Szukaj na tym blogu

sobota, 13 listopada 2010

Co się nie wydarzyło 11 Listopada

Niełatwo dokonać jednoznacznej analizy dość ruchliwych komentarzy i zgiełku jaki wywołał 11 Listopada i święto odzyskania niepodległości Polski. Nie chcę się tu rozwodzić specjalnie nad oceną historycznych wydarzeń i postaci (co jednak samo nastąpi w sytuacji ogólnego podziału stronnictw jakiego dokonam), zwrócę jednak uwagę na kilka tendencji i nurtów w jakie starano się kanalizować różne grupy i ich spory na tle pewnych procesów występujących w masowym dyskursie publicznym.

Po pierwsze zastanówmy się na chwilę nad językiem sporu jaki powstał i jaki zadomowił się w szerszej świadomości. W toku potocznego rozumowania mieliśmy dwie strony, Faszystów oraz bliżej niezidentyfikowanych demokratów? Nie, raczej lewaków i anarchistów lub bliżej niesprecyzowanych grup kontrmanifestujących [takie opisy dominowały w prasie i mediach]. Należy w tym miejscu zastanowić się nad rzeczywistym nazewnictwem. Jako uczestnik lokalnego marszu i obserwator innych pragnę zauważyć, że nie ma w rzeczywistości żadnego przedstawicielstwa na arenie Polskiej sceny politycznej ideologii faszystowskiej. Chyba że jako nadużycie w stosunku do wodzowskich trików z których korzysta Jarosław Kaczyński. Nie ma bowiem ani ideologii dyktatury ani nawet silnie ulokowanej struktury takiego ruchu, ciężko bowiem nazwać Faszystowskimi nawet LPR czy grupy Młodzieży Wszechpolskiej. Jakkolwiek niektóre grupy kusi by fotografować się z gestem Hitlerowskiego pozdrowienia, tak nie ma w Polsce haseł wykraczających poza rasistowskie, ksenofobiczne czy szowinistyczne które na rozdrożach mieszają się z reguły z językiem narodowym jak i w równej mierze liberalnym gospodarczo co wyrażane jest chociażby przez tezy Korwina-Mikke nt. kobiet.

Trudno w tym momencie nie pokusić się o analizę motywacji zarówno ruchu 'faszystowskiego', który od tej chwili trafniej nazywał będę narodowym i któremu poświęcę jeszcze chwilkę jak i ruchu liberalizmu obyczajowego [gdyż taki się przeciwstawia temu pierwszemu. Brakuje w dyskursie publicznym ideologii politycznych - można stwierdzić, że słabe i skolonizowane państwo Polskie nie jest już w stanie samoistnie kreować stronnictw politycznych, tworząc zamiast tego grupę postpolitycznych partii w których jak ognia unika się niewątpliwie kłopotliwych decyzji gospodarczych. Niezadowolenie jakie powstaje w wyniku degradacji zarobkowej co najmniej 10 procentowej części społeczeństwa jeśli weźmiemy samych tylko bezrobotnych prawem fizyki znajdować musi swoje ujście w języku jakim operuje ruch narodowy, w języku lęku, strachu i agresji co nie przeszkadza mu jednak się organizować gdyż regułą jest większa pewność siebie w liczniejszej grupie współtowarzyszy w niedoli. Tak też należy pojmować w zdecydowanej większości hordy zwolenników ruchu narodowego, bliżej niezorganizowanej formacji, potencjalnie najbliższej PIS w obecnej sytuacji gdy Lewica unika języka irytacji stanem gospodarki i wspólnego wysiłku w ramach wyrównywania narastających przepaści płacowych. Osoby które pragną być w stadzie nie powinny być rozpatrywane w kategorii winy bądź jej braku, są to po prostu grupy ratujące się ucieczką od alienacji środowiskowo - organizacyjnej w jaką wpycha ich krwiożercza liberalna forma neoliberalnej gospodarki kapitalistycznej.

