Szukaj na tym blogu

sobota, 29 października 2011

Wielki kryzys i perspektywy

Wielki kryzys

Europę czeka stagnacja. Wszystko wskazuje na to, że kryzys jaki obserwujemy dopiero się rozpoczyna, 'Grecki Problem' stał się problemem nie tylko Unii Europejskiej ale i całej światowej gospodarki kapitalistycznej i samego jej jądra. Spadać będą ratingi kolejnych krajów Europy [1], prognozy wzrostu lecą w dół [2] i szybko wzrasta bezrobocie [3]. Kryzys jaki obecnie trwa jest największym kryzysem w historii kapitalizmu, jest także nadal w fazie swego rozwoju. Wielka zapaść 'spekulacyjnego' sektora finansowego dopiero zaczyna odciskać swoje piętno na 'realnej gospodarce'. Mamy do czynienia ze zmianami, które odmienią i doprowadzą do przedefiniowania polityki gospodarczej dotychczasowych, największych potęg ekonomicznych. UE, USA, Chiny... w tym momencie cały świat, cała globalna wioska pogrążona jest w kapitalistycznym kryzysie - nie ma już bardziej znaczącego podmiotu, który nie byłby dotknięty jego efektami. Są i będą to czasy wielkich ruchów, wielkich zmian i wielkiego chaosu, w którym sytuacja ulega zmianie z godziny na godzinę, w którym stare potęgi ulec mogą nowym - jest to czas wielkich rozstrzygnięć, które zadecydują o kierunku przyszłych zmian gospodarczych, politycznych i cywilizacyjnych.

Jednak interwencjonizm

To wolny rynek odpowiedzialny jest za kryzys, to neoliberalne koncepcje stoją za wydarzeniami, jakie obserwujemy. Żaden spośród unijnych przywódców nie zakwestionował potrzeby i konieczności interwencji państw UE w gospodarcze problemy strefy. Wspólna polityka ekonomiczna na poziomie kontynentalnym, interwencjonizm zakrojony na niespotykaną w historii skalę i olbrzymi wzrost znaczenia funduszy ratunkowych - oto efekty procesu państwowo-publicznej kontroli jakiej poddawany jest prywatny sektor gospodarki. Krótkotrwałe okazały się wzrosty jakie odnotowały światowe giełdy po ekonomicznym szczycie, którego postanowienia ocalić miały UE przed narastaniem kryzysu. Podczas szczytu postanowiono zwiększyć budżet Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej do biliona euro, zdecydowano się obciąć grecki dług o 100 mld Euro, lecz jednocześnie 100 mld ma zostać przeznaczone na rekapitalizację banków. Banki będą zmuszone szukać tego kapitału, z "restrukturyzacji i konwersji długu na instrumenty kapitałowe" - mowa o sprzedaży obligacji i innych aktywów, które docelowo zwiększać mają ich kapitał. Dopiero kolejnym punktem 'pakietu rekapitalizacyjnego' jest bezpośrednie wsparcie finansowe przez rządy państw UE, a ostatnią możliwością jest pożyczka udzielona przez EFSF. Mimo obszernych postanowień szczytu nie można mieć najmniejszych złudzeń - Grecja zbankrutowała i wszelka suma długu przekraczająca 50% PKB (a po postanowieniach dług Grecji powinien utrzymać się na poziomie 120% PKB) oznacza dla tego kraju niemożność i brak zdolności do wyjścia z zapaści ekonomicznej.

Ten fakt skłonił władze państwa do ogłoszenia referendum w sprawie przyjęcia drugiego pakietu pomocy i programu drastycznych cięć. Premier Grecji - Jeorjos Papandreu dzięki tej decyzji wyjątkowo zmyślnie zaszantażował i obezwładnił unijną gospodarkę. Sektor prywatny - szczególnie finansowy - panicznie zareagował na te wieści i giełdami zawładnął kolor spadków [4], teraz UE musi przedstawić lepszy projekt naprawy gospodarki Grecji, lub pogodzić się z perspektywą jeszcze większych strat dla kapitalistów- straty te odcisną się boleśnie na kondycji całej Europy i wywołają ogromną utratę zaufania. Jeżeli Europa zdecyduje się ratować swoją sytuację na rynku to będą czekały nas kolejne decyzje rodem z gospodarki centralnie planowanej.

