Szukaj na tym blogu

niedziela, 26 lutego 2012

Nie uprawiajmy polityki, zadowalajmy rynki

Trwa rządowa ofensywa antysocjalna. Donald Tusk lekceważy malejące słupki poparcia deklarując, że gotów jest umrzeć za swą "męską decyzję" o podniesieniu wieku emerytalnego. W mniemaniu Tuska cierpienia społeczeństwa są niczym wobec niewygody odpowiedzialności i przykrej "konieczności historycznej" jaką na swoje barki bierze premier. Sytuacja, w której polityk i jego partia świadomie psuje sobie opinię i renomę to w naszym kraju polityczne novum. Donald Tusk doskonale zdaje sobie sprawę, że jeśli zrobi to co planuje to straci władzę, szacunek i najprawdopodobniej wszelką polityczną przyszłość - i kompletnie się tym nie przejmuje! Premier przestał być politykiem, nie jest ani liberałem (od którego można spodziewać się przynajmniej konkretnych wyliczeń i usprawiedliwień), ani prawicą ludową (która nie zwykła palić za sobą wszelkich mostów), stał się wraz z Platformą Obywatelską podwykonawcą zleceń - bardzo konkretnych zleceń.

W udzielonym dziś wywiadzie telewizyjnym Jan Krzysztof Bielecki (słusznie określony przez Leszka Millera mianem jednej z najbardziej wpływowych postaci polskiej polityki) wyjawił cel rządowej strategii. Ten cel to "robienie tego, czego oczekują rynki", co więcej robienie tego nawet z wyprzedzeniem ich oczekiwań! Bielecki z dwudziestoletnim zapasem wie już czego oczekiwał od Polski będzie zagraniczny kapitał - tu nie ma miejsca na elastyczność. Doktryna służby rynkom zawładnęła rządem na dobre, co więcej, lobby rynkowe (czyli lobby kapitalistów) posiada tak dużą władzę nad rządzącymi, że jest w stanie poświęcić całą dzisiejszą kadrę, byle tylko przeforsować korzystne dla siebie ustawy - i potem zastąpić stare popychadła nowszymi.

W jednym z niedawnych artykułów Forbesa apelowano o zaufanie do "rządów technokratów". Ci technokraci - przedstawieni jako naukowcy, eksperci, specjaliści z dziedziny nauk ścisłych - to nic innego jak neoliberalna kadra, przysłana prosto z magazynów Międzynarodowego Funduszu Walutowego, neoliberalnych think-tanków i instytucji. U nas, ta wymarzona w artykule rzeczywistość nastała już jakiś czas temu. W ten sposób polityków zastąpiono skorumpowanymi wolą polityczną neoliberalnych grup nacisku urzędnikami niższego szczebla, figurantami - dla których jedynym zmartwieniem jest to, by utrzymać się przez pewien czas na powierzchni, zasłużyć się u swego pana, a na starość (gdy twarz zostanie utracona a zaufanie zmaleje do zera) bezpiecznie zająć miejsce w szykowanej przez pryncypała radzie nadzorczej.

piątek, 24 lutego 2012

Tanie państwo, tania niewola

Kilka dni temu usłyszałem w radio rozmowę na temat postulowanego przez polityków francuskich ujednolicenia stawki CIT na wyższym niż w Polsce poziomie (podatku płaconego przez przedsiębiorców). Ekonomiczny 'ekspert' uczestniczący w audycji, ideologiczny najemnik BCC/Lewiatana nie pozostawił na projekcie suchej nitki, z rozpędu postulując wręcz działanie odwrotne - obniżenie tegoż podatku. Jednocześnie, jak gdyby przy okazji, wymsknęło mu się stwierdzenie, że "taniość" Polski w Europie jest jej największym atutem i należy bronić jej niczym niepodległości. Jak widać, niepodległość różne ma imię - śmiem wątpić, czy nasz 'ekspert' z zachwalania "taniości" w teorii przeszedł do etapu praktykowania jej w życiu codziennym - swoje zadanie wykonał jednak aż za dobrze - przy okazji uświadamiając nam rolę jaka dla Polski szykowana jest przez neoliberalne władze i ich politykę.

