Szukaj na tym blogu

niedziela, 21 listopada 2010

Europo, jak zubożejesz?

Nic się nie zmienia

Tekst jest podjęciem dialogu z tekstem Slavoja Žižka pt. "Permanentny stan wyjątkowy". Punktem wyjścia będzie dla mnie silniejsze umiejscowienie Europy na tle historycznych zmian jakie dokonały się podczas ostatnich dekad. Należy nam zauważyć przede wszystkim niezmienną pozycję kapitału i sektora bankowego jako pozostających w tej samej sferze kapitalistycznej pazerności od samego początku formowania się systemu kapitalistycznego. Oczywiście jako opozycja, defekt tej teorii można by wskazać zjawisko rosnącej w krótszych i dłuższych okresach czasu roli Europejskiego państwa opiekuńczego. Rozszerzmy więc perspektywę i dokonajmy analizy przepływu kapitału czy pozyskiwania wartości dodatkowej przez pierwszoświatową elitę finansową, dostrzeżemy wówczas, że proces obecnych tarć czy walk przypada na chwilę upadku starych, sprawdzonych metod drenażu środków bez konsekwencji z państw trzeciego świata. Innymi słowy rynek pracy ulega deregionalizacji i w ten sam sposób przebiega proces utraty uprzywilejowanych realiów jakie od wielu lat panowały w Europie kosztem pozyskiwania dla lokalnego sektora finansowego środków na terytorium bezbronnych rynków wyzysku ekonomicznego. Podziały ulegają zatarciu, klasowo rzecz ujmując kapitał chce przeformułować Europę nie w uprzywilejowaną [w realiach globalizacji z niewyjaśnionych powodów] wyspę lecz prowincję z tak samo wysokimi stratami na koszt niezmiennych żądań globalnej finansjery.

Nasz zysk za was nie umrze

Wszelkie możliwe aparaty kontroli rynkowej, publicznej czy skorumpowanej tymi poprzednimi państwowej są już zaprzęgnięte w politykę coraz to bardziej błyszczących opakowań skrywających kiełbasę w coraz to większym stopniu będącą jedynie wydmuszką na zalewających nas wypełniaczach począwszy od kwestii tak prostych jak pożywienie, po kampanie obywatelskie z kategorii "Idź na wybory" jakimi wpycha się społeczeństwa w poczucie współwiny za odnoszone porażki systemu na rzecz kolejnych kompromisów z kapitałem. Hipotetycznie może istnieć nawet ciało dokonujące skomplikowanego strukturalnego planowania jak z całą złożonością dość rozwiniętych i świadomych społeczeństw Europejskich poradzić sobie i jak za pomocą licznych środków znieczulających nie doprowadzić w tym właśnie miejscu do jakichkolwiek przemian wykluczających z uczestnictwa siły od dawna tu zadomowione i stąd operujące środkami władzy nad resztą kapitalistycznego globu. Albowiem to tu jest najniebezpieczniej, jabłuszko gnijące od środka ku zdumieniu wielu na peryferiach może mieć najsilniejsze oparcie dla dawnej metodyki funkcjonowania. To bowiem system przeformułował się w zespół fundamentalistycznych odruchów na wszelkie zagrożenie dochodowości. Najistotniejszą walką podczas kryzysu gospodarczego była odnowiona wiecznie antagonistyczna relacja sektora prywatnego i państwowego, możemy sobie wręcz wyobrazić jak sektor prywatny wymusił pomoc finansową od gospodarki państwowej tylko i wyłącznie na właśnie niespełniającą się obietnicę wzajemnej pomocy w ramach narodowości. To oczywiście założenie nie zahaczające o stopień skorumpowania idei państwa opiekuńczego gdzie niczym w porewolucyjnej Rosji reakcja była w stanie wkraczać i przejmować stery na najwyższych szczeblach władzy. Wielka dekonspiracja zdrady państwa opiekuńczego jest niczym próba zagazowania Kodeksu Napoleona i powinna budzić opór we wszystkich, opór z jego nowoczesną nomenklaturą i w najprymitywniejszych przejawach, w przemocy.