Zachód/Chiny?

Nie ulega wątpliwości, że każde pogorszenie się sytuacji gospodarczej w Europie będzie miało swoje dalekosiężne skutki w krajach takich jak Chiny. Trwają rozmowy z Pekinem [5] - Chińczycy niechętnie jednak będą fundować Europie kurację [6]. Choć wydatki na fundusz pomocowy i łatanie dziur najpewniej wiązałyby się ze wzrostem udziałów i wpływów - to dla Chin istnieje obecnie tyle dróg i scenariuszy rozwoju/ekspansji, że nie ma mowy by 'wielki żółty brat' skazany był na kooperację z tonącą łajbą strefy euro. Wkrótce dojdzie do istotnego przetasowania na politycznej mapie wpływów, na chwilę obecną nie wiadomo kto wyjdzie zeń zwycięsko i czy będzie to Europa i Stany Zjednoczone, czy też Chiny, lub grupa innych państw pozostaje kwestią otwartą. Obecnie, gdy weźmiemy jeszcze pod uwagę 'Arabską Wiosnę Ludów' i zintensyfikowany ruch kapitału na całym świecie nie istnieją jasne, jednoznaczne wnioski, a wszelkie przewidywania weryfikowane będą przez okres następnych lat. Jednakowoż nieprzypadkowo to najbardziej rozregulowane rynkowo państwa mają obecnie największe kłopoty - gospodarka Chin, gdzie mówić można raczej o kapitalizmie państwowym niźli wolnorynkowym będzie z pewnością odporniejsza na wszelkie zawirowania i ich następstwa.

Jaki kryzys, taka polityka?

"Nie mogę dłużej patrzeć na sondaże, w których większość jest przeciwko ugodzie, w których większość jest przeciwna programowi ale jednocześnie, w których większość opowiada się także za pozostaniem w strefie euro" - rzekł ostatnio na temat sytuacji w swoim kraju minister finansów Grecji [7]. To właśnie w tych wynikach sondaży drzemie największa szansa i największy potencjał dla politycznej alternatywy wobec liberalnych programów. Dziś cała gospodarcza opozycja polityczna jest w posiadaniu tego leku. Nadal żywy i aktualny jest projekt europejskiej 'unii narodów', projekt integracji gospodarczej, kulturowej i projekt wspólnej waluty dla kontynentu - to co uległo zmianie to rodzaj pożądanego przez społeczeństwo systemu ekonomicznego. Polityka cięć wywołuje rosnący, masowy gniew społeczny - wywołuje go szczególnie, gdyż prowadzona jest wyłącznie zgodnie z interesami szczytów władzy gospodarczej. W czasach, w których rozstrzyga się przyszłość unijnej gospodarki społeczeństwo wyraźnie łaknie alternatywy dla wolnorynkowej dyktatury 'świętej', kapitalistycznej stopy zysku. Historia i teraźniejszość wyraźnie wskazuje, że czasy kryzysu są wymarzoną okazją dla sił nacjonalistycznych, które rosną w siłę niesione na fali lęku narodów przed ich ubożeniem. Już spostrzec możemy jak do głosu dochodzą prawicowe i izolacjonistyczne w tendencjach ugrupowania (szczególnie w zamożniejszych państwach [8]). Jeśli liberalna doktryna nie sprosta wyzwaniom - a wiele na to wskazuje - to nastanie nowa era dla socjalistycznych projektów gospodarczych. Przyszłość pokaże czy Europa po kryzysie będzie Europą Narodów, czy też Europą Nacjonalizmów.