Rosnąca agresja premiera i jego podwładnych, którzy z bezczelną bezwzględnością zamierzają przeforsować przez sejm podwyżkę wieku emerytalnego, działania zmierzające do prywatyzacji służby zdrowia, którymi pieczołowicie zajmuje się już duduś-arłukowicz i całkowita pustynia w obszarze planowanych inwestycji, czy tworzenia miejsc pracy uświadamiają nam, że rząd jest śmiertelnie zdeterminowany w swych działaniach - które w efekcie doprowadzą do katastrofalnego regresu cywilizacyjnego. Polityka rządu to wyprzedaż, cięcia i prawdziwie "tanie państwo" - państwo, które dobrowolnie pozbywa się majątku, pieniędzy i przyszłości. Czeka nas istna wolna amerykanka zrealizowana na zamówienie Lewiatana, Business Centre Club i zagranicznych grup kapitałowych, dla których niewolniczy kraj w granicach Europy - źródło taniej siły roboczej i rąk chwytających się każdej oferowanej pracy to świetny interes. Teraz należy już tylko całkowicie zlikwidować ostatnie obciążenia, które w przeszłości zostały wywalczone za cenę krwi i walki całych pokoleń. Prawa społeczne i socjalne, zdrowie, bezpieczna emerytura i ludzka godność zostaną odebrane. Polska przypieczętuje swój los i zostanie peryferią kapitalizmu w sercu Europy, niezwykle cenną kolonią, którą zarządzać będzie burżuazyjno-polityczny pakt neoliberalnych (kłótliwych tylko w medialnych kwestiach obyczajowych) pseudopartii.

Propaganda rządowa twierdzi, że ludzie nie znają swoich interesów i nie wiedzą co będzie im służyć. Proponowane przez premiera debaty i hucpy mają objaśniać społeczeństwu, że wersja rządu jest jedyną, oświeconą i tą wspólną. Otóż nie ma i nigdy nie będzie wspólnych interesów w sprawie emerytur i służby zdrowia! Rząd nie tylko, że nie reprezentuje żadnej całości, ale reprezentuje znikomą mniejszość, służąc wyłącznie interesom najbogatszych i bezwzględnych, ociekających brudnym szmalem elit. Nie mamy wspólnych interesów z BCC, nie pociąga nas Ziemia Obiecana Lewiatana i Bieleckiego. Konflikt, którego jesteśmy świadkami to konflikt klasowy, konflikt, w którym 90% społeczeństwa, wszyscy pracownicy najemni mają wspólny i uzasadniony interes, mają niezbywalne prawa i będą o nie walczyć.

PO, Tusk i jego poplecznicy, a także fałszywa opozycja w postaci Palikotowej podpuchy wprowadzą te zmiany jak na zlecenie. Jedynie zdecydowany opór i nieugiętość świadomych sytuacji związków zawodowych oraz faktyczna, radykalnie lewicowa alternatywa polityczna zapobiec może tej społecznej katastrofie. Pomagierzy i niewolnicy ideologii neoliberalnej prywatyzacji, kontrolowani przez wyrachowane instytucje pracobiorców (bo nikt pracy nie daje, a słowo "pracodawca" to element kłamliwej, propagandowej nowomowy) to siła, z którą w politycznym konflikcie zwyciężyć może jedynie kompletnie przeciwstawna i na wskroś antyburżuazyjna alternatywa społeczna. Rodzący się opór musi znać swoją tożsamość, protestujący muszą wiedzieć: kto w Polsce sprawuje władze i kto stoi za cofającymi nas w rozwoju decyzjami. Taki, zorganizowany i czytający sytuację społeczną opór będzie miał szansę odmienić szykowany nam los i zapobiec katastrofie permanentnej kapkolonizacji.

piątek, 17 lutego 2012

Zlikwidować emerytury, obniżyć koszty pracy, z roboty na cmentarz

Minister Rostowski i cała tuba propagandowa rządu działa już i lobbuje na rzecz podwyższenia wieku emerytalnego. Obiecywane są cuda na kiju, "Już za 8 lat znalezienie pracy nie będzie problemem"[1] recytuje minister - I ma rację, bo nikogo już wtedy w Polsce nie będzie. Już dziś 13 procentowe bezrobocie, brak perspektyw i całkowita prywata w sektorze zatrudnienia skłoniły miliony do emigracji - a będzie jeszcze gorzej, dlaczego? Bo rząd Platformy to marionetka w rękach Lewiatana, BCC i Bieleckiego. Żeby lepiej zrozumieć działania rządu zastanówmy się przez chwilę na poważnie nad konsekwencjami postulowanego przedłużenia wieku emerytalnego...