Wieczne echa kolonializmu

Epoka kolonialna jeśli nawet dobiegła końca w swojej klasycznej formie, okrętu z misjonarzami i uzbrojonymi Europejczykami przybijającego do odległych wysp i krain zataczała coraz to bardziej wyrafinowane koła wokół form eksploatacji orientalnych rynków z zachowaniem symbolicznych odniesień jakościowego i pożądanego dla reszty życia zarezerwowanego dla mieszkańców Zachodu. Tendencja kolonialna dobiega jednak końca, nie przez wejście w posiadanie kolejnych państw broni nuklearnej która nie starcza na konfrontację z 'niewidzialną ręką wolnego rynku' lecz przez bogacenie się i nieuchronne kształtowanie się świadomości klasowej w państwach do tej pory marginalizowanych, w państwach jak Chiny gdzie bogacenie się potwornie licznych rzeszy ludzkich musi ciągnąć za sobą spiralę swoistego wywłaszczenia ze środków innych stref, a ostatnią zdolną do poświęceń grupą jest globalny kapitał, który jest już prędzej gotów [i właśnie to czyni] poświęcić nieco większe do tej pory rzucane ochłapy państwom Zachodnim. Tendencja kolonialna dopiero teraz ulega przemianie i przewartościowaniu, dopiero teraz się odwraca i dopiero teraz zacznie nadchodzić kontrreakcja ubezwłasnowolnionych przez wieki społeczeństw które poznały już charakter kapitalistycznych praw rywalizacji i gdzieniegdzie jak w wypadku Chin przerastają powoli swojego niegdysiejszego 'mistrza'. Tymczasem Zachód sam musi sobie odpowiedzieć na pytanie orientalizujące go względem przyszłej roli na mapie świata, czym Zachód w istocie jest? Zbiorem praw etycznych i kulturowych które znikają w obrębie rywalizacji kapitalistycznej ulegając transgresji w rasizm kulturowy w rzeczywistości obnażany jako czysto antagonistyczne w charakterystyce dialektycznie zwalczające się narodowo nakreślone klasy pracujące konkretnych państw? A może raczej Prometeuszem, skonstruowanym na cierpieniu najdłużej znajdujących się w obrębie serca kapitalistycznych tarć, który winien jest teraz dać przykład jak poświęcić to co do przekroczenia wydaje się niemożliwe, jak pozbyć się jarzma i przekształcić się w społeczeństwo obywatelskie, egalitaryzujące w kontekście wyjścia poza te "nieprzekraczalne" dla neoliberalnych ideologów staroświeckiego na dzisiejsze realia już kapitalizmu.