[1] http://forsal.pl/artykuly/557801,najwyzszy_rating_francji_zagrozony_paryz_juz_nie_jest_wiarygodny_w_oczach_inwestorow.html
[2] http://biznes.onet.pl/ubs-obnizyl-prognoze-pkb-dla-polski-za-2012-r-do-2,18490,4895676,1,news-detal
[3] http://wiadomosci.onet.pl/swiat/hiszpania-najwyzsze-bezrobocie-od-15-lat,1,4893814,wiadomosc.html
[4] http://gielda.onet.pl/nyt-fala-uderzeniowa-z-grecji-moze-zalamac-gospoda,18489,4895627,1,news-detal
[5] http://rt.com/news/eu-china-bailout-fund-967/
[6] http://rt.com/news/china-refrain-saving-euro-863/
[7] http://wallstcheatsheet.com/economy/papandreou-shocks-european-leaders-with-call-for-referendum-on-debt-accord.html/
[8] http://www.hurriyetdailynews.com/n.php?n=rebel-lawmakers-want-referendum-on-uk-leaving-european-union-2011-10-24

poniedziałek, 17 października 2011

Cud Jerzego Hoffmana

Wiele pisze się o najnowszej klęsce kinematograficznej Jerzego Hoffmana. Film, którego fabuła osadzona została w realiach mitologicznego zwycięstwa nad bolszewikami to pierwsze pełnometrażowe dzieło kinowe Polskiej produkcji zrealizowane w technologii trzech wymiarów. Filmowe klęski reżysera rozpoczęły się wraz z nastaniem "Wolnej Polski", po słabym finale Sienkiewiczowskiej Trylogii i niestrawnej "Starej Baśni" nadszedł czas na punkt kulminacyjny upadku artystycznego twórczości Jerzego Hoffmana. Przed laty, surowy i doskonały "Potop" rywalizował o Oscara, dziś "1920 Bitwa Warszawska" stanąć w szranki może co najwyżej o nagrodę Złotej Maliny.

W filmie - zmontowanym gorzej niż 99% teledysków muzycznych - 'zabawia' nas Natasza Urbańska, która giba się w konwencji "Tańca z gwiazdami" nie wiedzieć po co i na co, fabuła ustępuje miejsca ciętym skeczom i ujęciom, które skutecznie trywializują film i przemieniają go w chaos i zdemolowany ciąg pozbawionych sensu gagów. Kompletnie bezcelowa jest jednak debata nad walorami artystycznymi, nad jakością efektów specjalnych czy gry aktorskiej w filmie. Skupić należy się przede wszystkim nad debatą historyczną, albowiem filmy z tego gatunku stanowią ciąg taśmowej produkcji w serii filmów-gadzinówek, które to służyć mają następnie oszkalowaniu wszystkiego co związane z PRL, lewicą czy kontestacją antysystemowych przekonań. Tak jak w różnorodnych filmach papieskich czy "Katyniu" i w tym wypadku liczyło się przede wszystkim wyprodukowanie dzieła, na które z czystym sumieniem IPN posyłałby dzieci ze szkół na każdym szczeblu edukacji.

Coś jednak w filmie nie wyszło skoro jedna za drugą gazety krytykowały dzieło Hoffmana. Taśmowa produkcja filmowej, IPNowskiej wersji historii zacięła się. Kolejno Rzeczpospolita, Przekrój i Wyborcza bezlitośnie krytykowały film, nie zostawiając na nim suchej nitki. Można oczywiście przyjąć, że redaktorzy ów gazet to romantyczni poeci-esteci, których brzydota filmu zniechęciła wystarczająco by całkowicie dzieło zdyskwalifikować - by tak uważać, trzeba być jednak naiwnym. Gdzie kryje się źródło tego zmasowanego ataku na film "1920 Bitwa Warszawska"? W jego ideologicznej, politycznej warstwie. Jerzy Hoffman zdrowo przedobrzył i zamiast narodowego triumfu nad krwawą bolszewią w filmie [wbrew intencjom reżysera] najmocniej dostało się samej Polsce.

