Szukaj na tym blogu

piątek, 30 marca 2012

Idzie fala!!!

Budzi się gniew społeczny. Ostra dyskusja sejmowa i protesty związkowców przed gmachem na wiejskiej to początek wielkiego konfliktu. Ten konflikt będzie długofalowy, dotyczył będzie wszystkich poziomów życia społecznego i zmusi polityków do samookreślenia. Podwyższenie wieku emerytalnego, de facto likwidacja emerytur, wysokie bezrobocie, praca na umowach śmieciowych, prywatyzacja i kryzys gospodarczy w Europie dotyczą wszystkich ludzi pracy. Pracownicy powoli zaczynają zdawać sobie sprawę, że od tych problemów, od uczestnictwa w życiu politycznym, nie uciekną, mało tego, wiedzą już, że polityka bez przedstawicieli pracowniczych to polityka oligarchów, elit i panów. Już nazbyt uderzająca stała się bezczelność władz w ich neoliberalnych, zbrodniczych zapędach.

Poszczególne partie polityczne w Polsce usiłują walczyć o dobro społeczne przy pomocy złej taktyki i zafałszowanego języka. Partie narodowe i prawicowe są zafiksowane na punkcie polityki historycznej, partie liberalne pieczętują i popierają cięcia, demontaż praw pracowniczych i stoją na czele kapitalistycznych grup interesów. Realizacja postulatów pracowniczych to dzisiaj walka w interesie wszystkich pracowników najemnych, pracujących na etatach, umowach... to druzgocąca większość społeczna, która nie posiada jednak swej reprezentacji politycznej - a nie posiada jej bo elity władzy zostały przejęte przez neoliberałów i sługusów polskiej kapitalistycznej rzeczywistości, z którą pracownicy zmagają się już od ponad dwudziestu lat.

Donald Tusk nie zlikwiduje bezrobocia, od dwustu lat swego istnienia nie potrafi tego zrobić kapitalizm. Rostowski nie zastanawia się jak tworzyć miejsca pracy, realizuje strategię obniżania jej ceny w Polsce. Platforma Obywatelska nie jest partią wspólnego, czy narodowego interesu, gdyż nie ma wspólnych interesów między wyzyskującymi i wyzyskiwanymi. Bezczelność i chamstwo premiera wobec przewodniczącego Solidarności podczas sejmowej debaty (podczas której Donald T. nazwał Piotra Dudę "pętakiem") to nie przypadek, lecz prawdziwy stosunek władz do pracowników. Inna niż neoliberalna strategia w polityce jest możliwa, lecz kapitalistyczne elity zrobiły wszystko by zniknęła ona z przestrzeni publicznej. To się musi zmienić.

Rząd cynicznych wyzyskiwaczy jest zdeterminowany by dalej deregulować, ciąć, likwidować sektor publiczny, utrzymywać niskie podatki dla najbogatszych, wspierać elity biznesu i zadowalać zagranicznych kapitalistów czerpiących zyski z naszej pracy. Żeby skutecznie walczyć i skutecznie protestować społeczeństwo potrzebuje narzędzia w postaci socjalistycznej lewicy, działającej przy związkach zawodowych i stworzenia organizacji - partii socjalistycznej. Lewica socjalistyczna nie wyłoni się z sierot po Lewicy I Demokratach, lecz musi zostać zbudowana od nowa, od podstaw. Musimy odbudować jedność haseł pracowniczych i socjalistycznych! Interesy społeczeństwa są zbieżne z socjalistyczną wizją kraju ludzi pracy, lewicę wzywa moment i nadchodząca fala społecznego gniewu.

Dotychczas istniejące instytucje polityczne nie nadążają za rozwojem sytuacji. Partie, które są w sejmie straciły kontakt z rzeczywistością społeczną i polityką codzienności i nie odzyskają tego kontaktu, bo odzyskać go nie chcą. Rząd sług panów kapitalistycznych nie zawaha się przed wszelkimi dostępnymi środkami by wydrzeć ludziom wszystko co uzyskali w toku długoletnich walk i starań o poprawę swej egzystencji. Odpowiedź społeczeństwa, odpowiedź ludzi pracy musi być zdecydowana, spójna, polityczna i socjalistyczna. Trzeba potrafić identyfikować przeciwników, trzeba wyzbyć się strachu przed nazywaniem rzeczy po imieniu, o zadawanym gwałcie trzeba mówić jak o gwałcie, o przemocy i nędzy mówić wprost. Wyzysk nie może odbywać się po cichu. Polskę czeka życie bądź śmierć, przyszłość lub katastrofa, braterstwo lub bezwzględna niewola.

środa, 28 marca 2012

Spór o kulturę

"List ludzi teatru" ożywił debatę dotyczącą finansowania dramatu, a także komercjalizacji kultury i sztuki w ogóle. W liście czytamy - "Sprawą jest polski model teatru artystycznego..., którego istnienie jest obecnie zagrożone" i dalej "Żądamy więc szerokich, systematycznych konsultacji ze środowiskiem twórców teatru, żądamy debaty o finansowaniu teatrów w Polsce prowadzonej z perspektywy innej, niż perspektywa zysku. Teatr nie jest firmą/nie jest produktem, widz nie jest klientem. Nie rezygnujmy z artystów, rezygnujmy z niekompetentnych decydentów."

Sprawa wygląda poważnie. Środowisko dramatu przedstawia obraz sytuacji, w której teatr zostaje całkowicie sprywatyzowany. Przestaje być on własnością wspólną, społeczną - zostaje oddany w ręce menadżerów, specjalistów od trendów rynkowych i agentów. Kultura została w Polsce skomercjalizowana. Próżny trud artystów, którzy zdają się wierzyć, że rząd Platformy potrafi i zechce zachować się inaczej. Ceną za dofinansowanie od rządu jest pełna lojalność i skuteczność w działaniu. Teatr takiej skuteczności nie wykazuje. Obsługuje swymi spektaklami jedynie margines społeczeństwa, a ewentualną, zbyt dużą autonomią i zbyt powszechnym dostępem do swego repertuaru stanowi dla obecnego porządku potencjalne zagrożenie. Dlatego właśnie finanse dotychczas przeznaczane na teatr Prezydent Warszawy z taką łatwością oddaje na budowę "stref kibica" służących do oglądania meczów podczas Euro 2012. Kultura służyć ma panującej ideologii - w chwili obecnej, skuteczniej od teatru cele rządu realizowały będą strefy kibica - skutecznie wtrącając masy społeczne w tanią, bezrefleksyjną rozrywkę i w efekcie, w ciemnotę.

Teatr jest produktem, może być jednak produktem różnego rodzaju i służyć może różnym odbiorcom. Każdy teatr jest klasowy, służy klasie panującej i jest jej kulturowym, ideologicznym wsparciem. Teatr jest taki, jakie jest państwo, również w Polsce, gdzie po 89' państwo uległo wyraźnemu zburżuazyjnieniu. W ślad za transformacją podążył także teatr, nastąpiła elitaryzacja (ekonomiczna) kultury wysokiej, przy jednoczesnym jej rozkładzie - albowiem teatr, ambitne kino, a nawet muzyka utraciły masowego odbiorcę, a także w dużej mierze swojego głównego płatnika - państwo, odtąd kultura radzić miała sobie sama, została zmuszona by przestawić się na nowobogackich i forsiastych konsumentów i ich gusta. Swoboda twórcza, rozwijanie kultury w imię interesu społecznego oraz eliminacja jakościowa sztuki zostały zastąpione. W teatrze pozbawionym funduszy państwa=wspólnoty naczelną rolę zaczęły odgrywać gusta bogatych konsumentów. Na pierwszy plan wysunął się bilans kwartalny, rozpoczęło się liczenie i kalkulowanie przychodów z każdego spektaklu, każdego dzieła.

System demokracji parlamentarnej nie gwarantuje równości szans, równości wiedzy i równości wykształcenia - wręcz przeciwnie, rezerwuje swobodę wyboru dla wąskiej grupy elit. Monika Strzępka słusznie zwróciła uwagę w wywiadzie udzielonym stacji radiowej na kwestię edukacji - właśnie walka o edukację artystyczną to walka o powszechny dostęp do dóbr kultury. Sztuka, w tym teatr, od zawsze posiada wielką moc emancypacyjną, a dziś Polska jest krajem, w którym dominuje i święci triumfy fałszywa, neoliberalna świadomość, w którą arystokracja kapitalizmu wyposażyła masy pracujące. Powszechny dostęp do dóbr kultury i likwidowanie barier finansowych to zrównanie szans pomimo różnic ekonomicznych. Jeśli chcemy by wykształcony był obywatel, a nie tylko - co poniektóry - szlachcic to musimy walczyć i dopominać się o środki i fundusze przeznaczane dla kultury publicznej. Pieniądze na kulturę wziąć należy z kieszeni najzamożniejszych, z kieszeni wyzyskiwaczy bogacących się kosztem pracowników najemnych, bogacących się także dzięki temu, że wydatki na kulturę są coraz bardziej skromne a podatki dla elit niskie. Wykształcenie zapewniać ma państwo. To państwo ma środki z podatków i środki te służyć mają tworzeniu społecznej własności w obszarach edukacji i kultury. Człowiekiem pozbawionym wykształcenia, wrażliwości i smaku łatwiej zarządzać - dlatego rządzącym na rękę są jak największe cięcia funduszy przeznaczanych na kulturę. Powszechny dostęp do wykształcenia, teatru, kina, książek to prawdziwa gwarancja równych szans i obietnica rzeczywistej, społecznej, wspólnotowej demokracji - a nie demokracji oligarchów, w której burżuazja rządzi przy pomocy zarezerwowanego dla siebie kapitału, nie tylko państwem, ale i wszystkimi obywatelami, których celowo i z premedytacją ogłupia się tandetą, odcina od kultury wysokiej i dzięki temu rządzi się później o wiele łatwiej.