Podstawowym celem przesunięcia wieku emerytalnego jest obniżenie ceny pracy. Im tańszy będzie dla państwa emeryt, im większe będzie bezrobocie [bo bezrobotnym będzie się do samej śmierci] tym tańsza będzie dla kapitalisty praca. Rezerwowa armia bezrobotnych obejmująca bezrobotnych do późnej starości i samego grobu oraz pracujący bez prawa do emerytury na starość to marzenie budżetowe neoliberała. Oszczędność na świadczeniach to jedno, drugie to presja, która odciśnie się na społeczeństwie. W chwili gdy pracy poszukiwali będą wszyscy do 67 roku życia, będzie ich tak wielu, że będą zmuszeni przyjąć każde proponowane im warunki zatrudnienia. Polska stanie się krajem starych pracujących i młodych emigrantów, cmentarzyskiem w sercu Europy.

Nie jest przypadkowym fakt, że jako pierwszy otwarcie pomysł rządu poparł Janusz Palikot i jego ultraliberalna partia[2], która zaadoptowała język naturalizmu neoliberalnego. Żadna partia w kraju nie jest odważna na tyle, by zaproponować prawdziwie alternatywne rozwiązania. Nie ma inwestycji, nie ma polityki tworzenia miejsc pracy. Jedyną polityką jest polityka deregulacji i prywatyzacji, wyprzedaży i napadu przed zamknięciem sklepu. Wyznawcami świętych cięć i ograniczania roli państwa jest Tusk, Palikot i cała skorumpowana wolą możnych tego kraju elita. W kraju, w którym miało nie być kryzysu i w którym ponoć nigdy on nie nastąpił będą teraz podejmowane najbardziej bezwzględne i brutalne[3] działania, dążące do upodlenia pracujących i stworzenia enklawy taniej pracy dla unijnych sąsiadów na eksport i żebraczej pracy na miejscu.

[1] http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103087,11139650,Rostowski_w_TOK_FM__Juz_za_8_lat_znalezienie_pracy.html
[2] http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103087,11111446,_Bedziemy_pracowac_dluzej___Pomysl_rzadu_popiera_tylko.html
[3] http://wiadomosci.onet.pl/kraj/tusk-prawda-jest-brutalna-i-z-brutalna-szczeroscia,1,5026477,wiadomosc.html

sobota, 11 lutego 2012

Trup demokracji

Obowiązujące systemy polityczne zawsze przedstawiały się w możliwie jak najlepszym świetle. Dziś jest tak samo. Społeczeństwa krajów Zachodu żyją dziś w systemie demokratycznym. Wszystkie posunięcia polityków rządzących partii uchodzą za motywowane wolą społeczeństwa. Tak samo dzieje się z rzeczywistością ekonomiczną i polityczną, która dzięki demokratyzacji uzyskała pełnię swobody, niezależność i mandat wiecznego, niezmąconego zaufania. Każdy protestujący, każda niezgoda, każdy słuszny sprzeciw napotyka na mur, w konfrontacji z "systemem demokratycznym" staje przed koniecznością konfrontacji nie z rzeczywistością polityczną, lecz z samym sobą i z całym społeczeństwem.

Wiara w demokracją parlamentarną, która jest dziś uważana za największe osiągnięcie gatunku ludzkiego i ukoronowanie jego świętości to dziś wiara przebrzmiała, wiara czasów minionych, wiara trupa. Z wiarą tego rodzaju jest tak samo jak z - portretowaną dziś w filmach kostiumowych - wiarą ludzi średniowiecznych, gorąco wierzących w boski i ponadludzki mandat króla do sprawowania przez niego władzy absolutnej. Demokracja jest dziś ulubionym argumentem do wywoływania wojen, podejmowania krwawych i brzemiennych w złe skutki decyzji, jest orężem niszczenia sprzeciwu w wymiarze gospodarczym, kulturowym, humanistycznym i codziennym. Dzisiejsza demokracja - demokracja kapitalizmu to kaganiec, który zakładany jest społeczeństwu - kaganiec uniemożliwiający rozwój, przejście w prawdziwą samodzielność, a nawet wysuwanie samych postępowych żądań. Wiara w Zachodnią Demokracją i idące za nią "zachodnie wartości" to rezerwacja miejsca w kościele wierzących w przewagę jednostki nad siłą pieniądza - w rządzonym przez kapitał kapitalizmie. Demokracja dana panom i niewolnikom nie przedstawia sobą większej wartości. Dzisiaj demokracja jest ostatnią linią obrony władz, które nie potrafią wyobrazić sobie innego, sprawiedliwszego systemu. Nie potrafią? Nie, one nie chcą tego zrobić, słusznie boją się - bo wiedzą czym jest alternatywa.