II RP to w filmie jeden wielki cyrk i obciach. Na pierwszym planie są tancereczki kabaretowe oraz pijani, lubieżni i awanturniczy oficerowie - jest to kraj pojedynczych rycerzy i księżniczek. Błaznami są Polscy przywódcy, Piłsudskiego kompromitują teksty, w których pokłada on wiarę w nuncjuszu apostolskim, jego w intencji 'pouczające sentencje' sprawiają wrażenie, jak gdyby wypowiadane były przez człowieka niespełna rozumu. Wieniawa-Długoszowski i Jan Krynicki [grani przez Lindę i Szyca] przede wszystkim chleją, lub zdają się nie wiedzieć co robią. Witos przerzuca siano. Ostatecznie Polskę ratuje kościół [jest więc cud] i Urbańska, która dziesiątkuje ruska z karabinu maszynowego. Wszyscy są uśmiechnięci, a Polska - w prostacko westernowej konwencji - wybielona i wykrochmalona jest do granic możliwości - staje się parodią egzaltacji narodowej rodem z Radia Maryja. Tymi dobrymi w filmie są też [uwaga!] Ukraińcy, którzy jako najlepsi przyjaciele Polski ratują głównego protagonistę - Ułana, Jana - i dają pokaz swej miłości do zachodnich sąsiadów (zwrotka "pomniat psy atamany, pomniat polskie pany" nie pada).

No i oczywiście są ci Źli. Złego w filmie reprezentuje bolszewik oraz brudas-Polak [który z racji brudu i swej zasłużonej podrzędności spółkuje oczywiście z ruskimi]. Oto podczas przemarszu ułanów przez Warszawę, grupka ludzi wyjętych z kałuży i błota stoi z transparentem "ręce precz od Rosji radzieckiej". Poza brudasami [Hoffman niechcący wykonał kawał dobrej analizy klasowej] komunistów wspierają oczywiście sami komuniści. Tu jednak niespodzianka - zaprezentowani są oni jako osoby zaskakująco racjonalne, spokojne i rzeczowe. Lenin, Trocki oraz Stalin są chyba najbardziej poważnymi postaciami całego filmu. Zgodnie z faktycznymi intencjami mówią o światowej rewolucji i połączeniu z ruchem robotniczym w Niemczech. Reżyser uznał, że rzeczywiste intencje Lenina są na tyle przerażające, że nic nie trzeba dodawać - modyfikacjom poddana została głównie wizja Polski.

Hoffman - by nie pozostawić widza z wątpliwościami - rozrysował postać Czekisty, który w najbardziej demonicznym akcie uśmierca z rewolweru kilku oficerów Polskich (dla porównania: w tym, że Ola, grana przez Urbańską, dziesiątkuje żołnierzy wroga nic zdrożnego i oburzającego nie ma) a także więzi i wykorzystuje wdowę po carskim oficerze (wątek duchowej wyższości caratu, który reprezentuje ów bohaterka ciężko mi jednak traktować poważnie). Czekista - Bykowski ma jednak klarowne, silne poczucie sprawiedliwości i wymierzyć kary za gwałt na proletariuszce się nie waha. W dalszej części filmu króluje już pańska i szlachecka perspektywa - oto, uratowany przez czerwonych Jan opuszcza swych wybawców z uwagi na to, że... zrobiono kupę w pokoju stołowym wewnątrz folwarku szlacheckiego. Kwintesencją "Polskiej wersji historii" w filmie jest zdanie wypowiedziane przez jedną z bohaterek, która twierdzi, że wbrew temu co mówią bolszewicy to doły a nie góry społeczne są zepsute.