Rewolucjom politycznym i rewolucjom w sztuce początek dają jednostki, te które dzięki swej uprzywilejowanej intelektualnie pozycji uzyskują obraz całości i stają się świadome panującej nieprawości, nierówności i wszechobecnego wyzysku. Polska to kraj wielkich kontrastów społecznych, każdy posiadacz dobrej woli szybko zdaje sobie sprawę w jak bezwzględnych i pod wieloma względami odrażających czasach przyszło mu żyć. Mówiąc o płacy, pracy, nierównościach majątkowych często pomija się rzecz fundamentalną - wykształcenie. A to właśnie wykształcenie jest w Polsce coraz trudniej uzyskać, coraz trudniej jest również wiązać koniec z końcem artystom i instytucjom kultury. Walka o powszechny dostęp do dzieł kultury to pierwszy krok w walce o równość, to konkret, który w prosty sposób unaocznia podział społeczeństwa i panujące w nim stosunki. Ten konflikt rozpoczną nieliczni, wielu wybierze "apolityczną neutralność", wielu zlęknie się ingerencji w materię społeczną. Spór o kulturę szybko zyska publiczność, szybko stanie się sprawą wagi ogólnospołecznej. Potrzebna jest tylko odwaga i nieugiętość, organizacja i żelazna konsekwencja w walce o międzyludzką równość.

piątek, 23 marca 2012

Droga praca dla wszystkich!

Podejście ekonomiczne wszystkich partii politycznych w Polsce jest identyczne. Cechuje je dążenie do obniżania kosztów pracy, współczująca i poddańcza postawa wobec przedsiębiorców i całkowita uległość wobec mistycznych sił rynkowych. W tej reprezentowanej przez polityków wszystkich maści postawie ekonomia staje się polem, w którym stają się oni bezsilni, w którym każdy ich zdaniem człowiek, nawet wyposażony w najlepsze intencje, jest bezradny i może tylko poddać się kapitalistycznym siłom natury. Te siły natury ukierunkowane są bardzo konkretnie. Każą pracownikom ponosić wszelkie koszty nieudolnego kapitalizmu, państwo pozbawiają wszelkich zdolności interwencyjnych i pozostawiają ludzi na lodzie, uświadamiając im, że są oni tylko narzędziem w wytwarzaniu bogactwa, którego prawdziwi twórcy nie ujrzą nawet na oczy. Królowanie umów śmieciowych, likwidowanie emerytur, obniżanie podatków dla najbogatszych. Wszystko przedstawiane jest jako nieuchronność. I wszystko to nieuchronnością nie jest.

Całą gospodarkę oddano we władzę prymitywnego, neoliberalnego kapitalizmu, sterowanego przez siły spoza granic. Rola państwa, które dba została zlikwidowana. Przy pomocy uzyskiwanych z podatków środków nie prowadzi się już polityki pełnego zatrudnienia, nie ma żadnych przyszłościowych inwestycji publicznych. Jeżeli dodamy do tego coraz niższą kwotę, którą aktywnie operuje budżet to uzyskamy odpowiedź na pytanie dlaczego nasze zadłużenie rośnie i dlaczego nie ma pieniędzy na wypłatę emerytur. Wycofywanie się państwa z gospodarki, uległość lobby przedsiębiorców w każdej kwestii, poddańcze zachowanie wobec zewnętrznych rynków prowadzi do minimalizmu gospodarczego - minimalnych płac, minimalnych wydatków i zniewolenia, upodlonego przez wyzysk społeczeństwa[1]. Bezczynność i bierność państwa, które oszczędza przed podatkami najbogatszych i przedsiębiorców, stała się wytrychem dla kolejnych, rosnących roszczeń kapitału. Państwo jako asystent spekulantów giełdowych, zbrojne ramię Lewiatana i BCC, reprezentant jedynej słusznej doktryny - staje się i ulega transformacji w prywatną korporację o specyficznie, pseudowspólnotowym charakterze. Strategia tej korporacji to "prowadzić politykę stałego relatywnego ograniczenia wydatków budżetowych i kosztów pracy, m.in bardzo restrykcyjnie pilnować równowagi finansów publicznych i uelastycznić rynek pracy"[2].

Rząd przedstawia swoje postępowanie jako logiczne i spójne. I jest ono takim - tyle, że jedynie w obrębie przyjętej przez rząd strategii. Można i trzeba wyjść poza ten schemat. Ażeby go przekroczyć dokonać należy niewyobrażalnego, bo niewyobrażalnym jest dziś dla polityków skolonizowanych przez kapitał partii działanie inne niż pod dyktando neoliberalnej doktryny. Cięcia, malejący budżet, niestabilność, bieda, bezrobocie, nierówności... są przedstawiane jako zewnętrzne i niezależne od przyjętego przez rząd postępowania, kryje się za tym pakt i zmowa. Wszystko co - zdaniem rządu - należy robić to reperować i dokręcać odpadające śrubki, prowadzić dialog, nieśmiało machać chudą nóżką... co i tak kończy się pełną realizacją żądań rynków - które nie są mistyczną siłą, a konkretnymi grupami interesów i lobbystów odciskających swój wpływ na rządzie i państwie dzięki przewadze ekonomicznej i ideologicznej.

O ile trudno będzie stworzyć przeciwwagę ekonomiczną dla skapitalizowanych rządów i partii, o tyle stosunkowo łatwo można sformułować kontrideologię i alternatywną, przeciwstawną doktrynę. Doktrynę wspólnoty, samodzielności, samorządności, sprawiedliwości społecznej i antykapitalizmu. Żądajmy drogiej pracy, dużego długu na poczet wydatków i bezpiecznej przyszłości, inwestycji rządowych projektowanych z myślą o korzyści wspólnoty, a nie indywiduów, żądajmy nieelastycznego zatrudnienia i trwałej godności ludzi pracy. Dokonać niemożliwego oznacza dziś zrobić bardzo niewiele, to kilka decyzji, kilka posunięć na wysokim szczeblu zarządzania, to bardzo proste kroki, które będą cieszyć cię poparciem większości. Łódź rządzących płynie pod prąd interesu społecznego, lecz zawrócić można ją stosunkowo prosto - by tego dokonać trzeba mieć kim zastąpić starą, zgniłą załogę, potrzebna jest odwaga i zorganizowana reprezentacja alternatywy politycznej.


[1] W toku dyskusji na temat podwyższania wieku emerytalnego żaden komentator nie zapytał rządu o to gdzie podziały się środki odłożone ze składek zatrudnionych? Jeżeli teraźniejsze emerytury opłacane są ze środków zatrudnionych teraz, to co stało się ze wcześniejszymi przychodami? Należy też zadać pytanie, jak rząd wyobraża sobie wypłacanie emerytur zatrudnionym na umowach śmieciowych, a także o wysokość płaconych składek ubezpieczeniowych. Dlaczego nie są podejmowane wysiłki, które zmierzałyby do likwidacji stale ponad 10 procentowego bezrobocia? Dlaczego z taką obojętnością przyjęto do wiadomości fakt milionowych emigracji zarobkowych z Polski? Dlaczego nie istnieją żadne poważniejsze, publiczne plany inwestycyjne, które tworzyłyby miejsca pracy? Odpowiedź na wszystkie te pytania jest jedna i ta sama: w Polsce świadomie realizowany jest plan, który ma na celu przeistoczenie kraju w peryferyjny rezerwuar najtańszej w Europie siły roboczej.
[2] Forbes, 3/2012, s.18

poniedziałek, 19 marca 2012

Księża na wolnym wybiegu

Trwa spór o finansowanie kościoła katolickiego z państwowych środków. PIS-owcy i religijny aparat w atmosferze obrony częstochowskiej w walce z antychrystami rozpościera apokaliptyczną wizję, która ziścić ma się w przyszłości, gdy kościół utraci stałe przychody z funduszu kościelnego. Przytaczane są zasługi kościoła w walce z komunizmem, szatanem, prostytucją i złem wszelakim. Broniąc księży przedstawia się ich jako zasłużonych tajniaków, ukrytych za sutanną obrońców polskości w jej współcześnie fantastycznym (zdaniem obrońców) kształcie. Kościół tocząc batalię o przetrwanie wystawia państwu fakturę. Krzyże szybko przeliczono na kasę, wiernych w kościołach przeliczono na sztuki, spokój i porządek zapisano w zasługach kościołowi... i całkiem słusznie - bo rola kościoła w pacyfikacji wszelkiego oporu i aktywizmu społecznego w Polsce jest bezdyskusyjna, przeogromna i powszechnie znana. Platforma i jej nowobogaccy potransformacyjni pomagierzy powoli rezygnują z religijności, rozumianej jako przewodniej siły ideologicznej, przełączając się na etos przedsiębiorcy odnoszącego sukces, kaznodzieja z krzyżykiem zostanie zastąpiony garniturkowym ekspertem z centrum im. Adama Smitha.

A dzieje się tak, bo kościół jest dziś passe. Masy ludowe zajęte prawdziwymi problemami znudziły się kościelnym biadoleniem, ruch Solidarności, który częściowo bazował na sile katolickiego aparatu umarł, przedsiębiorcy nie lubią być fotografowani na tle moherowych sprzymierzeńców ojca Rydzyka, na tle Europy tak silna rola kościoła działa kompromitująco... na kościół zapadł wyrok, ten wyrok to odstawienie kościoła na boczny tor. I słusznie.

Kościół zajmie się wreszcie (pod nadzorem policji i sądów) rzetelną misją, wyleci z polityki, będzie musiał ograniczyć swoje wydatki, zostaną przy kościele jego najwierniejsi posłańcy, z problemów władzy (która wysługiwała się kościołem) zstąpi na problemy prostych ludzi (o ile ci zechcą w ogóle w kościołach się pojawiać)... i co najważniejsze kościół przejdzie wreszcie na najuczciwszą formę finansowania - z datków praktykujących wiernych, gotowych stale przekazywać kościołowi swe fundusze.

Bez aktywnego politycznie prawicowo-aparatowego kościoła Polska stanie się lepsza. Za obcięciem finansowania z kasy państwa pójdą reformy, zmiany kadrowe i kościół zajmie się samym sobą, zajmie się religią i duchowością, dbając o spragnione konfesjonalnych uciech owieczki. Będzie to na rękę wszystkich nieprawicowych i nieliberalnych obywateli. Zniknie religijna, wielkopaństwowa propaganda i indoktrynacja kościelna, gdyż przepadnie państwowe finansowanie. Kościół z roli policji ideologiczno-moralnej zostanie zdegradowany do moralnego marginesu wyjętego ze społecznego kontekstu i mainstreamowo politycznych zadań. Uwolnić Polskę od finansowanego przez państwo kościoła to zlikwidować potężnego sprzymierzeńca neoliberalnej polityki, to ważny krok naprzód w drodze do unaocznienia prawdziwych konfliktów społeczno-politycznych, w których batalia z kwestii obyczajowych (w które kościół z dużą skutecznością wpychał każdy spór) w kwestie rzeczywiste, ekonomiczne.

Bez krzyża na podorędziu kapitalistyczny egoizm utraci swą świętość, neoliberalizm stanie się nagi, a owieczki opuszczą kościół, gdzie wymuszane jest milczenie i wyjdą na świat odarty z religijnego matriksa.

środa, 14 marca 2012

Co oznacza bankructwo

Śledząc wiadomości, newsy, informacje ze świata polityki i ekonomii bombardowani jesteśmy pewną, konkretną terminologią, która wydaje się stała, niezmienna i wsparta o potoczne rozumowanie przeciętnego zjadacza chleba. I tak, podczas kryzysu gospodarczego, bardzo często słyszymy o takich zjawiskach jak cięcia, dług, życie ponad stan, czy też bankructwo. Warto przyjrzeć się bliżej każdemu z tych terminów i przeanalizować rzeczywistą treść oraz konsekwencje każdego z nich. Przy bliżej analizie okazuje się bowiem, że terminy te są bezpośrednio uzależnione od kapitalistycznych mechanizmów, które dowolnie sterują i kierują nimi w ramach zmieniających się potrzeb systemu.

W wiadomościach ekonomicznych, na stronach portalów newsowych, w telewizji... bez przerwy słyszymy o bankructwie. Bankructwo przedstawiane jest jako termin pokrewny z końcem świata. Bankrut oznacza kogoś skończonego, wyrzuconego poza margines. Bankructwo danego kraju przedstawiane jest jako wyrzucenie poza nawias państwowości i utrata wszelkiej suwerenności, a nawet prawa do własnej tożsamości. W analizach i komentarzach na temat sytuacji gospodarczej w Grecji bezustannie słyszymy o "niewypłacalności", "zagrożeniu bankructwem", lub po prostu o bankructwie. Co w przypadku Grecji oznacza bankructwo? Nie oznacza tego, co podpowiada widowni zdrowy rozsądek - jest wręcz na odwrót. Bankructwo jest w systemie kapitalistycznym nie klęską, lecz zwycięstwem. Tyle, że zwycięstwem konkretnej grupy, klasy, konkretnych ludzi. Rezultatem bankructwa Grecji będzie jej kompletna, całkowita prywatyzacja, zawłaszczenie całości majątku i narzucenie maksymalnego spłacalnego programu spłat "długów". Bankructwo nie oznacza w tym wypadku, że Grecja wypada poza stawkę, że przestaje się liczyć i wychodzi poza kapitalizm - co to, to nie. Wręcz przeciwnie, Grecja z całym impetem wkracza w kapitalizm właśnie z chwilą bankructwa, które to pozwala kapitalistom na przejęcie majątku, zawłaszczenie budżetowej teraźniejszości i przyszłości. Dług, na którym kapitał robił doskonałe interesy i który sprzyjał tanim kredytom - dzięki którym obławiały się instytucje finansowe i ich państwa-siedziby - okazuje się nie być długiem kapitału, który z niego korzystał, lecz długiem obarczonego nim państwa.

Na czym polega w kapitalizmie sukces państwowej gospodarki? Bardzo ważnym i wykorzystywanym w tej materii miernikiem jest dla neoliberalnych ekonomistów wzrost gospodarczy. Zasady współczesnej ekonomii nakazują troszczyć się wyłącznie o wzrost gospodarczy (i ew. związane z nim ratingi w agencjach ratingowych). Wydatki na cele inne niż podtrzymywanie wzrostu gospodarczego stają się niedozwolone - w takim układzie rząd z polityków przemienia się w kapitalistycznych zarządców pewnego, konkretnego obszaru ekonomicznego. Wzrost gospodarczy jest uznawany za bardzo ważny wskaźnik i dzieje się tak nie bez przyczyny. W rzeczywistości mierzy on zdolność państwa do realizacji ekonomicznego programu burżuazji. Jeżeli wzrost staje się zbyt niski to dług zaczyna rosnąć, a gdy dług rośnie pojawia się niebezpieczeństwo... bankructwa...czyli całkowitego przejęcia państwa przez kapitał. W tym układzie państwo staje się kontrolowanym narzędziem wzrostu gospodarczego globalnego kapitału, może być wymieniane, poddane rozbiórce i sprywatyzowane do cna - o ile tylko będzie dostatecznie słabe i niewystarczająco dochodowe. Państwa nie przynoszące kapitałowi zysku kończą bankrutując i zostając poddane rozbiórce. Dezercja, plajta, opcja upadłości i możliwość wyjścia poza schemat nie jest przewidziana - taka opcja ostała się już tylko w języku potocznym.

Dotykamy szerszego zagadnienia. Kapitalizm nie tylko usuwa możliwość alternatywy gospodarczej z potencjalnego zakresu decyzyjnego społeczeństw - które w razie kryzysu przechodzą w ręce skorumpowanych neoliberalnych technokratów - , ale także bezustannie wykorzystuje swój aparat ideologiczny, który służy piętnowaniu wszelkich wysiłków zmierzających do przejścia w alternatywną formację gospodarczą. Niezwykle żywe w naszym społeczeństwie są koszmarne wizje związane z wynaturzeniami Białorusi, Korei Północnej, a nawet Chin (choć te ostatnie poprzez swoje wpływy wymykają się już z zasięgu kapitalistycznej propagandy). W ten sposób kapitalizm uzyskuje także władzę w przestrzeni teoretycznej, pacyfikuje potencjalne alternatywy zrównując je do (w pewnej mierze hodowanych przez siebie) obiektów reprezentujących zło absolutne. Hegemonia polityczna kapitalizmu usuwa więc: możliwość wyjścia poza system, możliwość plajty w ramach systemu, oraz wszelkie alternatywne perspektywy i systemy. Co więc oznacza bankructwo? Bankructwo oznacza przecenę, obniżkę na asortyment danego organizmu państwowego, służąc jednocześnie jako pojęcie z zakresu kompleksowego, kapitalistycznego terroru ideologicznego.

wtorek, 13 marca 2012

Przekroczyć liberalizm

I - Liberalizm

Przyzwyczailiśmy się do postrzegania Polski jako kraju na wskroś europejskiego, w tym przekonaniu utwierdziło nas dołączenie Polski do Unii Europejskiej; udział rządu w posiedzeniach unijnych, flagi unijne na państwowych masztach, czy transmisje sporów, które mają miejsce podczas posiedzeń europarlamentu. Na nasze państwo ma jednak wpływ czynnik związany z procesem, który w Polsce, w porównaniu do pozostałych krajów Europy, uległ drastycznemu opóźnieniu. Ten czynnik nazwać można rewolucją mieszczańską, przewrotem oświeceniowym, naporem liberalizmu politycznego. Liberalizm, o którym mowa, jest dla naszego społeczeństwa specyficznym, politycznym novum - w odróżnieniu od krajów Europy Zachodniej, gdzie proces ten trwa (lub nawet skończył się) już od bardzo dawna. W Polsce proces inwazji kapitalistycznej nastąpił stosunkowo późno i inwazja ta nałożyła się na ofensywę nowej, nieobecnej przedtem, ideologii - liberalizmu. Omawiany proces narastania liberalizmu politycznego i przekraczania przez niego ram religijno-narodowych dogmatów jest niezwykle ważny z perspektywy analizy politycznej, teoretycznej i naukowej. To proces definiujący scenę polityczną, programy poszczególnych partii i całość społeczeństwa polskiego. Dla lewicowej analizy społecznej rozpoznanie tego procesu to klucz do przejścia poza paraliżujący dziś lewą scenę liberalny uniwersalizm.