Czym zatem jest demokracja? Czy jest sposobem wybierania władz i sprawowania kontroli? Czy jest wiarą w to, że wyposażone w nią społeczeństwo zawsze pójdzie prawą ścieżką? Czy demokracja wyczerpuje i zamyka drogę postulatom poprawy i przemian? Czy demokracja to wybór lepszy, gorszy i czy w ogóle inny od dyktatury (swego szatańskiego brata bliźniaka)?

Demokracja nie wyczerpuje niczego, co więcej - ona nie istnieje. Demokracja to mit prywatnej własności, która posługuje się nią w razie potrzeby - w chwili gdy demokracja nie jest jej potrzebna do gry wchodzi ostra amunicja i kryzys. Wobec tego - sam postulat demokracji zakrywany jest przez cień haseł Wielkiej Rewolucji Francuskiej - Wolność, Równość, Braterstwo. Demokracja nie jest orężem ludzi dążących do zmian, ani ludzi rewolucji - nie będzie prawdziwym postulatem na sztandarach przemian. Równość - oto prawdziwa demokracja, oto gwarancja prawdziwie równych szans, a równe, coraz większe szanse i szersza wiedza to gwarant braterstwa i wolności - do której droga wiedzie przez współpracę.

Rozbroimy i rozbrajamy "demokrację". Wstawiamy w to miejsce socjalizm, sprawiedliwy podział dóbr i społeczną własność. I musimy to robić, czasem nawet w samotności. Ludzie sami się nie przeciwstawią, bo nie znają i nie rozumieją zmistyfikowanej rzeczywistości, w której hegemonia i dominacja ośrodków ideologii kapdemokracji ich przytłacza. Ale, społeczeństwo wyczuwa przesłanki, które prowadzić będą do nadejścia alternatywy, bo za każdym razem gdy demokracja przestaje działać, zaczyna działać śmiertelny - dla swych wrogów - postulat równości.

Stulecie wojny



World Peace Or Universal Death!
Albert Einstein & Bertrand Russel


Ziemia pełną gębą wkroczyła w erę globalnych wojen surowcowych. Teraz - w przededniu potencjalnej wojny w Iranie i Syrii - staje się to szczególnie widoczne. Przetrwanie Stanów Zjednoczonych oraz utrzymanie dobrobytu w Europie uzależnione jest od tego, czy Zachodowi uda się zapanować nad kurczącymi się zasobami ropy naftowej, wyścig dodatkowo przyśpiesza rosnące zagrożenie ze strony Chin, Indii i uniezależnionej Ameryki Południowej. W realiach globalnego kryzysu gospodarczego wojna to dobra inwestycja i pewność zdobyczy finansowej, czysty zysk z kolejnej działki pod akumulację. Pozbawmy się na chwilę resztek poczciwych złudzeń dotyczących praw rządzących światowym kapitalizmem i postarajmy się przejrzeć zamiary kapitału, uchylić rąbka tajemnicy i odkryć motywy podejmowanych przezeń działań.