Wszystko się zmienia

Europa jest bowiem tą zmienną w której należy pokładać największe nadzieje. Francja pokazała jaka może być reakcja na obciążanie kosztami kryzysu klas zupełnie nieuczestniczących przecież w samym procesie jego tworzenia. Organizacja na poziomie Europejskim jest bowiem na tą chwilę najistotniejsza, kreacja urzędowych form faktycznej walki z reżimem Międzynarodowego Funduszu Walutowego i całościowego systemu - tego będącego obszarem psychologicznego wyparcia utrzymywanego od dziesięcioleci w wyniku jakiejś fetyszystycznej ugody z kapitałem, który odgryza rękę jaką w tej liberalno - konserwatywnej konstrukcji obywatelskiego pojmowania miała utrzymywać to wszystko w stabilności względem tarć, walk i wojen toczących się 'najwyżej' w Wietnamie. Europa będzie ubożeć, musi ubożeć - pozostaje nam zadać pytanie, jak zubożeje? Czy kosztem będącego tematem tabuizacji i ontologicznej orientalizacji jako 'boskiego' zła koniecznego metafizycznie nieosiągalnego kapitału czy kosztem zrzucenia tych obciążeń na formy zachowania swoich realiów ekonomicznej ochrony i wspólnego wysiłku w realizacji Europejskiego projektu socjalistycznego. To wydawać się może walką nieistniejącą, jakiej uzurpuję prawo do egzystencji w tym tylko wywodzie. Czym jeśli nie tym jest jednak ostatnio tocząca się dyskusja nad re-definicją charakteru planów pomocowych Unii Europejskiej? Jest to wynikiem pójścia w stronę dalszego kompromisu z kapitałem, gdzie pracownik Niemiecki wychodzi z założenie że jeśli nie na skalę Europejską to być może chociaż narodową kapitał ulituje się i zostawi mu jego uprzywilejowaną pozycję. To jednak rozwiązanie krótkotrwałe, izolacjonistyczne i nigdy nie będące w stanie zaspokoić żądań wiecznie nienajedzonego smoka jakim są stale rosnące oczekiwania efektywizacji czerpania pieniędzy, tej osławionej idei 'innowacyjności', która ma nam brukować drogę w stronę coraz to większej podaży środków dla środowisk klasowo nigdy nam nie dostępnych. System zaprzęga nas w coraz większe sprzeczności, gdzie coraz więcej wysiłku kosztować ma nas ta sama praca za malejące wynagrodzenia kosztem wartości odprowadzanej do kasy umiędzynarodowiającego się mitycznie otwartego środowiska interesów banków i multimilionerów. Ich praca, a nawet symboliczna dążność powinna spotkać się z materialistycznym zaprzeczeniem i racjonalizacją potrzeb, oddolnie wyrażanych przez organizujące się rzesze tych, którzy mają być niewolnikami tej całej kapitalistycznej zależności, dla której nadchodzi najodpowiedniejszy okres na śmierć zadaną z którejkolwiek ze stron, czy to Europy dla której socjalizowanie charakteru swojej ekonomii w wymiarze Unii Europejskiej stanowi konieczność czy to ze strony w rzeczywistości także uciekającej spod jednoznacznego panowania MFW i Banku Światowego trzecioświatowej, nieobliczalnej powstającej w coraz to bardziej charakterystycznej klasowej identyfikacji w coraz to szerszych środowiskach pracowniczych. Presja pod jaką znajduje się globalny neoliberalizm dotyczy zatem i tych tracących swoją pozycję jak i tych noszących miano aspirantów, w każdej komórce społecznej powstanie ten konserwatywno - rewolucyjny podział i on nakreśli nam bliską przyszłość. Rewolucja, to zmiana a zmiana jest tylko kilka kroków od nas.

sobota, 13 listopada 2010

Co się nie wydarzyło 11 Listopada

Niełatwo dokonać jednoznacznej analizy dość ruchliwych komentarzy i zgiełku jaki wywołał 11 Listopada i święto odzyskania niepodległości Polski. Nie chcę się tu rozwodzić specjalnie nad oceną historycznych wydarzeń i postaci (co jednak samo nastąpi w sytuacji ogólnego podziału stronnictw jakiego dokonam), zwrócę jednak uwagę na kilka tendencji i nurtów w jakie starano się kanalizować różne grupy i ich spory na tle pewnych procesów występujących w masowym dyskursie publicznym.