Liberalizacja dyskursu publicznego to proces wielotorowy. Proces ten widoczny jest w powolnej ewolucji partii politycznych, przesuwaniu się Platformy Obywatelskiej i Ruchu Palikota w stronę klasycznie liberalnych pozycji, świadczy o nim także monolitycznie liberalny charakter partyjnych programów gospodarczych - nawet konserwatyści w Polsce ulegli całkowitej dominacji liberalizmu okopując się jedynie na szańcach pozbawionej społecznego kontekstu religijności. Proces ten można także spostrzec, gdy weźmiemy pod uwagę organizacje pozarządowe, działalność kulturową i inne obszary aktywności społecznej - wszystkie one zdominowane są liberalną terminologią i rynkowymi mechanizmami utrzymywanymi przez hegemonię liberalizmu w doktrynie polityczno-instytucjonalnej. Odejście kościoła od politycznego centrum, wysadzenie go od stołu, przy którym podejmowane są najważniejsze decyzje, racjonalizacja wydatków państwa, która dotykać zaczyna wszystkie nierynkowe dziedziny życia społecznego i politycznego, ilość uwagi poświęcanej przez polityczny dyskurs kwestiom obyczajowym - te objawy świadczą o natarciu liberalizmu, w wielu jego przejawach i niejednej postaci. To co jest ofensywą liberalną to jednocześnie triumf i hegemonia kapitalistycznej struktury i systemu, który rządzi niepodzielnie od dwudziestu lat, coraz bardziej przybierając na sile. Liberalizm to proces obserwowalny w swych przejawach na styku polityki, kultury, świadomości, który jednocześnie wsparty jest makropolityczną kontrolą, jaką sprawują nad działaniami państwa polskiego jego bogaci, kapitalistyczni sąsiedzi. Liberalizm jest więc: mainstreamem, osią możliwości z ratyfikowanej przez układ (w którym znajduje się Polska) umowy.

Duch i czas liberalizmu, co zrozumiałe, najlepiej służy frakcjom prokapitalistycznym i partiom (neo)liberalnym. Jednocześnie jednakże, panujący duch liberalizmu najsilniej doświadczył lewicę, paraliżując jej polityków i pozbawiając lewicy jej tożsamości. Nieprzypadkowo wiele z lewicowych inicjatyw, działalność SLD w sejmie, ruch feministyczny, ruch zielonych przybiera charakter protestu liberalnego - przybiera ten charakter, gdyż z nim łatwiej jest każdej z tych inicjatyw zaistnieć i uzyskać instytucjonalne wsparcie. Nie jest też przypadkiem fakt, że liberalizm w Polsce kojarzy się politykom pozytywnie, a jeżeli jest w ogóle poddawany krytyce to w swojej neoliberalnej, uznawanej za 'wypaczoną', formie. Bunt, protest i sprzeciw jest w Polsce zagospodarowany właśnie przez liberalne struktury i liberalną ideologię. Powoli dozwolonym staje się protest przeciwko kościołowi, popierana jest także walka z państwową biurokracją i z aktywną rolą państwa w gospodarce. Bez walki politycznej inny bunt niż liberalny nie zaistnieje. W tej liberalnej galaktyce swoją właściwą tożsamość lewica oraz lewica socjalistyczna prezentuje rzadko, wie bowiem doskonale, że manifestując nieliberalne hasła spotka się ze zdecydowanym sprzeciwem, oporem i będzie bezwzględnie przez system zwalczana. Odwagę zachowali jedynie pogodzeni z rolą marginesu politycznego działacze. Politykę historyczną, programy lewicy, język którym ona się posługuje najsilniej definiuje dziś liberalizm, który stanowi schemat porównawczy, schemat sukcesu - z którym lewica ma się mierzyć i którego krytykować nie może. Lewica to w Polsce sprzątaczka i pomagier liberalizmu, głos zwolenników filantropii. To właśnie liberalna kastracja lewicy jest źródłem jej porażki społecznej i powodem, dla którego lewica parlamentarna (i nie tylko) nie potrafi (lub nie chce) posłużyć się językiem protestu.

II - Przekroczenie

Dokonaliśmy krótkiej analizy schematu panowania liberalizmu w polskim społeczeństwie. Czas zadać sobie dwa podstawowe pytania. Jak lewica może wyjść poza liberalizm i jak mocno w liberalizmie zakotwiczone jest samo społeczeństwo, innymi słowo, czy jest ono zdolne wykroczyć poza system neoliberalnych znaków i znaczeń. Jest jeszcze jedna interesująca kwestia: czy polski kapitalizm można zdemistyfikować, odebrać mu twarz postępu, którą ten ciągle manifestuje?

Dla lewicy najważniejszym zadaniem jest przekroczenie liberalizmu. Lewica musi odrzeć się z cech prymitywnego reformizmu, co więcej - musi stworzyć całkowicie odrębną wizję społeczną, operować własnym systemem wartości, który pozostawać musi w trwałym konflikcie ze wszystkimi pozostałymi wizjami i koncepcjami społecznymi. Odrębną koncepcję systemową należy reprezentować stale, na każdym kroku działalności - nie wystarczy rysować perspektywy generalnej zmiany w dalekim tle, przyszłości, bądź tylko do niej nawiązywać. Ażeby przekroczyć ten liberalny schemat i tworzyć swój własny bezustannie dokonywana być musi demaskacja obecnego ustroju społecznego. Język klasowych różnic i interesów musi zastąpić konserwatywną mowę narodową i (używaną przez obecną lewicę) mowę wolności gospodarczej i indywidualnej. Lewica nie może mieć z kapitalizmem wspólnych wrogów, musi skończyć z pochwałami liberalnych wartości i adaptowaniem indywidualizmu. To przekroczenie liberalizmu zadziała na korzyść znacznej części lewicowej sceny politycznej, albowiem na język lewicy jest duże zapotrzebowanie - zapotrzebowanie to jest wystarczające by zabezpieczyć sukces wyborczy, a później stanowiska i ugruntowanie instytucjonalne. Przekroczyć reformizm, język liberałów, język indywidualizmu demokratycznego oznacza stworzyć nową wizję i szansę dla wszystkich, których obecny ustrój tłamsi. Dlatego lewica posługiwać się musi pojęciami, ideami o zasięgu ogólnym i inkluzywnym charakterze, koncepcją lewicy jest inkluzja całości społeczeństwa w proces sprawiedliwego i opartego na równości państwa - idee ogólne (takie jak wolność, samodzielność, godność, sprawiedliwość, postęp) muszą być nieustannie powtarzanymi, aż nabiorą właściwego dla lewicy znaczenia, zostaną zinterpelowane i wchłonięte przez autonomiczny przekaz ideologiczny lewicy.

Odpowiadając na pierwsze pytanie: wyjściem poza liberalizm jest demistyfikacja pojęć liberalnego słownika, stworzenie całkowicie przeciwstawnej wizji społecznej, posługiwanie się autonomicznymi ideami ogólnymi.

Bardziej złożoną wydaje się kwestia dotycząca zakotwiczenia społeczeństwa polskiego w ideologii liberalizmu. Tutaj sytuacja wydaje się być dwoista i perspektywa szerszych, bardziej radykalnych zmian wydaje się być jeśli nie mglistą, to bardzo problematyczną. Warto zauważyć, że opisywana przeze mnie "rewolucja oświeceniowa" przybiera w Polsce charakter powolny i ewolucyjny, spotyka się także ze znaczącym oporem i lekceważeniem ze strony społeczeństwa, które nosząc w sobie elementy porównawcze z poprzedniego systemu nie operuje z przekonaniem liberalną nowomową sukcesu. Ten fakt postępującego ewolucyjnie przejścia i jednoczesnej ambiwalencji lub wrogości wobec niego dużej części społeczeństwa czyni możliwą do realizacji w przyszłości perspektywę łatwego i szybkiego przekroczenia buntu liberalnego w bunt socjalistyczny. Polska w odróżnieniu od Zachodniej Europy tkwi w okresie przejściowym od dobrych dwudziestu lat, kapitalizm nie jest w naszym kraju utożsamiany z bezpieczeństwem, dobrobytem i bogactwem. Ta autonomia w stosunku do kapitalizmu i specyfika polskich realiów pozwalają na optymizm, są podstawą, która pozwala zakładać, że ewentualna zmiana systemowa spotka się w Polsce z mniejszym oporem, niż miałoby to miejsce w krajach "rdzennie" kapitalistycznych. Ażeby jednak w ogóle doszło do zmiany, wpierw przekroczyć należy dogmaty liberalnej doktryny i z ideą społecznej równości wyjść na prostą codziennej praktyki politycznej.

piątek, 9 marca 2012

Europa na rozdrożu

"Gdy Francja kicha, cała Europa dostaje kataru" rzekł niegdyś Klemens Metternich i słowa te nadal pozostają aktualne. Jesteśmy na kilka tygodni przed niezwykle ważnymi wyborami prezydenckimi we Francji, które zdecydują o losach Europy na najbliższe dekady. Kryzys gospodarczy, przez który Europa zadrżała w posadach, zniszczył dotychczasowe porozumienie w kwestii programu gospodarczego Unii Europejskiej. Porozumienie europejskich polityków i neoliberałów, które trwało przez lata zakończyło się klęską kryzysu, wzrostem bezrobocia i bezlitosnym szantażem ze strony finansjery. Wraz z kolejnymi fazami kryzysu kapitał bez skrupułów porzucił swoje europejskie szańce i wyemigrował do krajów tańszej siły roboczej pozostawiając wiele krajów na skraju bankructwa. Pomoc, wprowadzane udogodnienia i uległość Unii Europejskiej wobec żądań kapitału dotyczących deregulacji, prywatyzacji i demontażu państwa socjalnego zaowocowały grecką plajtą i sukcesem jedynie nielicznych grup biznesowych związanych z silną niemiecką gospodarką.