Metody wojny o ropę uległy zmianie, tak jak zmianie uległ geopolityczny, globalny układ sił. Dziś wojna nie dotyczy już konfliktu w sferze idei i wartości, wojna propagandowa stała się zbędna. Wszyscy należą do jednego obozu, wszystkie siły i - poza nielicznymi wyjątkami - wszystkie kraje są równoprawnymi śmiertelnymi rywalami w wyścigu po globalny kapitał. Nieliczne, pozostające ochłapy ocierające się o miano konfliktu ideologicznego, dotyczą deklaracji, jakoby to kolejne działania militarne podejmowane były w imię walki o prawa człowieka. Po przeliczeniu ofiar tych działań prawa człowieka należy już traktować w kategoriach zbrodni przeciwko ludzkości. Wojna jest dziś działaniem i przedsięwzięciem masowym, w którym uczestniczą nie tylko armie, ale całe społeczeństwa włącznie z całym swym potencjałem informacyjnym. Wojna jednoczy Zachód, nakazuje spójność i spaja dziennikarzy, polityków, publicystów i społeczeństwo. Wojna totalna to w tym przypadku taka, która - w różnym stopniu - łączy interesy niemal całego społeczeństwa, stając się poprzez to konfliktem uświęconym i niepodważalnym. W ten sposób można interpretować wojny w Iraku, Afganistanie oraz w Libii - przeciwko tym konfliktom nie protestowała nawet [jak to miało miejsce kilkukrotnie w przeszłości] lewicowa inteligencja i zbuntowana młodzież. Wojna jest docelowa. Do wojny przystosowują nas poszczególne elementy korespondującej z wojenną propagandą rzeczywistości. Dziś wroga nie przedstawia się już jako zła bezwzględnego, nie jest dzikim zwierzęciem, wręcz przeciwnie - dzisiaj wróg i późniejsza ofiara staje się istotą godną współczucia, bytem uwięzionym w swej niedorzecznej(!) i nieludzkiej realności. Wobec tak nieszczęsnej istoty, której wszelkie możliwe scenariusze życia będą zaprzeczeniem normalnych standardów, powstających na skrzyżowaniu Paryża z Nowym Jorkiem, wszelkie działania zostają uprawomocnione i usprawiedliwione - groźba śmierci tego nieszczęśnika jest niczym wobec nawet fikcyjnego wyzwolenia go z kajdan jego rzeczywistości. Walka o uwolnienie kobiet z burek może przynieść za sobą milion ofiar, ale nadal będzie walką o dobro, najwyższe wartości i cele. Wielki konflikt jest już na stałe wpisany w rzeczywistość, jest produkowany zgodnie z potrzebami dyktatorów światowej polityki. Wojna jest przedstawiana jako rozwiązanie ostateczne, podczas gdy w rzeczywistości produkuje się ją na życzenie. Funduje się opozycję, dozbraja przeciwników, fałszuje informacje, tworzy sztuczny portret krzywdzonych, którzy modlić się mają o zachodnią interwencję. Ale tak jest od zawsze. Koncepcje wojny sprawiedliwej wraz z odpowiednią propagandą zawsze zjawiały się na czas, gdy trzeba już było wystrzelić pierwsze salwy w przeciwnika.

Pojawia się pytanie, do czego może doprowadzić polityka wojenna Zachodu, wspierana przez lobby militarno-kapitałowe? Czy będziemy świadkami kolejnych lokalnych konfliktów, w których miliony ofiar przejdą bez echa i wpiszą się na stałe w etos zachodniej walki o demokrację? Czy ta bezkarność jest być może jedynie fikcyjna? Raczej to drugie. Wojna dawno już uległa delokalizacji. W każdym konflikcie od ostatnich stu lat stali naprzeciw siebie nie tylko pozorni przeciwnicy, ale także imperia, rywalizujące ze sobą o stawkę znacznie większą niż los pojedynczego państwa. Zimna wojna skończyła się tylko jako dychotomiczny konstrukt USA/ZSRR. Globalny konflikt imperiów, obecnie z trzema najważniejszymi potęgami USA-UE/Chiny/Rosja trwa i dopiero się rozkręca. Społeczeństwo przyzwyczajono do myśli, że kapitalizm jest systemem całkowitej finansowej racjonalności, ale nie ma na to dowodów. Kapitalizm nie tylko, że z gruntu "się nie opłaca" to działa na ślepo, jest systemem rywalizujących grup i wielu sprzecznych interesów oraz ich manifestacji. Każdy konflikt to wojna nieopłacalna. Jest jeszcze gorszy scenariusz - wojny i konfliktu światowego, z wykorzystaniem broni nuklearnej, scenariusz o który nie trudno w sytuacji, gdy ważą się losy bezpieczeństwa energetycznego, losy z którymi związane są całe społeczeństwa i ich dotychczasowe bezpieczeństwo, ich konsumencki narkotyczny trans. Wojna światowa, jak i wojna w ogóle, nigdy nie jest tak na dobrą sprawę planem samym w sobie - lecz pojawia się w sytuacji ekonomicznego parcia i w chwili chaotycznej przepychanki wielu wywierających nacisk elementów. Wojna światowa może wymsknąć się całkowicie "niespodziewanie" jako zespół czynników, które parły do podobnych celów i przy użyciu równoważącej się siły militarnej, jako efekt śmiertelnej irracjonalności kapitalizmu w jego zindywidualizowanej, podzielonej decyzyjności.