Jest w filmie pełno przekłamań i niedopowiedzeń historycznych. Z obrazu wyłania się ordynarna szlachecko-klechowska wizja historii. Mało jest szaleńców, którzy w Polsce zdecydowaliby się opowiedzieć w wojnie polsko-bolszewickiej [nie mylić z wolną polsko-ruską] po stronie komunistów. Sam film, wszystkich o lewicowej wrażliwości silnie jednakowoż do tego zachęca - to czerwoni robią reformę rolną, to po ich stronie są słabsi, biedniejsi i 'wykluczeni' - momenty, w których podczas natarcia śpiewana jest międzynarodówka, z pewnością należą do najbardziej ekscytujących w filmie. Można rzec, że Hoffman dokonał cudu - nakręcił film, który II RP ośmiesza, a widza, który najchętniej podpisałby się pod triumfem Piłsudskiego [szczególnie tego 'lewicowego', który najbardziej boi się zbieżności interesów z Leninem] zostawia na lodzie.

"1920 Bitwa Warszawska" na długo będzie jeszcze świecić pośród rodzimej kinematografii jako kwintesencja kina nieudanego, kina prostackiego i kina bezdomnego. Film nie ma obrońców politycznych, nie ma także obrońców wśród krytyków, został na przysłowiowym lodzie, sam - licząc, że za zachętę ludziom wystarczy prażona kukurydza i nadprogramowa "Przebojowa noc" skąpana w niewyobrażalnej tandecie. Z czystym sumieniem polecam każdemu wybrać się do kina i na własne oczy zobaczyć to wielkie komiczne wyolbrzymienie, które na długo pozostaje w pamięci by śmiać się na samo o nim wspomnienie.

czwartek, 13 października 2011

Dlaczego dobrze życzę Oburzonym?

Protesty w Hiszpanii oraz równie głośne pokazy oburzenia pod Nowojorską Wall Street i w innych miastach USA zdominowały w ostatnich miesiącach lewicowy mainstream komunikacyjny. Przy całej złożoności procesu narastania owych protestów warto zwrócić uwagę na aspekt geograficzny - o tyle, o ile protest dotyczył jeszcze wyłącznie Europy stanowił on margines przekazu publicznego, wszystko uległo zmianie z chwilą gdy protest zaadoptowano do Ameryki. Dopiero w sercu imperialistyczno-kapitalistycznej zgnilizny, Stanach Zjednoczonych, protest wkroczył w nowy, iście hollywoodzki, wymiar - teraz, wszyscy adoptują go niczym TVN zagraniczne seriale.

Analizowany już przeze mnie "Madrycki Manifest"[1] siłą rzeczy odsunięto na bok - teraz o mocy wzmagających się protestów decyduje lokalna mowa potoczna. Każdy doświadczony lewak z pewnością poczuł się skonfundowany, kiedy okazało się, że propozycja 'protestu' wychodzi od jednego z liceów, a jego proponowane formy to w istocie nic ponad rozmowę, spotkanie kółka zainteresowań po lekcjach i pstryknięcie kilku 'alterfotek' na ulubiony portal społecznościowy. To oczywiście wielki błąd - z tak błahych powodów lekceważyć, czy przekreślać jedyny protest, na który jest się w stanie zdobyć Polskie [Europejskie i Amerykańskie] społeczeństwo.

Hasła, które pojawiają się na plakatach i w sloganach ruchu: "Prawdziwa Demokracja", "Oburzenie", "Krytyka" nie powinny zostać zlekceważone - choćby i nawet mogłyby być powtarzane z równym przekonaniem przez zwolenników Sachsa, Korwina, Pinocheta i Balcerowicza. Ktoś hipotetycznie zarzucić mógłby słabość i infantylność w.w postulatów, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę fakt, że sublimacją działalności krytycznej Polskich Oburzonych jest list rozpoczynający się od "Szanowny Panie Prezydencie! Szanowny Panie Premierze!" - to jednak nie zmienia faktu, że po raz pierwszy od dłuższego czasu coś się dzieje - nawet biorąc pod uwagę to, że nawet pod tak złagodzoną formą protestu podpisało się jak dotąd lewie 80 osób.