Pauperyzacja, rosnące bezrobocie, brak inwestycji publicznych, likwidacja wszelkich elementów planowego zatrudnienia - oto efekty panowania neoliberalnej doktryn. Wszystko, co Europa wywalczyła na przestrzeni historii w toku walk o polepszenie bytu pracownika, uległo i nadal ulega demontażowi. Społeczeństwa krajów europejskich są zbyt dumne, by bez walki poddać się woli kapitału, który europejskiej klasie robotniczej szykuje warunki wprost z trzeciego świata.
Dla poniżonego Starego Kontynentu nadszedł czas wyboru, nie tylko nowego modelu gospodarczego, ale i nowej koncepcji integracji i wspólnoty europejskiej. Europa potrzebuje projektu ekonomicznego, który przywróci jej niezależność od kaprysów międzynarodowego kapitału i pozwoli przywrócić godność ludziom pracy. Dziś takiego projektu dostarczają tylko dwa, konkurencyjne modele pochodzące z wrogich sobie obozów politycznych. Jest to konserwatywny, narodowy, faszyzujący w swych przejawach model prawicowy oraz socjalistyczny i internacjonalistyczny model lewicowy. Tylko ten drugi jest w stanie uratować projekt integracji europejskiej i przywrócić mu jego pierwotny, wspólnotowy charakter. Pierwsza batalia obu tych projektów będzie miała miejsce podczas nadchodzących wyborów prezydenckich we Francji.

Najpoważniejszym zagrożeniem dla Europy jest rośnięcie w siłę ruchów nacjonalistycznych i faszystowskich. Masy ludzkie zniewolone i pozbawione podmiotowości w obecnym systemie władzy tą tożsamość odzyskać mogą tylko przy pomocy zdecydowanej nadbudowy ideologicznej, która zaoferuje im nowy projekt. Ten projekt musi dotrzeć na czas. Decydować o kształcie przyszłej Europy będą nie tylko najzamożniejsze państwa jak Niemcy i Francja, ale także państwa pogranicza i peryferii, które wyznaczają zakres możliwych rozwiązań. Prawicowo-narodowe starania rządu Orbana by właśnie z pozycji półperyferyjnych Węgier przeciwstawić się dyktatowi Międzynarodowego Funduszu Walutowego zakończyły się niepowodzeniem. Równie problematyczny będzie potencjalny lewicowy bunt przeciwko neoliberalnym ośrodkom władzy instytucjonalnej - ten utrudniony start do alternatywy i samodzielności europejskich krajów peryferyjnych może zniwelować fakt pojawienia się radykalnej lewicowej opcji we Francji. Francois Hollande jest politykiem, który w odróżnieniu od Nicolasa Sarkozego nie buduje swojej pozycji na hasłach o tworzeniu nowych, drastycznych rozwiązań antyimigracyjnych, jest częścią opcji, którą Europa-Peryferie powinna wesprzeć. W takiej ponadnarodowej koalicji partii lewicowych aktualność zachowuje perspektywa integracji europejskiej, a także otwarte zostaje pole pod utrzymanie dotychczasowych rozwiązań w dopłatach unijnych. W takiej socjalistycznej perspektywie Europę czeka rozwój, wyrównywanie się poziomu życia i prawdziwie społeczna wspólnota.

Nie we wszystkich krajach lewica nadąża za zmieniającym się kształtem sceny politycznej. Polska jest przykładem takiego kraju, którego partie polityczne tkwią w bezprzedmiotowych debatach skupionych wokół politycznych marginaliów. Ten dystans do Europy trzeba nadgonić, lewica naśladować musi działania frontu lewicy europejskiej. Potrzebna jest adaptacja osi konfliktu oraz przejęcie od zagranicznej lewicy podstawowych pojęć walki politycznej. Przede wszystkim czas odejść od haseł miałkiej socjaldemokracji w stronę nurtu krytyki systemowej i języka antykapitalistycznego. Koncepcje naprawy kapitalizmu po kryzysie to oręż konserwatywnej prawicy, bądź liberalnej nostalgii. Lewica stawia na nowy projekt i nowy polityczny paradygmat. Zadaniem lewicy jest - naturalne dla niej - przejęcie niezadowolenia i gniewu społecznego, a to osiągnąć można programem walki ze światem finansjery i prowodyrów kryzysu. Kryzys to w kapitalizmie norma, normą jest też bieda i bezrobocie - lewica to przeciwdziałanie nie tylko skutkom kapitalizmu, ale i przeciwdziałanie samemu kapitalizmowi. Program w sferze idei to jedno, drugie to praktyczne rozwiązania i postulaty płynące z nowej, radykalnie lewicowej postawy. Tutaj także sięgnąć możemy do programu europejskiej lewicy. Projekt lewicy to projekt pozytywny, apelujący do bezpośredniego działania. To obciążenie kosztami kryzysu banków, instytucji finansowych i najbogatszych, to wzrost gospodarczy mierzony poziomem życia obywateli, to zmniejszanie nierówności społecznych przy pomocy państwowych narzędzi, to wspólnotowa gospodarka oparta na zasadach powszechnej równości obywateli.

Polska to kraj nieudanych buntów. Bunt Palikota to bunt zamożnych. Kościół i prawica od dawna już jest jedynie ostoją konserwatyzmu. Wszystkie inne frakcje to sługusy kapitalistycznego układu, lub ostrożni, wstydliwi i nieskuteczni reformatorzy. Lewica parlamentarna długo była sparaliżowana pustymi sloganami i z dezorientacją nie potrafiła się odnaleźć w realiach walki o prawa ludzi pracy w kapitalizmie. Czas to zmienić, nim bunt i żądania pracowników wykorzystają siły nacjonalizmu, nim wyhodowany zostanie (tu lub gdzie indziej) faszyzm. Od lat zwykło uważać się, że prawica łatwiej potrafi przedstawić wizję wspólnoty społecznej - bazując przy tym na pojęciu wspólnoty narodowej. Pora najwyższa, żeby lewica sięgnęła po hasła, które dotyczą większości i trudu codzienności szarego obywatela, pora wyłonić lewicową wspólnotę i stać się jej głosem. Historia przemian jest stosunkowo krótka, w Europie trwa burza kryzysowych przemian - starania by zmienić kształt Europy po kryzysie i by zapewnić Polsce przyszłość rozpocząć muszą się już dziś. Lewicową rewolucję poprzedzić musi rewolucja na lewicy.

czwartek, 8 marca 2012

O walce o prawa kobiet

102 lata temu w Kopenhadze podczas II Międzynarodowego Zjazdu Kobiet Socjalistek ogłoszono dzień 8 marca Międzynarodowym Dniem Kobiet.

Sytuacja kobiet w realiach neoliberalnego kapitalizmu jest zła. Dopóki nie podejmą pracy zarobkowej stają się coraz bardziej zależne od partnera, kiedy zaczną już zarabiać muszą pogodzić się z niższymi stawkami, gorszymi stanowiskami i wieloma poważnymi przeszkodami. Opiekuńcza i wychowawcza rola państwa podlega nieustannej rozbiórce. Dopiero bardzo wysokie zarobki pozwalają na luksus posiadania pomocy domowej, opiekunki i niani (czyli również przede wszystkim kobiet, w roli taniej siły roboczej, zwyczajowo nawet pracującej na czarno). Kobieta, matka pozostawiona jest samej sobie, jej dziecko staje się wyłącznie jej zmartwieniem i przestaje być obiektem społecznej troski. Udziałem kobiet staje się wiele wymagających fizycznie i rujnujących zdrowie zawodów, ich życie to pasmo trudności, z którymi zmagają się w osamotnieniu. Nasz nowoczesny neoliberalizm wojuje z kobietami także przy pomocy kłamstw. W imię fałszywie pojmowanej równości i egalityryzmu zrównuje się wiek emerytalny kobiet i mężczyzn, zwalcza się zasady ochrony kobiet w pracy. Wszystko weryfikować ma rynek, rynek dla którego macierzyństwo staje się nieopłacalne, którego nie interesuje olbrzymi wysiłek milionów matek, który korzysta na okazji i bezwzględnie obniża cenę pracy kobiet z uwagi na "zagrożenie dzieckiem" - będące jednym z największych koszmarów wyzyskiwaczy, pracodawców.

Urynkowienie, neoliberalne równouprawnienie i brak ingerencji państwa oznacza rynkową weryfikację popytu na siłę robocza kobiet, rynkowy sąd nad dziećmi i bezwzględny wyzysk. Neoliberalizm pragnie jak najtańszych dzieci, by to osiągnąć rynek ingeruje nie tylko dokonując demontażu praw socjalnych, ale także forsując nową wizję partnerstwa i związków. W obecnym systemie bardziej opłacalny jest import odchowanych pracowników zza granicy, niż właściwa opieka i troska o własnych obywateli i ich rodziny. Związki przestają być bezpieczne, międzyludzka więź, miłość i partnerska opieka nad dziećmi przestają być możliwe. Wizję szczęśliwej rodziny zastępuje wizja rodziny bogatej. Uelastycznione rodziny w każdej chwili trafić mogą na rynkowy śmietnik, a każda bieda, nędza i kryzys zawsze najbardziej doświadczy niesamodzielne w liberalizmie kobiety. Zamiast zapewniać bezpieczeństwo system zmusza partnerów do wielkich wyrzeczeń. Rodziny stają się osaczone koniecznością panicznego zarobkowania. Dzieci pracowników najemnych i robotników są w neoliberalizmie obiektem oszczędności i poligonem testowym dla kolejnych cięć. Ubóstwo rodzin to ubóstwo kobiet, to ich lęk i samotność. W kapitalizmie ostatkiem nadziei stają się modły o umowę śmieciową. Ostatecznie kobieta staje się w kapitalizmie prawdziwie wolną dopiero w trybie 16 godzinnego wysiłku na dobę.

Równie opresyjna w kapitalizmie jest kultura. Żyjemy w systemie, który ciało czyni towarem. Zarówno kobiety jak i mężczyźni stają się podmiotem wymiany pieniężnej, ciało i seks stymulować ma popyt, pobudzać konsumpcję i wprowadzać kapitalistyczną niewolę na poziomie biologicznej pożądliwości. Ten model to niewola i upokorzenie dla obu płci, dla całego gatunku ludzkiego. W neoliberalizmie, w którym kobieta kosztuje mniej od mężczyzny jej ciało staje się osiągalnym dla innych środkiem do własnej satysfakcji, pomostem dla realizacji marzeń i zachcianek osób bogatszych. Bieda, urynkowienie wszystkich aspektów rzeczywistości odsłaniają okrucieństwo kapitalizmu, w którym kobieta jest tańsza, a macierzyństwo to jej balast, który zabierany jest na pokład rodziny przez najbogatszych mężczyzn. Kiedy kobieta decyduje się na pracę i odnosi sukces, jej sytuacja wcale nie wygląda lepiej - w rzeczywistości społecznej takie kobiety pozostają wyjątkami, które służą za usprawiedliwienie nędzy pozostałej, druzgocącej większości i często same muszą prześladować inne kobiety wzmagając kapitalistyczną konkurencję i opowiadając się za cięciami socjalnymi; w sferze kultury bogate kobiety dalej pozostają w świecie towarów, a ich obcowanie z innymi ludźmi w kulturze to nadal obcowanie konsumenta z towarami na półce sklepu mięsnego.

Nie praca wyzwoli kobiety, ale prędzej brak jej konieczności. Sytuacja, w której część "feministek" triumfuje i chwali pomysł zrównania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn jest dowodem na to, że wolność dopiero w kontekście społecznym nabiera swego prawdziwego znaczenia. Obecnie najważniejszym celem w walce o prawa kobiet i ich wyzwolenie jest właśnie zwiększenie roli państwa i uspołecznianie procesu wychowania. Bezpłatna, powszechna opieka przedszkolna, darmowe i publiczne stołówki dla dzieci, państwowa opieka domowa, dodatki rodzinne, ulgi podatkowe - to wszystko da kobiecie w każdej sytuacji możliwość wyboru, pozwoli ją odciążyć. Dopiero w sytuacji, w której państwo będzie wspierało i umożliwiało kobietom zarówno sprawiedliwą pracę w domu jak i poza nim będziemy mogli mówić o wyzwoleniu kobiet. Ta możliwość wyboru odciąży kobiety, zlikwiduje przymus i sprowadzi decyzje co do obieranego modelu rodziny, rodzaju wychowania do indywidualnej woli kobiety. Pojawi się swoboda i prawdziwa wolność, która otworzy kobietom drogę do twórczej samorealizacji.

O prawa kobiet należy walczyć i jest to zarówno w interesie kobiet jak i mężczyzn. Wyzwolenie kobiet ma swoich potężnych wrogów. Tym pierwszym wrogiem, szczególnie w Polsce, jest kościół, który piętnuje i ubezwłasnowolnia kobiety sprowadzając je do roli posłusznych mężom gospodyń domowych[1]. Tym drugim wrogiem, obecnie trudniej rozpoznawalnym, jest neoliberalizm, który demoluje kobiety dzięki swoim agentom, kapitalistom[2]. Sprywatyzowana kobieta musi się opłacać, musi wyrzec się macierzyństwa lub cierpieć, a równość jakiej doświadczy to równość w byciu wyzyskiwaną wraz z mężczyznami. Kobieta w tej dwoistej rzeczywistości staje się karną, kontrolowaną i zindoktrynowaną, skazaną na kaprys męski lub kaprys klasy panującej. Walka o prawa kobiet to nie walka o prawo do bycia businesswoman i burżujką (one również są elementem aparatu terroru płci w kapitalizmie), ale o prawo do bezpiecznego, niekrępującego macierzyństwa, o prawo do samorealizacji, o wspólną, społeczną troskę o potomstwo i możliwość dokonania wyboru innego niż klęcznik/kopalnia.

To nie rynek ma weryfikować kobiety, lecz kobiety weryfikować mają rynek. Do tego niezbędne są zmiany, do tego potrzeba uspołecznienia, zmian w podatkach, zmian politycznych i odważnego działania. Celem jest kontrola i równość społeczna, pozwalająca na uzyskanie dla kobiet swobody wyboru. Efekty tego działania przyniosą ze sobą całościową zmianę stosunków społecznych i poprzez praktykę polityczną przywrócą feminizmowi jego doniosłe znaczenie, odbierając go systemowej nomenklaturze, która przy pomocy neoliberałów i minister Muchy usiłuje wprowadzić ten wspaniały ruch w ślepą uliczkę bezprzedmiotowego sporu o rodzaj wykorzystywanego na salonach języka.

[1] Odważna polityka prorodzinna w wydaniu kościoła mówi sama za siebie: http://fakty.interia.pl/religia/news/kosciol-upomina-sie-o-odwazna-polityke-prorodzinna,1769681
[2] Próbką neoliberalnego lobby są poglądy wyrażane przez Henrykę Bochniarz (która jest m.in zwolenniczką podnoszenia wieku emerytalnego), a także Magdalena Środa i jej stanowisko: http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/profesor-magdalena-sroda-poniza-kobiety-w-ciazy_180890.html

poniedziałek, 5 marca 2012

Zasłona spektaklu

Spektakl zawładnął Polską. Mamy jedną za drugą żałobę narodową, jesteśmy świadkami zbiorowej histerii związanej ze zbliżającym się Euro 2012, torpedowani jesteśmy telewizyjnymi show... Rzeczywistość przesłonięta jest mnożącymi się w przekazie medialnym błahostkami. Półroczna Madzia, zaginiony surfer, podtopiona piwnica, głodna świnia i śnieg - to tylko niewielka część tematów, którymi posługują się stacje telewizyjne, radiowe, czy portale internetowe aby kreować fikcyjną rzeczywistość. Taka fikcyjna rzeczywistość każe nam sądzić, że wszystko jest ok, jest cacy. Jedynym zmartwieniem stają się różnorodne wypadki przy pracy, zaś analizę i dyskusję o sprawach ważkich zastępuje się zbliżeniem na jednostkowe, wybiórcze cierpienie lub radość.

Najważniejsze kwestie pozostają w ukryciu, są przesłonięte sztucznym, bezustannie nadawanym przekazem. Nierówności społeczne, podatki dla najbogatszych, dofinansowanie publicznej służby zdrowia, udział w wojnach - te zagadnienia praktycznie nigdy nie są omawiane. Poważne kwestie, jeśli w ogóle są już podnoszone podczas publicznej debaty, ulegają przeróbkom. Wątki zapożyczone od feminizmu wypływają na wierzch tylko wtedy, gdy przerabia się je tak by dotyczyły zabawnych igraszek językowych, kwestia wyjątkowo wysokich premii dla menadżerów zatrudnionych w sektorze publicznym pojawia się tylko przy okazji dyskusji nad zasadnością przyznania nagród przewidzianych dla osób odpowiedzialnych za budowę Stadionu Narodowego itd...

Przekaz medialny nigdy nie stał na specjalnie wysokim poziomie, ale obecna sytuacja wydaje się być unikatowa. Poza indywidualistyczną, polaną jarmarczną świadomością i wydawaną w tabloidowym formacie nie występuje już praktycznie inna, dostępna szerszej publiczności, interpretacja świata. Na wyższych półkach znajdziemy być może lepsze dzieła, bystrzejszych analityków, dziennikarzy i artystów - ale nawet ich subtelniejsze środki przekazu służą tej samej, destrukcyjnej dezinformacji. Każdy przekaz funkcjonuje na zasadzie izolacji. Najważniejszym celem dla tak pojmowanej wiadomości-produktu, jest to by nie stać się przypadkiem elementem szerszej układanki, by nie kolidować z czymkolwiek, by nie iść w sukurs jakiemukolwiek programowi, zestawowi opinii, czy (broń boże!) przekonań.

Każdy spektakl i każde igrzyska mają swoją określoną skuteczność i żywotność. W większości ze społecznie podejmowanych kwestii obywatel nie ma nawet szans w jakikolwiek sposób partycypować. Nie będziemy uczestnikami żałoby narodowej, nic poza paroma sekundami przemyśleń nie zaoferujemy rozlicznym ofiarom wypadków i nieszczęść. Hałaśliwość spektaklu jest dalece myląca - potrafi przykuć uwagę, ale jest nieskuteczna przy próbach zaangażowania publiczności w naturę samego przedsięwzięcia. Organizatorzy Euro 2012 doskonale o tym wiedzą, dlatego poza stadionami, które będą symbolem wielkości spektaklu, budują też strefy kibica, które robi się przy pomocy skrzynek po coca-coli i na tanich, imitujących boiskową trawę, zielonych dywanach z promocji. Igrzyska tworzą pomost, pozwalają zmęczonemu społeczeństwu dotrwać, patrzeć w przyszłość, w z góry zaprojektowaną już perspektywę. Projektanci tej perspektywy są świadomi niepewnej sytuacji po igrzyskach, wiedzą że sama zasłona dymna może nie wystarczyć, gdy igrzyska się skończą. Koniec końców zawsze potrzebny jest plan działań, w razie gdyby strategia odwracania uwagi, strategia spektaklu zawiodła - dla naszego rządu tą alternatywą najpewniej będzie kupiona za obiecywane podwyżki lojalność policji i wojska[1].

[1] "Jednak na etapie planowania budżetu okazało się, że w pierwszej kolejności podwyżki otrzymają tylko wojsko i policja" - http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114877,11272560,PO__podwyzki_dla_sluzb_mundurowych___na_miare_mozliwosci.html

piątek, 2 marca 2012

Oscary w kryzysie alienacji


Tegoroczne Oscary zawodzą[1]. Każdy wymagający kinoman czuje się zawiedziony poziomem oferty filmowej amerykańskiej akademii. Dzieje się tak z wielu powodów, ale u fundamentu rozczarowań leży prymitywizm poruszanych wątków, miałkość historyjek i nieprzekonywujący charakter filmowych motywów pozbawionych przełożenia na rzeczywistość, która co interesujące wydaje się być ciekawsza i żwawsza od dzieła niejednego z laureatów nagrody. Oscarowa kinematografia, przypominająca dziś zbiór telewizyjnych reklamówek, cierpi na chorobę, która ma źródła wybitnie ustrojowe. W chwili obecnej Oscary zwracają na siebie uwagę przede wszystkim z uwagi na światową pozycję ekonomiczną Stanów Zjednoczonych - i tylko dzięki hegemonii USA ceremonia wywołuje jeszcze tak duże napięcie, acz staje się ono coraz bardziej napięciem sztucznym.