Z drugiej strony mamy ruchy lewicowe, chociaż to określenie przylgnęło niebezpiecznie do ruchów promujących swobodę i liberalizm obyczajowy. Realne podziały powstają na bazie ekonomii i dlatego bezpieczniej nazywać kontrmanifestantów po prostu liberałami obyczajowymi przemieszanymi ze środowiskami lewicy mylnie odczytujących zagrożenie za faszyzm. Dodać tu należy, że kryzysy i bieda tworzy ucieczkę w narrację narodową, jednakowoż rzeczywista lewica nie odcina się od tej narracji nazywając jej uczestników faszystami. Odczytywani być powinni jako jedne z nielicznie obecnie zdolnych do wyrażania sprzeciwu w formie jakiejkolwiek organicznej organizacji grupy. Powoli zbliżamy się do puenty, gdzie batalia toczy się o zaledwie bardzo wąską dyskusję na poziomie swobód obyczajowych lub stosunku do narodowości [Narodowości która w rzeczywistości wśród szerokich stronnictw nie otwiera pola dyskusji pod pytanie jaka ona w istocie jest, rytualizacja życia publicznego sięgnęła stopnia że można znaleźć przedstawiciela każdej dosłownie grupy która składała wieńce pod pomnikami Piłsudzkiego, stąd płytka zgoda na etos narodowy, nie sięgająca jednak naruszania zależności ekonomicznych i dyktatu podziałów płacowych].

Gospodarka stała się tematem Tabu. Może nie brzmiałoby to tak złowieszczo gdyby ten proces odbywał się świadomie, gdyby w gazetach pojawiały się przebitki o sytuacji i sieci skomplikowanych powiązań w jakich jest Polska i z jakich wyjść nie może stąd zostajemy z jednym tylko możliwym programem ekonomicznym dla kraju. Lecz nie, polityka w wymiarze programowym przestaje istnieć, wyparta zostaje jako coś transcendentnego do zależności gospodarczych. Perspektywa zmian systemowych jest mgliście reprezentowana w postaci haseł "budujmy przedszkola", ale dyskusji o podziale środków nie uświadczysz w żadnym niemalże spektrum publicznym. To bardzo bezpieczna perspektywa z punktu widzenia abstrakcyjnego władcy, który nie musi konfrontować swoich czynów z istniejącymi programami a pozostaje mu jedynie dobre rozplanowanie propagandy nieistotnej w skuteczności gamy jego działań. Tu dochodzimy do narzędziowości systemowej jaką operuje aparat rządzący, jest on bowiem w stanie wykorzystać programy ruchów liberalizacji obyczajowej do konfrontacji z niezadowoleniem społecznym odbijającym się w formacie ruchów narodowców by eliminować potencjalne niezadowolenie środowiskowe. Zauważmy jaka narracja dominowała w mediach, OBIE grupy które starły się opisywane były jak gdyby poza narracją prawdziwego świata, czy widzieliśmy tłumy pro-demokratów ścierających się z narodowcami? Nie, a przecież czysto teoretycznie zwolennicy PO czapkami z okien mogliby nakryć wszystkich uczestników marszu, do tego celu wykorzystano jednak grupy, którym chyba nawet nie przyszedłby do głowy tak niecny podstęp. Reasumując, system usiłuje zetrzeć ze sobą ostatnie ideowe ruchy wynikające z różnorakich form niezadowolenia, zostając przy tym w poziomie ponad, poziomie meta, gdzie gdy już dorzynać skończą się grupy "lewackie" i "faszystowskie" zniknie też ta zapleśniała Polityka jako forma jakiejkolwiek dyskusji planowania zostawiając w negliżu czystą koniunkturalną batalię o wpływy. Obiecałem unikać wątków historycznych, na zakończenie pozwolę sobie jednak na wtrącenie, że jeśli nie owocne to z pewnością burzliwe czasy odzyskiwania niepodległości i późniejsze obfitowały równocześnie w silne prądy zarówno faszyzujące jak i socjalistyczne, i kiedy te pierwsze poniosły klęskę a drugie przemieniły się w pewnych formach w PRL, który zakończył epokę żywotności ostatniego z tych dwóch nurtów pozostała trzecia siła, której obraz napawał lękiem, czysta dehumanizująca postać liberalnej rywalizacji o pieniądz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz