kapitalizm... wszystko uległo dezaktualizacji i nie znaczy nic. Koniec przypominać ma utonięcie w postmodernistycznej zupie pozbawionej znaczenia.

Koniec nastąpi, oj nastąpi...

Bo Chiny Bo kryzys

A właśnie, Chiny! Żółte ludzie ze wschodu najwidoczniej nie pogodziły się z wieczną rolą ciekawostki przyrodniczej. Mało im, że doceniamy ich kurczaka w pięciu smakach. Otóż, wyobraźcie to sobie państwo, wzięli się w garść i zaczęli pracować. I nic nie robią sobie, że świętej zasady tyrania za nasz, zachodni dobrobyt. Zostawiają sobie i na kryzys się uodpornili i jeszcze bezczelnie chcieli nam pożyczać pieniądze! Zachód tonie! Straszne, co to będzie? Koniec, niechybny!

Bo kapitalizm

Kapitalizm jest zły i wiedzą o tym nawet najbardziej zagorzali kapitaliści. Owszem jest złem, ale tym koniecznym. W końcu wszyscy doskonale wiemy, że socjalizm jest trupem, nigdy już nie wróci, a w praktyce oznacza stalinizm i Katyń Do Potęgi Smoleńskiej. Powstaje więc pewien problem, jak zrobić niekapitalizm, żeby był niesocjalizmem i żeby jeszcze był rzeczywisty? Albo jak zrobić porządek społeczny żeby nie był on porządkiem ekonomicznym? Wydaje się to niemożliwe, co wobec tego nas czeka? Dopicie ropy naftowej do końca, życie w kapitalizmie aż po kres! A dalej? Straszne, co to będzie? Koniec, niechybny!

Bo lipa z tym poprzemysłowym społeczeństwem

Otóż to, miał już nikt nie pracować. oddaliśmy takie hobbystyczne rozrywki jak praca w fabrykach i kopalniach do trzeciego świata, postawiliśmy na rozum, głębokie myśli i studia na kierunku zarządzania zasobami ludzkimi dla wszystkich. Aż tu nagle! Okazuje się, że pieniędzy z tego nie ma! Potworne żółte i czarne ludzie zarobiły i ośmielają się udowadniać, że przemysłowe znaczy opłacalne, a nieprzemysłowe głupie. Przemysł wyemigrował, sprywatyzowaliśmy wszystko jak kazali, uruchomiliśmy OFE. Aż tu nagle! Niemożliwe! Oszukali nas! Straszne, co to będzie? Koniec, niechybny!

Bo za szybko Bo internet

Jeżeli otworzę książkę na konkretnej stronie, to wiem czego się na niej spodziewać. I w styczniu i w lutym i w marcu będzie tam to samo, ta sama treść, ten sam tusz. Tymczasem, internet miga, po każdym kliknięciu pojawia się tam, w monitorze, nowa treść. Nie sposób dowiedzieć się więc czym jest internet, bo jak można stwierdzić czym jest internet nie poznając go w całości? Jak kiedyś udowodnił jeden z miłośników seriali telewizyjnych nie można nie zapoznając się wcześniej ze wszystkimi odcinkami danego dzieła stwierdzić, że jest ono dziełem głupim! Wszystko miga tak szybko. E-mail dochodzi tak prędko, kawa gotuje się w czajniku szybciej niż kiedyś, samochody szybsze, stare rekordy olimpijskie pobite! Wszystko jest takie szybkie, że nic nie wiadomo, jak żyć? Straszne, co to będzie? Koniec, niechybny!

Bo za dużo

Kiedyś słowo muzyka oznaczało filharmonia. Kino było Fellinim. Knajpa była jedna. Głupek wioskowy był jeden. Dziennik był jeden. Gwiazda była jedna. A teraz? Co chwilę coś nowego! Filmów setki, knajp tysiące, idiotów rzesze całe, dzienników do wyboru do koloru, gwiazd jak ziaren piasku na plaży! Jest wszystkiego tak dużo, że za dużo. Za dużo by coś znaczyć. A jeśli wszystko nic nie znaczy, to niczego nie ma. A jeśli niczego nie ma, to znaczy że jest już po nas. Straszne, co to będzie? Koniec, niechybny!

Zbliżając się do puenty. Kto tonie w tej postmodernistycznej zupie? Dlaczego nie zdołał trzymać się łyżki ? Dla kogo ten koniec?

dla frajerów....

[1] http://wiadomosci.onet.pl/kraj/z-bauman-przyszedl-czas-na-ostateczna-generalizacj,1,5098545,wiadomosc.html

środa, 11 kwietnia 2012

Być modną lewicą

Robert Walenciak w rozmowie z Andrzejem Mencwelem stwierdza, że lewica jest "niemodna". Należy się z tym stwierdzeniem kategorycznie nie zgodzić, wskazanym jest, co najmniej się oburzyć. Lewica potrafi być modna, mało tego, potrafi być także bogata! Jedyne co należy robić, to potrafić się przystosować, stosować się do zasad, które "modną lewicą" rządzą.

Gdyby ktoś obserwował polską scenę polityczną przy wykorzystaniu tradycyjnych desygnatów pojęć szybko wpadłby w niemałą konsternację. Dlatego lepiej tego, dla własnego zdrowia, nie czynić. Czy wobec tego lewicą jest ten, kto się do niej przyznaje? Czy lewica jest formacją kompletnie luźną, nieprecyzyjną i całkowicie dowolną? Nie, przyznająca się do lewicowości, mainstreamowa lewica w Polsce to zbiór fantastycznych indywiduów, z których każde w inny sposób pojmuje lewicowość - można jednak bez trudu wytyczyć pewne punkty wspólne. Analiza poglądów polskich orłów lewicy każe nam sądzić, że lewica to w Polsce wyjątkowo konkretna formacja.

Pierwszym i naczelnym celem lewicy w Polsce jest walka z komunizmem, na co lewica zdaje się mieć patent niczym ksiądz-egzorcysta. Nikt nie zajmuje się walką z komunizmem lepiej od lewicy, doskonały przykład to K. Modzelewski, spec od "sowieckiej groźby"[1].

Kolejnym ważnym punktem jest stosunek do współczesności. Lewica nie krytykuje zbyt intensywnie III RP, bo musiałaby przecież sympatyzować z komunizmem, w tym bryluje m.in A. Mencwel, zwolennik III RP, "gospodarczych przekształceń" i "umocnienia demokracji politycznej"[2].

I na koniec, lewica powinna mieć niesprecyzowany, lub przychylny stosunek do neoliberalnej polityki Stanów Zjednoczonych, która zawsze powinna być przedstawiana w kontraście do straszliwych sowieckich łagrów - w tym celują rodowodowo "komunizujący" politycy pokroju Adama Michnika.

Lewica jest szczęśliwa z efektów transformacji, dumnie wypina piersi z poprzypinanymi medalami za walkę z bolszewią. Naczelną wyznawaną przez nią wartością jest demokracja parlamentarna. Jeśli jest coś czego lewica nie znosi to wszelkich populizmów i jakiejkolwiek woli mocy, prawdziwej żądzy zmian. Lewica brzydzi się też i zwalcza partyjność, a także polityczność związków zawodowych. I o to chodzi.

Czego "modna" lewica pragnie? Systemowej zmiany, przełomu, rewolucji, walki o prawa ludzi pracy? Skądże. Lewica nie chce żadnych zmian, żyje z mody na niegroźny bunt, zasług w walce z marksizmem, komunizmem, socjalizmem i z tytułu tych zasług w większości dryfuje gdzieś na marginesie ekonomicznego przetrwania i wszelkiej obecności (jednocześnie dziwiąc się czemu tak się dzieje!).

Więc może ostatecznie to nie o samą modę chodzi?


[1] http://wyborcza.pl/1,77062,6090197,Karol_Modzelewski__Caly_czas_czulismy_sowiecka_grozbe.html
[2] http://www.lewica.pl/?id=26308&tytul=Andrzej-Mencwel:-Ja,-cz%B3owiek-lewicy

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Podzielni tylko przez siebie

"Samotność liczb pierwszych" wskoczyła na kinowe afisze dyskretnie, po kryjomu. Ten stworzony na podstawie powieści napisanej przez Paolo Giordano film nie zwalił nikogo z nóg, nie doprowadził do rewolucji artystycznej, a krytycy szybko przeszli nad nim do codzienności, bez trudu zapominając i wymazując z pamięci tak niekonkretne w ich ocenie dzieło. W książce i filmie jest zawarte coś istotnego. Ta zawarta w filmie myśl, która jest ważna i istotna krytykom najwidoczniej uleciała, dla polskiej publiczności rzetelna interpretacja "Samotności..." okazała się nieosiągalna. I właśnie to, poruszając powiązane wątki i zagadnienia, postaram się naprawić i zmienić.


Fabuła filmu jest nieskomplikowana, dzięki czemu bez trudu pozwala zająć się czymś innym, niż tylko opisywaniem losów, perypetii i przypadków głównych postaci. Film w swej konstrukcji jest nieserialowy. Opowiada o losach dwójki bohaterów, których życie ulega komplikacji i którzy z pewnych przyczyn wybijają się i wydostają poza masę i tłum - zostają naznaczeni. Mattia i Alice wcześnie przeżywają tragedie, które na stałe odmieniają ich życie. Mattia, jako małe dziecko, pozostawia bez opieki swą siostrę - co skutkuje jej zaginięciem i śmiercią. Alice, także w wieku dziecięcym, przymuszana przez ojca do uprawiania sportu doznaje wypadku podczas jazdy na nartach, nabawiając się silnego urazu i jednocześnie na zawsze rozczarowując dotkliwie swoich rodziców. Oboje, w wyniku tych przeżyć, stają się zamknięci w sobie i zdarzenia te rzutują na ich późniejsze życie i kształtującą się osobowość. W kolejnych latach, na przestrzeni których poznajemy losy dwójki bohaterów, rodzą się ich kolejne kłopoty. Wyciszony i skupiony na samej nauce Mattia nie odnajduje akceptacji w szkole, okalecza się i popada w izolację. Alice także nie aklimatyzuje się w grupie, jej desperacka przyjaźń ze szkolną gwiazdą - Violą - kończy się przewidywalną zdradą ze strony przyjaciółki. Pomimo wszelkich przeciwności, pomiędzy Alice i Mattią rodzi się przyjaźń, koniec końców dwójce bohaterów pozostaje tylko wspólna więź i nić wzajemnego porozumienia. Solidarność pokrzywdzonych przeradza się w miłość, Mattia i Alice po latach perypetii, niepowodzeń i rozczarowań przeżywanych w izolacji i szaleństwie w końcu wydają się odnaleźć sposób, aby przebić dzielącą ich mgłę i odnaleźć we wspólnym życiu bliskość oraz zrozumienie.