Po pierwsze zastanówmy się na chwilę nad językiem sporu jaki powstał i jaki zadomowił się w szerszej świadomości. W toku potocznego rozumowania mieliśmy dwie strony, Faszystów oraz bliżej niezidentyfikowanych demokratów? Nie, raczej lewaków i anarchistów lub bliżej niesprecyzowanych grup kontrmanifestujących [takie opisy dominowały w prasie i mediach]. Należy w tym miejscu zastanowić się nad rzeczywistym nazewnictwem. Jako uczestnik lokalnego marszu i obserwator innych pragnę zauważyć, że nie ma w rzeczywistości żadnego przedstawicielstwa na arenie Polskiej sceny politycznej ideologii faszystowskiej. Chyba że jako nadużycie w stosunku do wodzowskich trików z których korzysta Jarosław Kaczyński. Nie ma bowiem ani ideologii dyktatury ani nawet silnie ulokowanej struktury takiego ruchu, ciężko bowiem nazwać Faszystowskimi nawet LPR czy grupy Młodzieży Wszechpolskiej. Jakkolwiek niektóre grupy kusi by fotografować się z gestem Hitlerowskiego pozdrowienia, tak nie ma w Polsce haseł wykraczających poza rasistowskie, ksenofobiczne czy szowinistyczne które na rozdrożach mieszają się z reguły z językiem narodowym jak i w równej mierze liberalnym gospodarczo co wyrażane jest chociażby przez tezy Korwina-Mikke nt. kobiet.

Trudno w tym momencie nie pokusić się o analizę motywacji zarówno ruchu 'faszystowskiego', który od tej chwili trafniej nazywał będę narodowym i któremu poświęcę jeszcze chwilkę jak i ruchu liberalizmu obyczajowego [gdyż taki się przeciwstawia temu pierwszemu. Brakuje w dyskursie publicznym ideologii politycznych - można stwierdzić, że słabe i skolonizowane państwo Polskie nie jest już w stanie samoistnie kreować stronnictw politycznych, tworząc zamiast tego grupę postpolitycznych partii w których jak ognia unika się niewątpliwie kłopotliwych decyzji gospodarczych. Niezadowolenie jakie powstaje w wyniku degradacji zarobkowej co najmniej 10 procentowej części społeczeństwa jeśli weźmiemy samych tylko bezrobotnych prawem fizyki znajdować musi swoje ujście w języku jakim operuje ruch narodowy, w języku lęku, strachu i agresji co nie przeszkadza mu jednak się organizować gdyż regułą jest większa pewność siebie w liczniejszej grupie współtowarzyszy w niedoli. Tak też należy pojmować w zdecydowanej większości hordy zwolenników ruchu narodowego, bliżej niezorganizowanej formacji, potencjalnie najbliższej PIS w obecnej sytuacji gdy Lewica unika języka irytacji stanem gospodarki i wspólnego wysiłku w ramach wyrównywania narastających przepaści płacowych. Osoby które pragną być w stadzie nie powinny być rozpatrywane w kategorii winy bądź jej braku, są to po prostu grupy ratujące się ucieczką od alienacji środowiskowo - organizacyjnej w jaką wpycha ich krwiożercza liberalna forma neoliberalnej gospodarki kapitalistycznej.

Z drugiej strony mamy ruchy lewicowe, chociaż to określenie przylgnęło niebezpiecznie do ruchów promujących swobodę i liberalizm obyczajowy. Realne podziały powstają na bazie ekonomii i dlatego bezpieczniej nazywać kontrmanifestantów po prostu liberałami obyczajowymi przemieszanymi ze środowiskami lewicy mylnie odczytujących zagrożenie za faszyzm. Dodać tu należy, że kryzysy i bieda tworzy ucieczkę w narrację narodową, jednakowoż rzeczywista lewica nie odcina się od tej narracji nazywając jej uczestników faszystami. Odczytywani być powinni jako jedne z nielicznie obecnie zdolnych do wyrażania sprzeciwu w formie jakiejkolwiek organicznej organizacji grupy. Powoli zbliżamy się do puenty, gdzie batalia toczy się o zaledwie bardzo wąską dyskusję na poziomie swobód obyczajowych lub stosunku do narodowości [Narodowości która w rzeczywistości wśród szerokich stronnictw nie otwiera pola dyskusji pod pytanie jaka ona w istocie jest, rytualizacja życia publicznego sięgnęła stopnia że można znaleźć przedstawiciela każdej dosłownie grupy która składała wieńce pod pomnikami Piłsudzkiego, stąd płytka zgoda na etos narodowy, nie sięgająca jednak naruszania zależności ekonomicznych i dyktatu podziałów płacowych].