Mamy do czynienia z klasycznym dla kapitalizmu ujęciem kultury. Tegoroczne oscarowe historie zamykają człowieka w klatce indywidualnych przeżyć. Nie służą ucieczce od problemów - one je całkowicie wyłączają. Filmy, które zdobywają nagrody to w rzeczywistości trywialne bajki, które służą zagospodarowywaniu ostatnich, coraz bardziej komicznych i dziwacznych nisz fabularnych. Zeszłoroczny król-jąkała, tegoroczna samotna Żelazna Dama, czy Artysta - to postacie, które pacyfikują rzeczywiste problemy społeczne przedstawiając je na tle zmagań i perypetii wielkich, sławnych ludzi. Kino amerykańskie nie szuka rozwiązań, ono przedstawia sytuację bez wyjścia, w którym najwięksi nawet tytani, jak Margaret Thatcher, pokłonić muszą się neoliberalnej (w domyśle) rzeczywistości i koniec końców swoje wycierpieć na jej rzecz wycierpieć. Ta indywidualizacja i będący jej skutkiem kres kina konfliktu społecznego doprowadził amerykańską kinematografię na pogranicze całkowitej śpiączki. Hollywood cierpi, bo jest świadome produkowanego przez siebie kiczu - stąd też wyraźna nuta nostalgii w filmach laureatów i tęsknota za czasem prawdziwym, czasem podążania za mitem, po którym ostała się już jedynie legenda.

W przeszłości kino amerykańskie żyło twórczą (także teoretyczną) rywalizacją z Blokiem Wschodnim, a konstruowany przezeń model indywidualizmu bawił widownię świeżością i żonglerką schematami, różnorodnością konfrontacji oraz poruszanymi wątkami społecznymi. Kino uczestniczyło w zmaganiach projektów systemowych i formułowało obietnice. Hollywoodzkie produkcje nie tylko doskonale się sprzedawały, ale jednocześnie zaszczepiały w odbiorcy marzenie o amerykańskim śnie. Niezwykle stymulujący i fundamentalny dla kina projektującego wątek systemowej dezalienacji i emancypacji ludu, tak silnie obecny w amerykańskich filmach jeszcze w latach 90-tych powoli zaczął tracić na popularności, aż na początku nowego stulecia umarł śmiercią naturalną. Dlaczego? W sytuacji, w której USA utraciły swego komunistycznego rywala zniknęła rywalizacja a wątek emancypacji stracił na kulturowej wadze. Zniknęła przeszkoda w postaci wroga (którego do niedawna usiłowano jeszcze zastąpić wrogiem-arabem i innymi wynalazkami), a więc czas najwyższy nadszedł by czas emancypacji wieszczonej przez całe pokolenia twórców nastał i ziścił się w rzeczywistości. Wyzwolenie dla jednostki nie nadeszło. Emancypacja jednostki w kapitalistycznych realiach okazała się fikcją, którą ostatecznie zweryfikowało nadejście ostatniego kryzysu gospodarczego. Nastąpił kres obowiązującego dotychczas schematu emancypacji ludu i obietnicy dezalienacji. Ostatnim aktem demistyfikującym ową kapitalistyczną emancypację i fałszywą obietnicę dezalienacji w kapitalizmie był "Avatar" Jamesa Camerona. Ten nienagrodzony najważniejszym Oscarem film był ilustracją, w której emancypacja Człowieka Zachodu wymaga jego śmierci, wymaga przekroczenia amerykańskiego snu i zabicia swego wewnętrznego marine - droga do wolności wiodła przez odrzucenie zdobywczości, Zachodniej Tożsamości, a nawet zepsutego nią i skompromitowanego tym samym człowieczeństwa. Stworzona przez Camerona wizja była tak sugestywna i tak pociągająca (przy jednoczesnym zachowaniu nośnego wątku emancypacyjnego) - że musiała doprowadzić do zwrotu amerykańskiej kinematografii w stronę konserwatyzmu i liberalno-kapitalistycznej, indywidualistycznej opowiastkowości. Amerykańskie kino z konieczności zrezygnowało z opowieści emancypacyjnych i zmuszone do reprodukcji kapitalistycznej kultury wycofało się w stronę bezpiecznego, egoistycznego zsubiektywizowanego indywidualizmu, który widoczny jest dziś w każdym z nagrodzonych dzieł.

Skończyła się amerykańska utopia. To co dziś po tej utopii pozostało to produkcja pamiątek z przeszłości, zabawa formą/konwencją i żonglerka efektami specjalnymi. To europejskie kino jest dziś tym poszukującym, potrafi badać i podejmować kontrowersyjne, społeczne tematy - ale nawet ono pogrążone jest w tym samym, choć na zdecydowanie mniejszą skalę, indywidualistycznym kryzysie - dotyka je problem śmierci wielkich mitów i narracji. Dziś kino wyczekuje, niecierpliwi się łaknąc nowego źródła i nowej wielkiej opowieści. Kino pragnie wizji emancypacji człowieka, a zamknięte przez neoliberalny kapitalizm w sferze osobistych przeżyć i przyjemności cierpi, jego udziałem staje się kulturowy regres, kino nie nadąża za duchem historii. Im bardziej opóźnia się powrót mainstreamowego kina krytyki społecznej, kina z nową wielką opowieścią o wspólnotowości, lub jednostki jej poszukującej - tym bardziej spektakularny będzie jego powrót i trwalsze będą tego powrotu konsekwencje.

Oczekujemy na nową rzeczywistość filmową, a tymczasem otrzymujemy kartki z Paryża, odgrzewane i pozbawione wdzięku historyjki z lat 20-tych, obyczajówki i pieśni o thatcheryzmie. Na zmrożonych konserwatywną kinematografią łąkach zaczęły już jednak pojawiać się pierwsze, świeże kwiaty. Nowa opowieść na razie jest w fazie projektu, lecz niektórzy twórcy zaczęli już przeczuwać jej nadejście. Dalece pośrednich przesłanek nowej rzeczywistości doszukamy się w hojnie nagradzanym (także Oscarami) filmie dla dzieci "Hugo i jego wynalazek". Samo dzieło nie przystaje swoim poziomem do pozostałych filmów Martina Scorsese, nie jest także filmem wybitnym, a nawet więcej, "Hugo..." to film bezspornie słaby, nużący i przeestetyzowany - lecz jednocześnie film zwracający uwagę sposobem wartościowania i formą, która stanowi całkowite zaprzeczenie dotychczas mainstreamowo produkowanych filmów dla dzieci. Zmiany w podejściu są dobrze widoczne, Scorsese czyni "naprawianie świata" naczelną wartością, kompletnie znosi także baśniowo-imperialistyczny trend do stygmatyzacji wroga i czynienia z niego istoty nieludzkiej, a powolna w filmie akcja to po części także wyraz sprzeciwu wobec paraliżującej widza prędkości współczesnego kina akcji. W efekcie jest to film, który kończy się zawarciem zgody społecznej i wzajemnym zrozumieniem.

Czy taka będzie nowa opowieść? Czy w ogóle czeka nas przewrót? Czy możliwe jest wyjście poza kino indywidualizmu? Czy po kryzysowym szoku do kina zawita nowa, odważna w postulatach interpretacja społeczna? Czy na nową wielką opowieści natrafi Hollywood, Europa, a może będą to Chiny? Pożądana, przeczuwana przez społeczeństwo emancypacja zawsze jest w modzie, ale przemysł i kino muszą na nią natrafić. Przedstawienie musi trwać, kukurydza nie przestanie się prażyć, kinowa rewolucja i nowa, filmowa koncepcja wolności coraz bardziej pachnie pieniędzmi…

[1] http://film.onet.pl/specjalne/oscary-2012/holland-akademia-popelnila-harakiri,1,5038457,wiadomosc.html

czwartek, 1 marca 2012

Pokolenia czyli wpływ

Poniższy tekst jest odpowiedzią na polemikę ze strony Marcina Starnawskiego.


Tekst "Trzy Pokolenia" nigdy nie miał być próbą nakreślenia encyklopedii: lewicy, polityki, czy słownikiem ciekawych indywiduów - takim mylnym przekonaniem żył chyba pisząc polemikę towarzysz Marcin Starnawski, który, jak się zdaje, poczuł się dotknięty faktem, że nie stworzyłem w swoim tekście specjalnie dla niego oddzielnej kategorii.

Miara pokoleniowa jest środkiem, poprzez który możliwym staje się dialektyczny opis ogólnego historycznego procesu. W tym procesualnym spojrzeniu zastanawiamy się nad poszczególnymi jednostkami przez pryzmat pokoleniowych cech wspólnych. Jest to analiza wybitnie systemowa. Analiza tak szerokich grup ludzkich konfrontuje każdego członka grupy z osobna ze wspólnymi dla wszystkich okolicznościami. Ja też znajduję się w jednym z opisanych przez siebie pokoleń, acz całościowo nie wchodzę w ramy stworzonego przeze mnie opisu - jednakowoż zmagam się z presją i wpływem, który bezustannie wywiera system poprzez swój aparat na przedstawicieli mojej generacji. Druzgocąca większość ulega tej presji aparatu biernie i bezrefleksyjnie.

Moje spojrzenie - w tekście zaznaczone jest wyraźnie, które fragmenty dotyczą lewicy, a które innych opcji (co pisząc polemikę mój szanowny recenzent kompletnie pominął) - jest próbą uchwycenia procesu historycznego, systemowej i zbiorowej presji ideologicznej oraz jej następstw. Ślad opisanych przeze mnie mechanizmów i cech pokoleniowych odnaleźć można wszędzie, lecz różne są przejawy tych mechanizmów, różne są nań reakcje i ich efekt końcowy.

Podział na dokładnie trzy pokolenia ma swoje uzasadnienie. Marcin Starnawski zdaje się nie dostrzegać, że PRL czym innym był dla ludzi z pokolenia 60-latków, 40-latków i 20-latków. Mimo najszczerszych chęci, doskonałej edukacji przedszkolnej i wybitnej inteligencji członkowie najmłodszego pokolenia z przyczyn empirycznych nie mogli doświadczyć lat 60-tych, 70-tych i ich wiedza o tamtych latach pochodzi z drugiej ręki. Jeśli w ogóle zaznali rzeczywistości Polski Ludowej, to był to jej schyłkowy, krótki okres.

Podobnie ma się rzecz z cechami kolejnych pokoleń, pokolenie 60+ posiadało wiedzę na temat wadliwości kapitalizmu, gdyż uzyskało wykształcenie w PRL-u, kiedy poprzez naukę/propagandę wiedza taka (choćby w szczątkowej, poppostaci) trafiała do uczestników życia społecznego - po przemianach, pokolenie to zachowało wiedzę na temat wad kapitalizmu, lecz utraciło (z uwagi na szok jaki niesie ze sobą zmiana, a także z uwagi na swój starszy wiek, z uwagi na nowe realia, z uwagi na nowy język i z uwagi na odmienną świadomość młodszych generacji) możliwość skutecznego wyrażania sprzeciwu wobec nowej rzeczywistości. Uzyskanie tej samej wiedzy u pokolenia 40+ jest rzeczą o wiele bardziej wątpliwą (zmianie uległ proces kształcenia), szczególnie że u dużej liczby z jego przedstawicieli ta wiedza traktowana była jako kłamliwa (pokolenie to nie żyło porównaniami do II RP), była także zakrywana przez poglądy prokapitalistyczne lub antysocjalistyczne. Uzyskanie tej wiedzy na tak szeroką skalę u pokolenia 20+ jest już, jeżeli korzystać ze skali pokoleniowej, kompletnie nierzeczywiste. Opisany "szok wywołany osunięciem się gruntu pod nogami po zmianie ustroju" dotyczy najstarszego pokolenia, które wychowało się, urządziło i pracowało przez większą część życia w Polsce Ludowej.

Cały akapit tekstu Marcina Starnawskiego poświęcony jest rozbudowanej krytyce cech, które przypisałem najmłodszemu pokoleniu. Autor nie zwrócił uwagi, że cechy te dotyczą pokolenia polityków w ogóle i odniósł je wyłącznie do lewicowych grupek - można jednak pójść jego śladem i także na lewicy wskazać doskonałe przykłady na potwierdzenie kolejnych, wymienionych w tekście spostrzeżeń. Przy argumentacji posłużę się moją wiedzą na temat wszystkich, większych organizacji lewicowych zrzeszających młodych ludzi, z którymi wiele razy współpracowałem, które znam i obserwuję na bieżąco i których nie ma tak wiele, bym musiał je wymieniać z nazwy.

1) niewiara i niewiedza dotycząca alternatywnych projektów systemowych i zasad ich funkcjonowania

Na lewicy brak wiary w możliwą zmianę społeczną w młodym pokoleniu można spostrzec obserwując wszystkie kręgi lewicy socjaldemokratycznej i reformistycznej, o której polemista zdaje się zapominać. Nawet w organizacjach określających się jako socjalistyczne gdy dochodzi co do czego postulowana zmiana zatrzymuje się na próbach reformizmu - a nie na alternatywie systemowej. Niewiedza związana jest z brakiem wykształcenia. Jeśli nawet alternatywa jest już identyfikowana i postulowana, to najczęściej spotykamy się z idealistycznymi pomysłami na jej wprowadzenie. Ci, którzy zdołali posiąść wiedzę i przekonanie o możliwości zmiany ustroju spotkają się - nawet w najbliższych politycznych kręgach - ze sceptycyzmem, rezygnacją i "perspektywą realistyczną", która będzie proponować np. zatrzymanie się na poziomie pojedynczego postulatu i startu w wyborach z dowolnej listy wyborczej.

2) ślepa adaptacja dychotomii totalitaryzm/demokracja w amerykańskim wydaniu

"Ślepa adaptacja dychotomii totalitaryzm/demokracja w amerykańskim wydaniu" - w tej cesze słowem-kluczem jest określenie "ślepa". Odnosi się ona do faktu, że młode pokolenia nie posiadają odpowiedniego wykształcenia z teorii systemów - zamiast tego posługują się dostarczanym, będącym pod ręką zestawem pojęć i właśnie dychotomią totalitaryzm/demokracja. Przedstawiciele starszych pokoleń mają przynajmniej, płynący z wykształcenia, komfort porównawczy. Nawet organizacje, które bezpośrednio odwołują się do pojęcia socjalizmu (całkowite peryferia) nie potrafią tego pojęcia wykorzystać i przez ideologizację cofają się do bezpieczniejszego dlań pojęcia demokracji, uciekając tym samym zupełnie od pojęcia własności i problematyki zmian w stosunkach własności, będących fundamentem zmian systemowych.

3) na lewicy: niechęć do wszelkiej organizacji, inspirowana przez system, mająca również zakryć fakt, że pokolenie to praktycznie nie jest w stanie (jak do tej pory) stworzyć trwalszej i szerszej kadrowo organizacji

Jest to jedyna(!) cecha przypisana w moim pierwotnym tekście wyłącznie lewicy. Doskonałą pracę wykonał tu w swojej charakterystyce Tow. Starnawski, jedyne co mogę dodać, to fakt, że niechęć do organizacji i partii związana jest także z antysocjalizmem, z wątkami anarchistycznymi i adaptacją liberalnych form działania - wszystko to skutecznie paraliżuje potencjalny lewicowych ruch, a gdy dodać do tego wciąż żywe spory dotyczące politycznej prehistorii to otrzymamy sytuację chaosu i dezorganizacji, której właśnie jesteśmy świadkami i którą przekroczyć usiłujemy.

4) całkowita znieczulica wojenna - ludzi tych rzadko kiedy zainteresują setki tysięcy zabitych w wojnach, będą natomiast autentycznie przeżywać śmierć celebryty/kogoś innego, byle tylko pokazały to 'wolne media'
5) podążający za punktem czwartym zanik ideałów humanistycznych i możliwości twórczej, refleksyjnej oceny politycznych działań i procesów

Protest przeciwko wojnie w Iraku i Afganistanie w Polsce praktycznie nie zaistniał. Tylko nieliczne, marginalne lewicowe grupki usiłowały podjąć ten temat, lewica parlamentarna i jej młodzieżówki przemilczały sprawę całkowicie. Nawet dla aktywnego, lewicowego marginesu wojny nie były zaczynem szerszego działania. Znam przykłady osób z tzw. radykalnie lewicowych ugrupowań, dla których ważniejsze niż wycofanie wojsk z Iraku i Afganistanu była i jest walka o "wolną" Kubę, Białoruś i Chiny, zgodnie z wolnościową linią produkowaną przez Gazetę Wyborczą...

6) permanentny chaos i atomizacja sądów, indywidualizacja i trwały, wyprodukowany przez kapitalistyczne realia rynkowy egoizm (przejawiany różnorodnie)


Ta cecha na lewicy ujawnia się wtórnie. Dużo jest "lewicy", która żyje z Marksa, z konferencji o 'rewolucji', z twórczości pseudolewicowej, pseudofeministycznej... Tacy marksolodzy, modni alternatywni teoretycy i pseudolewicowi działacze w rzeczywistości zainteresowani są tak naprawdę pieniędzmi z grantu, pensją na uniwersytecie i własnym bezpieczeństwem. Dla wielu przykładem takiej działalności mogłaby być Krytyka Polityczna w wielu przejawach swej aktywności. "Będąc antyprlowskim, antykomunistycznym i antysocjalistycznym bytem nadal możemy być modną lewicą" - wydają się mówić i mrugać do nas takim przekazem owe grupy.

Reasumując: wykorzystanie pokoleniowej miary ma swoje uzasadnienie. Służy przedstawieniu historycznych różnic w presji ideologicznej, społecznej i zobrazowaniu zmian politycznych. Dzięki tej historyczno-pokoleniowej perspektywie uzyskujemy możliwość badania przemian własnościowych, przemian w obrębie panowania na tle zmian zachodzących w świadomości i praktyce kolejnych generacji. Opisując całe pokolenia opisujemy wpływ, któremu zostały one poddane i ukazujemy ten wpływ poprzez opis zaobserwowanych nań reakcji. Polska scena polityczna, której dotyczył tekst, jest wyjątkowo jednorodna i monolityczna - przejawy lewicowej działalności na szerszą skalę także noszą znamiona i cechy tej politycznej jednorodności płynącej z pokoleniowych różnic i wahań w obrębie poziomu ideologizacji i indoktrynacji. Samowiedza o ruchu, wiedza o pokoleniowych różnicach to furtka do przezwyciężenia i wyjścia poza miejsce przyszykowane dla lewicy przez system. To także szczególnego rodzaju studia nad społeczeństwem polskim jako takim... ale to pozwolę rozwinąć sobie wraz z kolejnymi wątkami "Trzech Pokoleń" już w oddzielnym już tekście...