Apeluję: sympatyzujmy z ruchem Oburzonych, wspierajmy uczniów Liceum Wielokulturowego na początku ich drogi, zapoznajmy ich z historią ruchu robotniczego, współczesnymi ruchami oporu pracowniczego, otwórzmy im drzwi pobliskiej biblioteki, dajmy do rąk "Manifest Komunistyczny", wskażmy im większe problemy od nudy po lekcjach. Jeśli dzięki temu ruch Oburzonych i Okupujących Wall Street przekształci się w ruch programowy, ruch rewolucyjny, ruch krytyczny wobec kapitalistycznej rzeczywistości - będziemy mieli prawo do dużej satysfakcji.

[1] http://lewica.pl/index.php?id=24540

poniedziałek, 10 października 2011

Cała Lewica Dla Nas

Polskie społeczeństwo wzięło udział w grze pod tytułem "Wybory Parlamentarne 2011". W tej grze społeczeństwo dało pokaz swej rozpaczliwej kondycji. Wygrała Platforma Obywatelska - którą w ten sposób kilka milionów wyborców nagrodziło za lata doskonałej prywatyzacji, niewolniczego wyzysku ludzi pracy i doprowadzenia do tego, że dzieci w naszym kraju są najbiedniejszymi w Europie. Na drugim miejscu znalazła się partia postsmoleńskich straceńców. PIS to wielki przegrany, który wyczerpuje swoją formułę, który powoli zaczyna sobie zdawać sprawę z tego, że samodzielna siła prawicowego, katolickiego konserwatyzmu jest już w Polsce na wyczerpaniu.

Odrębnością pośród tej menażerii jest partia Palikota, która stanowi doskonałą alternatywę dla niewierzących bogatych. Doskonały wynik tej frakcji to efekt dezorientacji, głupkowatości i lekkomyślności elektoratu oraz zmyślności samego lidera tego ugrupowania. "Lewica" w rękach Palikota ma przeistoczyć się w chorągiewkę niezgody w kwestiach obyczajowych - od dziś lewicowcami będą liberalni ateiści, obrońcy narkotyków i każdy działacz LGBT. Ludowcy zebrali swoje stałe żniwo, PSL znów zebrał swój żelazny elektorat, który utrzymuje partię w zamian za męczeńską obronę bytności KRUS-u.

Największą klęskę poniosło SLD. Młodzi, nieokreśleni i chaotyczni ludzie Napieralskiego - oraz on sam - ponieśli zasłużoną klęskę. Najgorsza kampania w historii SLD dała owoce. Romans z ultraliberalnym Business Centre Club, czysta żądza stołków i pragnienie koalicji z PO, brak krytycznych haseł i wyrazistych postaci, a także dodatki w postaci rozbieranych spotów czy fakt posługiwania się kompletnie nieskuteczną nowomową są przyczyną spektakularnej klęski tego ugrupowania. Millerowsko - Kwaśniewska, liberalna perspektywa, która na chwilę obecną wydaje się jedyną alternatywą dla tejże formacji może jedynie wbić ostatni gwóźdź do trumny parlamentarnej lewicy (choćby była ona nią tylko z nazwy).

Ciśnie się pytanie: w jakim kraju żyjemy? Jaka musiała powstać świadomość społeczna by przekształcić duży kraj w centralnej Europie w kraj niewolników? Jedyne co przychodzi na myśl to porównanie do sytuacji przed II Wojną Światową, kiedy to 'parlamentarna demokracja' (dziś świętość) nie przeszkadzała by w kraju funkcjonowała śmierć głodowa. Życie bez butów w zapleśniałych barakach wróci - i to wróci pod pozorem demokratycznych przemian Wolnej Polski.

Głos na Platformę Obywatelską nie był głosem radosnego wyborcy. Był to głos lęku i strachu przed jeszcze większą klęską, był to głos ludzi, którzy drżą przed niestabilnością i kryzysem, którzy boją się, że będzie jeszcze gorzej - a resztki tego, co dziś jeszcze resztkami sił funkcjonuje (jak publiczna opieka zdrowotna) uznaje za cud i głosem na PO pragnie ten cud zachować. W Polsce ludzi zostali oszukani i trwają w przekonaniu, że nie mają żadnych praw. Elektorat to masy sparaliżowane lękiem, biedą i brakiem podstawowej edukacji. Elektorat ten to zrezygnowane, zagłodzone transformację i zdradzone starsze pokolenia oraz młode pokolenie: społecznie niepełnosprawne, zindywidualizowane, wybebeszone ze wszelkich koncepcji i całkowicie niepełnosprawne kulturowo, skazane na radość z przypadku.