Gospodarka stała się tematem Tabu. Może nie brzmiałoby to tak złowieszczo gdyby ten proces odbywał się świadomie, gdyby w gazetach pojawiały się przebitki o sytuacji i sieci skomplikowanych powiązań w jakich jest Polska i z jakich wyjść nie może stąd zostajemy z jednym tylko możliwym programem ekonomicznym dla kraju. Lecz nie, polityka w wymiarze programowym przestaje istnieć, wyparta zostaje jako coś transcendentnego do zależności gospodarczych. Perspektywa zmian systemowych jest mgliście reprezentowana w postaci haseł "budujmy przedszkola", ale dyskusji o podziale środków nie uświadczysz w żadnym niemalże spektrum publicznym. To bardzo bezpieczna perspektywa z punktu widzenia abstrakcyjnego władcy, który nie musi konfrontować swoich czynów z istniejącymi programami a pozostaje mu jedynie dobre rozplanowanie propagandy nieistotnej w skuteczności gamy jego działań. Tu dochodzimy do narzędziowości systemowej jaką operuje aparat rządzący, jest on bowiem w stanie wykorzystać programy ruchów liberalizacji obyczajowej do konfrontacji z niezadowoleniem społecznym odbijającym się w formacie ruchów narodowców by eliminować potencjalne niezadowolenie środowiskowe. Zauważmy jaka narracja dominowała w mediach, OBIE grupy które starły się opisywane były jak gdyby poza narracją prawdziwego świata, czy widzieliśmy tłumy pro-demokratów ścierających się z narodowcami? Nie, a przecież czysto teoretycznie zwolennicy PO czapkami z okien mogliby nakryć wszystkich uczestników marszu, do tego celu wykorzystano jednak grupy, którym chyba nawet nie przyszedłby do głowy tak niecny podstęp. Reasumując, system usiłuje zetrzeć ze sobą ostatnie ideowe ruchy wynikające z różnorakich form niezadowolenia, zostając przy tym w poziomie ponad, poziomie meta, gdzie gdy już dorzynać skończą się grupy "lewackie" i "faszystowskie" zniknie też ta zapleśniała Polityka jako forma jakiejkolwiek dyskusji planowania zostawiając w negliżu czystą koniunkturalną batalię o wpływy. Obiecałem unikać wątków historycznych, na zakończenie pozwolę sobie jednak na wtrącenie, że jeśli nie owocne to z pewnością burzliwe czasy odzyskiwania niepodległości i późniejsze obfitowały równocześnie w silne prądy zarówno faszyzujące jak i socjalistyczne, i kiedy te pierwsze poniosły klęskę a drugie przemieniły się w pewnych formach w PRL, który zakończył epokę żywotności ostatniego z tych dwóch nurtów pozostała trzecia siła, której obraz napawał lękiem, czysta dehumanizująca postać liberalnej rywalizacji o pieniądz.

piątek, 5 listopada 2010

Zmowa Milczenia

W świecie gdzie jedyną formą wyrażania się w polityce są słabo widoczne na plakatach hasła, z reguły skomponowane z całkowicie odsączonych z realnej treści komponentów, gdzie na kilka tygodni przed wyborami ulice miast stają się galerią wyborczych plakatów i podbarwianych graficznie facjat - w jedynej chwili kiedy te nierzeczywiste postacie przypominające resztkowo jeszcze ludzi rzeczywiście wychodzą do nas, z pomocą środków masowego przekazu - największym grzechem jest posiadanie jakiegokolwiek programu gospodarczego. Wszystko odbywa się bezboleśnie. Tematem tabu jest sfera ekonomi, w której wszyscy, podświadomie pogodzeni i nienaturalnie wyobcowani od tej tematyki łączą się w zgodzie, w sojuszu nie posiadania żadnego szerszego a już na pewno nie konkretniejszego, ukierunkowanego na interesy jakiejkolwiek grupy, klasy programu gospodarczego. To rządy elit, wyższych warstw, pacyfikujących swym panowaniem z pomocą zewnętrznych pływów jakiekolwiek formy oddolnej organizacji, która nie oszukujmy się - bez ukonstytuowania się w postaci jakiegokolwiek ruchu nie ma szans nawet sloganowo zaistnieć. Co ponure i doskonale uświadamiające nam grozę sytuacji to sytuacja rzeczywiście walczących grup o konkretne prawa, które czeka marginalizacja i zdjęcie z czasu antenowego z uwagi na słabą oglądalność. Tak, dotarliśmy już do miejsca gdzie Mediokracja czy też może tytułowa "Wideokracja" [film opowiadający o formie sprawowanych rządów Berlusconiego we Włoszech] zastępuje już nawet nie jakąś naddeterminację niewielkich obszarów życia społecznego, ona nim jest, stała się nim całkowicie.