Życie w świecie, w którym kraj może zostać skazany na wojnę poprzez kilkutygodniową emisję materiałów propagandowych w mediach nie należy do najbezpieczniejszych. Globalna wojna to codzienność, której zapobiec może tylko rewolucja i obalenie dotychczasowych potęg kapitalizmu. Odarcie się ze złudzeń pacyfistycznej mrzonki dzieci-kwiatów stworzyło cynicznego boga wojny, śmierć pacyfizmu w społeczeństwie doprowadziła do wielkiego kulturowego i etycznego regresu - który zrobił miejsce na nastanie 'demokratycznych wartości', wprowadzanych z bronią w ręku. Rozwinięciem pacyfizmu jest walka o pokój, walka z tyranią światowego kapitalistycznego militaryzmu... W przeszłości to właśnie okropieństwa wojen doprowadzały społeczeństwa na skraj wytrzymałości - i reagowały one odrzucając dotychczasowy porządek, buntując się, tworząc alternatywny model. Dzisiaj, kiedy dla Europy i Zachodu wojna jest tylko motywem kulturowym i pozornością, realną tak jak krwawe gry video zainstalowane w komputerach, te okropieństwa nie dochodzą do głosu, odbijając się tylko słabym echem. Jeżeli aktualna, mordercza rzeczywistość ma ulec zmianie, niech nie ulega jej po kolejnej wojnie, po której ludzkość może już siebie samej nie przypominać.

środa, 8 lutego 2012

Nasz Dziki Zachód i szeryf Rutkowski


W Polsce, położonej w centralnej Europie społeczeństwo z przyzwyczajenia ufa policji i sądom. Ten stan podtrzymywany jest przez rząd, który siły aparatu sprawiedliwości przedstawia jako instancję najwyższą, najczystszą i śmiertelnie efektywną. Niestety sprawy mają się zupełnie inaczej i jak się okazuje nie trzeba wyjeżdżać do Stanów Zjednoczonych i szukać imprez rodeo - bo poczuć się jak na Dzikim Zachodzie można i na miejscu...

Początek pasma nieszczęść po transformacji ustrojowej można datować wraz z nastaniem ery złodziejskiej, niekontrolowanej prywatyzacji - do dziś nikt za te zbrodnie i działanie na szkodę państwa nie został pociągnięty do odpowiedzialności. Kolejne sprawy są równie spektakularne. To w Polsce zamordowano komenda głównego policji Marka Papałę - o sprawcach tego morderstwa wiemy tyle ile mógłby nam przesyłać na kartkach z wakacji na Florydzie Edward Mazur, którego nasi sojusznicy zza Atlantyku skutecznie chronią przed powrotem do ojczyzny. Nie brakuje u nas także świadków-samobójców, których żywot w specjalnie chronionych celach jest równie nietrwały co żywot ofiar natowskich bombardowań. Kolejne sukcesy polskiego wymiaru sprawiedliwości to - do tej pory - niewyjaśniona sprawa śmierci Barbary Blidy, czy też tajemnicza śmierć Andrzeja Leppera (śledztwo po samobójstwie zaczęło się w trzy dni po zgonie, co w zasadzie wyklucza wiarygodność jego wyniku). Nieciekawa jest także sytuacja sądów pracy, do których dostęp staje się coraz bardziej utrudniony. Najbardziej sprawnie wymiar sprawiedliwości ściga osoby znieważające uczucia religijne, w tych sprawach wyroki należą jednak do mało spektakularnych...

Ostatnie wydarzenia w związku ze śmiercią półrocznego dziecka dały nam okazję by obejrzeć w akcji "Detektywa" Rutkowskiego. Oto kompletnie nowe zjawisko, prototyp stróża prawa przyszłości, Robocop i Chuck Norris znad Wisły. Rutkowski to spełnienie marzeń Zbigniewa Ziobry, nie tylko wykonuje jednocześnie pracę prokuratora i policjanta, ale osądza nawet szybciej niż w przeciągu 24 godzin. Rutkowski to John Wayne, ostatnia instancja moralności i ostoja polskich wartości, ma zawsze rację i w każdej chwili zmienić może pracodawcę... W przyszłym platformerskim tanim państwie zlikwidowana zostanie policja, prokuratura i sądy - zamiast tych archaizmów każdy kogo będzie stać (a sprawiedliwość należy przecież do bogatych) wynajmie sobie Rutkowskiego, własnego szeryfa - najlepsi z nich pewny będą mieli czas antenowy TVN-u, piszczących fanów i powszechną miłość spragnionych cyrku widzów. W kolejce egzekucje na wizji...

poniedziałek, 6 lutego 2012

Pączek z "Różą"




Prawdziwy renesans ostatnimi czasy przeżywa Polskie kino historyczne. Wraz z powstaniem i powolnym rozkręcaniem swej działalności Polski Instytut Sztuki Filmowej wyraźnie dopingować zaczął twórców do produkcji tzw. "filmów rozliczeniowych". Tak więc, im dalej od II Wojny Światowej i transformacji ustrojowej, tym "rozliczenie" to przychodzi łatwiej i z tym większym rozmachem ogłasza się społeczeństwu pojawienie się kolejnej, ostatecznej wersji 'jak to naprawdę wtedy było'. Umęczony tym wszystkim nieszczęsny naród (na czele pochodu wszystkie szkoły) przepędza się na kolejne seriale, filmy, igrzyska IPN-u i inne smakowitości. Wyścig o najbardziej krwawą prezentację historii Polski trwa, choć rzecz jasna zgłoszeni mogą zostać jedynie zawodnicy spełniający konkretne kryteria. W związku z powyższym Polscy reżyserzy mężnie zwarli szyki i taśmociąg z filmami zaskoczył nareszcie a produkcja w tempie błyskawicy dostarcza nam kolejnych obrazków.

"Róża" Smarzowskiego zaczyna się w momencie gdy główny bohater - człowiek znikąd - Tadeusz zjawia się w domu Róży Kwiatkowskiej, zamieszkałej na Mazurach żony poległego żołnierza Wehrmachtu. Zrezygnowany, były żołnierz Armii Krajowej, Tadeusz pomaga rozminować kobiecie jej pole i wykopać z niego kartofle, następnie ochrania ją i jej niemieckojęzyczną córkę przed zakusami ruskich bandytów, polskiej ubecji i przed wrogością jej mazurskich sąsiadów. W międzyczasie do domu obok wprowadza się Polska rodzina repatriantów, z którą Tadeusza i Różę (będących parą 'ad hoc') łączą umiarkowanie przyjazne i niełatwe stosunki. W finale wielokrotne gwałty czerwonoarmistów oraz polskich i ruskich bandytów na kobiecie i będąca ich następstwem choroba doprowadzają do śmierci Róży. W desperacji, tuż przed wizytą w wampirycznych, ubeckich lochach Tadeusz decyduje się na zawarcie fikcyjnego małżeństwa z Jadwigą, córką zmarłej Róży, by w ten sposób ocalić ją przed deportacją do Niemiec. Gdy cudownie udaje mu się ujść z życiem i wydostaje się na wolność wraca do gospodarstwa Róży, teraz już zajętego przez Polaków, skąd zabiera Jadwigę i rusza wraz z nią w nieznane, przemierzając urocze pejzaże mazurskich łąk i pagórków...

Reżyser najwyraźniej nie przestaje odkrywać przemocy, którą sączy z każdą kroplą krwi ściekającą z bohaterów i która służy za ketchup, którym obficie polany jest ten niestrawny burger. Film, utrzymany w konwencji prymitywnego naturalizmu, z tajemniczo pobrzdąkującymi w tle instrumentami w sposób typowy dla Smarzowskiego przedstawia świat oczami wulgarnego mizantropa. Wyjątkowo ordynarna estetyka, w której swoistym fetyszem staje się krew, zmasakrowani ludzie i zwierzęta, kobiece ciało przedstawione jako podmiot rozerotyzowanych gwałtów - to wszystko budzi wstręt i niechęć. Reżyser łamiąc kolejne tabu usiłuje w ten sposób nadrobić całkowitą nędzę fabularną i próżnię, którą zionie wręcz z jego filmu. Ta prymitywna, działająca na poziomie zjawiska i zbliżenia estetyka służy jednoczesnemu wyłączeniu wszelkiej, szerszej analizy - każe skupić się na tej krwi, tym gwałcie, tej kobiecie, na tych zwłokach. Ten sznyt wprost z tabloidów służy ucięciu wszelkiej możliwej dyskusji i krytyki - w zderzeniu z pojedynczym cierpieniem przestaje istnieć wszystko inne i to cierpienie staje się fundującym na kanwie szantażu moralnego wszelkie podawane osądy. Co by nie mówić, jest to jednocześnie pierwszy polski film, w którym mąż głównej protagonistki jest żołnierzem Wehrmachtu - co w niczym nie umniejsza cnót postaci i nadaje fabule nowy ton, tworząc kontekst "wspólnej krzywdy" z rąk ruskiego najeźdźcy doznanej ponad podziałami. Mazurzy, specyfika i perypetie regionu, wojna i jej ofiary nikną i bledną na tle czerwieńszej niż truskawkowy dżem zarazy nadciągającej ze wschodu. U Smarzowskiego kto normalny - ten uciekł do Niemiec, a w kraju pozostali jedynie mordercy ze wschodu, zaprzedani wrogowi agenci urzędu bezpieczeństwa i zepsute tą sytuacją, prostackie, bezwolne i bezradne polactwo.