I na tym powierzchownym odczytaniu u większości kończy się refleksja nad filmem. Dzieje się tak dlatego, że z perspektywy obdarzonej fałszywą świadomością jednostki poznanie świata, a także kultury i sztuki następuje poprzez kliszę i kalkę indywidualizmu i rynkowego egoizmu. Znaczenie tytułowych "liczb pierwszych" nie może być odczytane przez obserwatorów samych będących liczbami pierwszymi. Wbrew pozorności fabuła nie dotyczy nieszczęśliwych jednostek, życiowych niepowodzeń dwóch postaci, nie chodzi o studium cierpienia, czy refleksję nad zmorami z dzieciństwa. Mattia i Alice nie są wypadkiem przy pracy zbiorowości, nie są samotnymi w nieszczęściu, nie są indywidualnościami. Są objawem choroby, najzdrowszym w reakcjach elementem sponiewieranym przez systemowe okoliczności, stanowią kontrast dla pozornie normalnej i pozornie zdrowej tkanki społecznej. Ich koleje losu nie są ilustracją życiowego nieszczęścia będącego udziałem nielicznych - są natomiast obrazem prób i niepowodzeń, których wrażliwi i pragnący ciepła ludzie doznają z winy niespełnionych ambicji rodziców, egoizmu i barbaryzmu ludzi z otoczenia i konstrukcji, systemu. Już małe dzieci są w filmie przedmiotem niewyobrażalnej presji. Ten wpływ nastawionego na rynkowy sukces otoczenia na dzieci jest katastrofalny - Alice doznaje przez to urazu, a Mattia z uwagi na podskórnie odczuwaną presję związaną z koniecznością rywalizacji pozbywa się niesprawnej siostry. Całe, dosłownie całe, otoczenie pary bohaterów jest wobec nich nieprzychylne, życzy im źle, lub kładzie na nich presję wywodzącą się z egoistycznych pobudek. Życie nie do zniesienia prowokuje dzieci do ucieczki od wyznaczonych przez system funkcji i granic. Mattia i Alice udają się na poszukiwanie humanizmu i wzajemnej troski - odnajdując ją finalnie tylko między sobą, pomiędzy dwoma eskapistami, społecznymi izolami. Ich zwycięstwem okazuje się ucieczka od społeczeństwa i dostrzeżenie w sobie, jako istotach ludzkich wartości, której system ich skutecznie pozbawiał.

Staje przed nami doskonały obraz kapitalistycznego człowieka. Ten człowiek odżegnuje się od jakiejkolwiek kooperacji, posługuje się morderczym ostracyzmem, ściga się w rujnującym wszystkich wyścigu szczurów, za maską weselnych ckliwości dba tylko o swoją własną wartość, nawiązuje relacje, które prowadzą w wyzysk, poznaje świat z perspektywy wyłącznie indywidualnej korzyści. Taki człowiek jest, musi być, nieszczęśliwy. Wszelka okazywana dobroć, ufność, wierność i bezinteresowność jest tu - w tych warunkach - słabością, nieudolnością i powodem do szyderstw, odrzucenia i społecznego mordu. W tej rzeczywistości głupi i nic nie wart jest każdy, który nie jest najsilniejszym. Samotność liczb pierwszych to właśnie samotność wszystkich doświadczających tego zbiorowego, systemowego cierpienia. Alienacja we wspólnocie, to zbiorowa samotność. Każdy nosi jej znamiona. Odnoszący sukces zostają z nim sami, zostają obdarzeni wrogością ze strony pozostałych liczb pierwszych i są życiowo przetrąceni z winy poniesionych, koniecznych do odnoszenia sukcesu, wyrzeczeń. Z kolei nieprzystosowani do społecznego ładu stają się ludźmi-wrakami, nieumarłymi pozbawionymi wszystkiego, prócz samotności. Ta potworna wizja to zaledwie przeniesienie praw rządzących akcjami giełdowymi na człowieka. Po konfrontacji ze społeczeństwem z tej wizji normalni ludzie obdarzeni choćby drobiną empatii stają się rzadkością. W "Samotności..." solidarność między bohaterami, między ludźmi pojawia się dopiero w sytuacji ich kompletnej życiowej klęski - wówczas gdy wszystko, z godnością na czele, zostało utracone i przyszło pogodzić się z całkowitym upokorzeniem. Wspólnota rodzi się wśród wspólnie upokorzonych, wśród desperatów.

System okalecza. System kapitalistyczny kładzie presję, która każe podporządkować całą swą aktywność życiową zarabianiu i zdobywaniu pieniędzy. Poczucie zagrożenia i niepewności mające swe źródło w społecznym i ekonomicznym indywidualizmie nie pozwala zawiązywać więzi, odczuwać zaufania do innych, czy realizować najważniejszych potrzeb emocjonalnych człowieka. Zindywidualizowany, egoistyczny system aksjonormatywny ogarnia całość. To co pozostaje to mania prześladowcza, ucieczka w pracę i aktywność przypominająca chorobę. Ludzie przypominający liczby pierwsze ('cząstki elementarne') są straszni, są wielowcami pozbawionymi wrażenia wielości. Działają w separacji i na szkodę pozostałym i sobie. Nie mają nadziei, bo nie wiedzą w stosunku do czego ją żywić, żyją więc pościgiem za króliczkiem, zawsze znajdując sobie coraz to nowszego króliczka i nigdy nie zdając sobie sprawy z tego, że cokolwiek gonią.

Problem, poruszony w filmie, dotyczy chwili, momentu w którym liczby pierwsze uzyskują świadomość swego położenia. W "Samotności..." dzieje się to w ostatnich scenach, kiedy bohaterowie przekraczają i pokonują traumę nałożoną na nich przez system, związaną z subiektywnie traumatycznymi przeżyciami. Świadomość zostaje uzyskana wraz z wyjściem poza system wartości nałożony przez otoczenie - jeśli odnajdujesz zrozumienie i na jego bazie powstaje porozumienie z innymi dotychczas wykluczanymi osobami to ta świadomość tej wspólnoty przykrywa świadomość panującą i staje się wobec niej odrębną, uniezależniając się od niej. Chwila międzyludzkiego solidaryzmu, wyjścia poza 'racjonalny' egoizm, to chwila w której rodzi się nowa wartość - powszechna godność - coś czego dotychczasowy system społeczny pozbawiał najdotkliwiej.

Niewiele jest dzieł, które tak trafnie i bezpośrednio przedstawiają zjawisko alienacji, a także efekty działania społecznego w kapitalizmie. „Samotność liczb pierwszych” to film-zjawisko, to bardziej obserwacja naukowa niż porywająca historia. To także film bardzo bliski codzienności, z prawdziwie rzeczywistą narracją, to film w którym wyalienowany człowiek został dostrzeżony przez poszukujące, wyzwolone kino.


„Samotność liczb pierwszych”, reżyseria: Saverio Costanzo, scenariusz: Saverio Costanzo, Paolo Giordano. Premiera polska: 23 marca 2012.

sobota, 7 kwietnia 2012

Niejeden towarzysz zbłądził



Zaskakujące jest dla mnie jak szybko i łatwo elity polityczne i intelektualne porzuciły myśl marksistowską i socjalistyczną, jak łatwo i w jak krótkim czasie unieważniono marksistowską analizę stosunków społecznych i jak swobodnie rzesze obserwatorów życia politycznego zaadoptowały kapitalistyczną perspektywę i szybko uznały ją za jedyną możliwą. W wywiadzie, który z Jerzym Urbanem przeprowadziła Agata Czarnacka oraz Aleksandra Bełdowicz dostrzegam idealny przykład tego zjawiska. Odejście od Marksa, od klasowej interpretacji rzeczywistości i w efekcie eskapizm oraz sojusz z liberalizmem politycznym - ideologią na wskroś kapitalistyczną, burżuazyjną i niegdyś trafnie rozpoznawaną - to przejaw alienacji i wyobcowania elit w stosunku do przemian zachodzących w społeczeństwie, to efekt presji ideologicznej, z którą jedynie nieliczni zdołali sobie poradzić.

Gdzie lewica jest, gdzie lewicy nie ma


Jerzy Urban za cechy i wartości lewicowego programu uznaje: świeckie państwo, liberalne stosunki gospodarcze, wyzwolenie kobiet, swobodę twórczą. To puste slogany. Każdy z tych punktów może być przedmiotem programu tak samo lewicowego, jak i prawicowego. Wyzwolenie kobiet może być wyzwoleniem od konieczności pracy, swoboda twórcza oznaczać może posiadanie dożywotnich praw autorskich do swoich dzieł, lub wręcz przeciwnie, ogólnospołeczną możliwość z ich korzystania, świeckie państwo może być państwem bez religii w konstytucji, ale z religią na co dzień, lub z systemem neoliberalnych wierzeń silnie przypominającym religię. Prawdziwym postulatem, na który powołuje się Jerzy Urban są jedynie liberalne stosunki gospodarcze. Liberalne? To znaczy jakie? Posługując się terminologią "dziadzi Marksa" inaczej niż stosunkami burżuazyjnymi stosunków liberalnych nazwać nie można. To rozstrzygający punkt politycznej interpretacji rzeczywistości, za nim podążyć musi liberalna interpretacja swobody twórczej, wyzwolenia kobiet i świeckiego państwa. Stosunki ekonomiczne określają całość stosunków społecznych. W kapitalizmie wolność, w każdym obszarze, zależeć będzie od grubości portfela. Jeżeli sprzyja się otwarcie prywatnej własności i liberalizmowi gospodarczemu, to po co w takim razie posługiwać się etykietką lewicowości? Niektórzy, jak Jerzy Urban, czynić mogą to z przyzwyczajenia, ale szersza analiza skłania mnie ku tezie, że lewicowość jest tutaj niczym innym jak sztuczką marketingową, zabiegiem, który otworzyć ma drogę do zdobycia elektoratu ludzi pracy. Ci bowiem nadal kojarzą szeroko pojętą lewicowość ze swoim interesem - ale przy kompletnym zaniku instytucji ideologii socjalistycznej można liczyć na to, że nie bardzo już będą wiedzieli na czym lewicowość polega. I tu, w roli marketingowego wytrychu, wkracza Palikot, lewicowy jak diabli dopóty, dopóki nie skonsultujesz się z lekarzem lub farmaceutą, lub raczej z lewicą teoretyczną, naukową i rodowodową, wyposażoną w marksizm i teorię walki klas.

Jerzy Urban pisze "W USA popierają wręcz kapitalizm w najbrutalniejszych przejawach! Nie widzą swojej przyszłości w socjaldemokratycznej egalitaryzacji społeczeństwa, nie domagają się ułatwiania szans życiowych młodym, tylko starają się o awans do klas, którym się lepiej powodzi. Najchętniej by wrośli w tę warstwę i cieszyli się, ze inni maja gorzej". Jak tłumaczyć to zjawisko? Bardzo prosto. Po pierwsze, w Stanach Zjednoczonych, kolebce nowoczesnego neoliberalnego kapitalizmu bardzo silny jest fetyszyzm towarowy. Towary i kapitalistyczny sposób produkcji zawładnęły tam (i nie tylko tam) człowiekiem. Dlatego ludzie nie myślą inaczej niż egoistycznie, indywidualistycznie i na bazie zastanych przez siebie, określających ich, warunków.. Pojawia się pytanie, jak doprowadzić do uwolnienia, dezalienacji, jak rozprawić się z fetyszyzmem towarowym i wyzwolić robotniczą/ pracowniczą, klasową świadomość? Prosto, tak jak zawsze. Tworząc i umacniając pracownicze instytucje, marksistowską doktrynę polityczną. Agitując, edukując i organizując. Jerzy Urban pisze, że: "Lenin wyobrażał sobie, że klasa robotnicza weźmie władzę w Rosji w czasach, gdy liczebność rosyjskich robotników nie przekraczała 20 000!". Lenin nie tylko sobie „wyobrażał”, udowodnił także, że jest to możliwe. Tak samo i dziś, zamiast dać się wciągnąć liberalnym frazesom o śmierci klas i powtarzać mrzonki o szczególnie pozytywnej roli kapitalizmu w generowaniu wzrostu gospodarczego, należy postrzegać klasę proletariuszy, tak jak interpretowano ich w Manifeście, jako pracowników najemnych i wszystkich nie posiadających kapitału. W dzisiejszych czasach proletariuszami jest druzgocąca większość obywateli wszystkich, nie tylko trzecioświatowych, państw i w stosunku do nich wszystkich zachowuje aktualność marksizm i socjalistyczna perspektywa.