W wyborach Polacy udowodnili, że są w stanie żyć bez lewicy, bez państwa socjalnego, bez socjalizmu, bez socjaldemokracji. Czy owo życie będzie życiem na ulicy? Czy owo życie będzie skazywało na głód, bezzębność i bezdomność? Możemy być pewni, że tak, z czasem coraz bardziej. Jeśli żadna grupa w kraju nie zdobędzie się na wysiłek tworzenia poważnej lewicowej formacji - będziemy (i już jesteśmy) świadkami demokratycznej oligarchii, władzy telewizji i pieniądza. Nasz peryferyjny kraj nie jest samodzielny, lecz jednocześnie może zostać całkowicie opuszczony. Polski sejm tym samym stał się cudem na skalę Europy - oto nie ma już w jego ławach żadnej lewicowej partii, grupy czy najmniejszej choćby reprezentacji lewego skrzydła. 100% parlamentu to dziś gospodarczy liberałowie i zwolennicy polityki zorientowanej na usługiwanie tej lub innej grupie przedsiębiorców.

To jest chwila, która wyznacza ostateczny kres historycznym sporom i personaliom dotyczącym PRL. Jest to moment, w którym cała lewica, wszyscy socjaliści i przeciwnicy neoliberalnego kapitalizmu stają przed nową erą i przed nowym początkiem lub ostatecznym końcem. Cała lewica jest dziś dla nas - nadszedł czas by ludzie, którzy z ideowych pobudek przez całe lata stali obok polityki udowodnili coś sobie i innym.

niedziela, 9 października 2011

Ukradną Nawet Deszcz

Są takie dzieła w sztuce filmowej, które tworzą wyłom dla alternatywnej rzeczywistości. "Nawet Deszcz" jest takim dziełem. Żyjemy w czasach, w których imperializm osaczył kulturę. W sytuacji kiedy Irak funkcjonuje w Polskiej rzeczywistości jedynie w chwili, gdy zginie tam Polski żołnierz, gdy głód w Afryce służy narzekaniom na rosnącą imigrację a Ameryka Łacińska przedstawiana jest tylko jako rezerwuar krwiożerczych dzikusów (jak w „Apocalypto” Gibsona) lub tyranów-dyktatorów oraz kontynent niewdzięczny za podarowany mu "Chilijski Cud" - film "Nawet Deszcz" bezlitośnie demaskuje i odkrywa przed widzem z bogatego Zachodu prawdę o takich zjawiskach jak kolonializm, neoliberalizm oraz imperializm[1].

Film rozpoczyna się w sposób niewinny. Oto producent filmowy Costa (Luis Tosar) oraz współpracujący z nim reżyser Sebastián (znany m.in z roli Ernesta Guevary w "Dziennikach Motocyklowych" Gael García Bernal) przybywają do Boliwii by nakręcić film o Krzysztofie Kolumbie i podboju Nowego Świata. Charakter oszczędnego i praktycznego w wydatkach producenta miesza się z twórczym i bezkompromisowym charakterem reżysera. Twórcy nawiązują kontakt z rdzennymi Amerykanami, których zatrudniają do filmu - rozbieżność charakterów obu filmowców widoczna jest już przy scenie castingu, kiedy to dopiero nieustępliwość i empatia oraz partnerski stosunek do Indian Sebastiana skłania filmowców do przesłuchania wszystkich stojących w kolejce chętnych na grę w filmie.

Rozpoczyna się produkcja filmowa, podczas której (już na początku) dochodzi do kłótni między filmowcami - część ekipy, w refleksji nad historią usiłuje usprawiedliwiać Hiszpańskie działania kolonizacyjne wskazując na przypadki współczujących misjonarzy (jak Bartolomé de Las Casas) - druga część [reprezentowana przez Antona, odtwarzającego w filmie także postać Krzysztofa Kolumba] odznacza się większym krytycyzmem, wskazując na zgodne ze strony wojska i kleru traktowanie Nowego Świata jako kolonii i terytorium korony hiszpańskiej.

Wkrótce po rozpoczęciu zdjęć filmowcy stają się świadkami wybuchu gwałtownych protestów rdzennej ludności przeciwko zaplanowanej przez rząd prywatyzacji (publicznych dotąd) ujęć wody[2]. Kompradorskie władze Boliwii nie zważając na sytuację majątkową przeciętnych obywateli niczym Krzysztof Kolumb arbitralnie i w interesie zagranicznego kapitału prowadzą politykę grabieży i nieubłaganego wyzysku.

W finałowych scenach dochodzi do krwawych walk między siłami rządowymi a protestującą przeciwko prywatyzacji wody ludnością miasta, podczas których zarówno Costa jak i Sebastian stają przed dylematem: chronić własną skórę i film, czy też opowiedzieć się po stronie Indian, o których racjach obaj są przekonani. Z konfliktu zwycięsko wychodzi elementarna ludzka przyzwoitość i rewolucyjna tożsamość Europejczyka, który świadom doznanych przez rdzenną ludność krzywd bez zawahania staje po stronie pokrzywdzonych - dostrzegając w nich nie antychrystów i podludzi, lecz partnera i ludzi godnych, pięknych i wartościowych. Rewolucyjna działalność przejawia się zarówno w postawie Costy, który pomaga w ratowaniu życia córki jednego z aktorów-Indian a także w postawie Sebastiana, który pragnie za wszelką ceną ukończyć film i nagłośnić zbrodnie kolonialnych imperiów. Cała refleksja nad kolonialną przeszłością ma w filmie charakter jednoznacznie krytyczny, uosobieniem tego stosunku do działań Hiszpanów staje się scena podpalenia na stosie zbuntowanych Indian przez konkwistadorów, którzy jednocześnie wykorzystują religię jako ideę regulatywną, która uprawomocniać ma ich niszczycielskie i zbrodnicze działania.

Akcja filmu ma dwa wymiary czasowe, w ten sposób reżyser konfrontuje wydarzenia historyczne z teraźniejszością - ukazując jednocześnie złożoność kolonialnego charakteru relacji między kontynentami. Ekipa filmowa zdominowana jest swym interesem ekonomicznym i zmuszona jest do poszukiwania oszczędności - każdy z jej członków staje jednak przed koniecznością dokonania wyboru i podczas gdy jedni decydują się zbiec z miejsca walk z obawy o życie i z racji zobojętnienia na toczone w Boliwii walki, drudzy [jak Costa, Sebastian i Anton] decydują się zostać i wspomóc Boliwijczyków w ich walce o godność, wolność i samorządność, która toczy się nieustannie od czasów Krzysztofa Kolumba (którego słusznie swego czasu Hugo Chavez nazwał zbrodniarzem[3]).

Jeśli jest film, który w sposób wrażliwy i kompleksowy, jak tylko sztuka potrafi, demaskuje współczesny i historyczny kolonializm i imperializm - to jest to "Nawet Deszcz".

[1] Scenariusz filmu jest jego dużą zaletą, jego twórcą jest Paul Laverty, który był scenarzystą w wielu filmach reżysera Kena Loacha takich jak: "Czuły Pocałunek", "Wiatr buszujący w jęczmieniu", "Polak potrzebny od zaraz", "Szukając Erica"...
[2] http://en.wikipedia.org/wiki/2000_Cochabamba_protests
[3] Warto prześledzić populację Indian, która już w czasie początkowej Hiszpańskiej Kolonizacji została zredukowana w kilka dekad o miliony ludzi: http://en.wikipedia.org/wiki/Spanish_colonization_of_the_Americas#Demographic_impact