Druga wojna światowa przestała być wydarzeniem prawdziwie traumatycznym, zamiast tego służy dziś twórcom za bezpieczną scenerią dla ich dowolnie-autorskich popisów reżyserskich. W artystycznej rzeczywistości wojna nie jest już przedmiotem refleksji nad czynnikami, które do niej doprowadziły, nad poszczególnymi stronami konfliktu, zamarła także całkowicie wojenna analiza historyczna, pojęciowa i teoretyczna. Z horyzontu zniknęła całkowicie II RP, przemieniona w ułańską szopkę i byt tak samo mityczny co nieistniejący. Trzeźwą ocenę PRL-u zastąpił plebiscyt na zrobienie najgorszej gęby żołnierzom Armii Czerwonej i wszystkim związanym w jakikolwiek sposób z minioną rzeczywistością. Ta reżyserska "dowolność" jest skrojona na miarę dzisiejszych potrzeb producentów finansujących kolejne filmy-gnioty. Smarzowski tworzy z duchem czasów, skutecznie obrzydza czasy minione i uspokaja Polaków, którzy gospodarczo i tak służą już od pewnego czasu za ostatni z landów niemieckich i źródło taniej siły roboczej dla swego potężnego sąsiada. W świecie reżysera współczesność, pod wytęsknionym przez Radosława Sikorskiego przywództwem Niemiec, rysuje się w pozytywnych barwach i ma swoje korzenie wynikłe ze wspólnej traumy powstałej po czerwonej inwazji. Polska otrząsa się z koszmaru Polski Ludowej, akceptując nową rzeczywistość jakąkolwiek by ona nie była - albowiem i tak będzie lepszą od kaźni w sowieckich więzieniach. Ta - wybitnie systemowa - potrzeba prezentacji historii Polski przed 1989 rokiem jako serii klęsk i 'północnokoreańskiej dyktatury'[1] jest już silniejsza od potrzeby przedstawiania okropieństw hitleryzmu, faszyzmu i wszelkiej maści nacjonalizmów - to swoisty sojusz doktryny liberalnej z prawicowo-narodową, sojusz w czasach kryzysu gospodarczego dalece niepokojący.

Na planie ogólnym, z perspektywy przeciętnego widza, historia w "Róży" w ogóle nie dochodzi do głosu - nie jest się w stanie przebić przez tandetę i nudę, którą pozujący na mszę kościelną film zionie na sposób bezczelny, kolejny raz torturuje się też widza męczeństwem, a bohater urasta do rangi - większego niż świebodziński - Chrystusa Narodów... Jedyną bodajże sceną wartą uwagi w filmie jest moment gdy pijany Władziu przewraca się podczas zbierania kartofli, co Tadeusz kwituje słowami "Władziu, nie pomagasz". Podobnie przedstawia się sprawa z samym Smarzowskim, polskim krzyżowcem, którego film ma zastąpić całą dotychczasową 'kinematografię rozliczeniową'[2]. "Wojtek, nie pomagasz" - odpowie na próby reżysera Polski Instytut Sztuki Filmowej... Potworną i prawdziwie nieznośną zaprawdę musi być trauma, którą dzisiejsi reżyserzy i instytucje odczuwają w związku z chwalebną, wspaniałą przeszłością polskiej kinematografii lat PRL-u, która będzie odbijać się jeszcze przez wiele, wiele lat w lustrach przy goleniu, jak ongiś świat w okularach Zbyszka Cybulskiego.

[1] Prorocze są sceny w parodiującym kino w stylu Smarzowskiego filmie "Wojna polsko-ruska" na podstawie powieści Doroty Masłowskiej: http://www.youtube.com/watch?v=lFkfbpiCJ9Y#t=11m56s
[2] W dyskusji nad kinematografią rozliczeniową wszystkim 'cudownie' uchodzi uwadze ostatnie dwudziestolecie, ucieczką w w Drugą Wojnę Światową wyłącza się jednocześnie dyskusję na temat teraźniejszości. Pozostaje nam nie tracić nadziei, że dzieła dotyczące zbrodni prywatyzacji i irackich morderstw jednak powstaną.