Interes kapitalistów, interes pracowników


Współczesny kapitalizm to nie wolnorynkowa mrzonka, w którą jak odnoszę czasami wrażenie, najsilniej wierzą właśnie powołujący się na 'lewicowe wartości', lecz ordynarny monopolistyczny twór, w którym własność i kapitał należą do nielicznych. Bogate państwa kapitalizmu (bo o socjalizmie mówić można w zaledwie kilku przypadkach) mogą posiadać rozwinięte państwo opiekuńcze, lub nie. Wszystko zależne jest od tego jak silny będzie ruch robotniczy i związkowy, jak wiele uda się uzyskać pracownikom w toku walk z kapitałem. Jerzy Urban straszy, twierdząc że państwo opiekuńcze to "gospodarczy regres" i powtarza tym samym neoliberalny schemat, w myśl którego im więcej transferu środków dla społeczeństwa i im bardziej uspołeczniony podział tym większa strata. Wzrost gospodarczy, do którego modlą się Balcerowicze, Tuski i wszyscy święci z kościoła pod wezwaniem Margaret Thatcher to nic innego jak miernik opłacalności inwestycji dla burżuazji, kapitalistów. Produkcja dóbr i usług nie ma nic wspólnego z późniejszym ich podziałem, produkując mnóstwo i mając doskonały wzrost można trwać w biedzie i na odwrót. Produkując w kapitalizmie działamy na korzyść klasy kapitalistów i nic tego nie zmieni - w takich okolicznościach jest oczywistym, że wszelkie wydatki na socjal, państwo opiekuńcze i wszystko co nie sprzyja bezpośrednio generowaniu wartości dodatkowej będzie nieopłacalne. Przeżarte kapitalistyczną ideologią państwo dążyć będzie do wycięcia wszystkich tych wydatków z planów budżetowych.

Walka z o świeckie państwo to za mało


Niejeden towarzysz zbłądził - chciałoby się rzec. I nic w tym dziwnego. Ofensywa kapitalizmu po 89' przyniosła ze sobą spektakularną klęskę ruchu robotniczego, która zdezorientowała i zmąciła osąd wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób przywiązani byli do koncepcji socjalistycznych. Ta klęska nie była jednak klęską ostateczną, ale klęską przejściową, których wiele po obu stron konfliktu klasowego na przestrzeni jego historii. Przewrotowi kapitalistycznemu w 89' towarzyszyła ofensywa religijności papieskiej, która stać się miała nowym budulcem tożsamości narodowej. Dzisiaj widać, że nie stała się ona budulcem dostatecznie silnym by całkowicie wyeliminować niezadowolenie społeczne.

To, co po 89' było szczytem odwagi - walka o świecką Polskę, stało się tym, na czym skupił swoją uwagę i czemu poświęcił swą aktywność Jerzy Urban. Walka o świeckie państwo to jednak za mało, szczególnie zważywszy na to, że walczą o nie tak samo siły kapitalistyczne, jak i socjalistyczne. Dla potrzebującego mitu kapitalizmu religia stała się ostatecznym usprawiedliwieniem transformacji, kluczem do sięgnięcia po absolut. Dzisiaj kapitalizm nie potrzebuje już religijności, co więcej starał się będzie od niej coraz bardziej odciąć. I to jest ta chwila, w której pokazać swoją prawdziwą twarz i odkryć swe prawdziwe hasła może lewica, stojąca w opozycji zarówno wobec kapitalistycznego liberalizmu, jak i w stosunku do religijnego konserwatyzmu.

Ci wszyscy, którzy sądzą, że lewicowość jest we krwi, niech spojrzą jaką pracę i jaki wysiłek podejmują instytucje kościoła, a także instytucje liberalizmu, by podtrzymywać swoje wpływy i utrzymywać władzę. O lewicowość, jak o wszystko niestety, trzeba walczyć, trzeba ją budować, ale co najważniejsze znać także plany budowy.