Delegaci uprzywilejowanych grup zatoczyli i zadomowili się w kluczowych kręgach wszystkich liczących się grup politycznych. Społeczeństwo próbowało od tego uciec. Znana nam dobrze powszechna niechęć do samego słowa "polityka" przez pewien czas na dystans indywidualnego podmiotu blokowała 'współżycie' z tematyką dyskusji resztkowo programowej, "politycy" jednak uczą się na błędach. "Nie róbmy polityki, budujmy szkoły", tak metafizycznie brzmiące hasła wyciągają do nas rękę z billboardów Platformy Obywatelskiej, gdzie Donald Tusk z obliczem za pomocą którego z powodzeniem mógłby sprzedawać nie jeden krem przeciwko starzeniu zapewnia obserwatora, że świat spoczywa w najwłaściwszych i bynajmniej nie "upolitycznionych" rękach. Wszędzie gnieździ się chociaż powierzchowna prawdziwość analityczna. I tak, rzeczywiście ciężko - zwłaszcza na oddolnych - strukturach tych sił zlokalizować jest jakąkolwiek dyskusję czy niezgodę w szczątkowo istniejącym jeszcze programie. W szerszej perspektywie wydaje się to być jednak bardzo wprawna narzędziowość, która zaowocować może przyśpieszeniem globalizacji w szerszych ramach, ciężko jednakowoż jest mi wyobrazić sobie jakiekolwiek konstruowanie czy raczej rekonstrukcję niewielkich obszarów świadomości społecznej po tak skutecznie się odbywającej unifikacji form aparatu kontroli społeczeństwa.

Jak formułować sprzeciw, krytyczny 'approach' w stosunku do czegoś obowiązującego z tytułu wyżej - ponad powszechnej - realizującej się opłacalności w obszarach szerszych kręgów ludzkich. Czy formuły tęsknoty za ludowością na skrzydle lewicy są jeszcze obiecujące na przyszłość czy są tylko albo niezidentyfikowaną tęsknotą za masowym w formach, reakcyjnym ruchem Solidarności albo nowocześnie umiejscawiającym się w zgodzie z w pozostałościach autonomicznym prądem poparcia środowisk PIS i konserwatywnych - o czym świadczy nostalgia za naiwnie pojmowanym autentyzmem przeżywania katastrofy pod Smoleńskiem 10 kwietnia. Lewica, młoda także zdaje sobie powoli sprawę z braku obecnie wykrystalizowanego nośnika swoich idei, rodzi się podział na strukturalnie idących w ramiona liberalnych i posiadających w ręku argument pieniądza środowisk, zagarniających co inteligentniejsze osobniki do siebie oraz na targanych przez niepokój z tego tytułu idących w stronę jakiejkolwiek miejscowo wyrażanej złości na koniunkturę makrospołeczną. Ten trzeci typ lewicowca, który szukać pocieszenia może już tylko w obserwowaniu zwycięstw Socjalistów na obszarze Ameryki Łacińskiej musi poszukać sobie dobrze płatnej fuchy.