Szukaj na tym blogu

piątek, 24 sierpnia 2012

Kto Pussy Riot wojuje...

Obrona i wykorzystywanie Pussy Riot przez liberalną prawicę ma w sobie ziarno hipokryzji. Szczególnie polska elita polityczna z prawej strony, bratająca się i pozostająca od lat w wyjątkowo praktycznym związku z kościołem katolickim, zadaje sama sobie kłam, podobnie czynią też jej media, rzekomo solidaryzujące się z działaczkami Pussy Riot - i jednocześnie całkowicie milczące lub wrogo nastawione podczas sytuacji, w której grupa Femen oprotestowywała Euro 2012 i nasilające się, towarzyszące imprezie, zjawisko prostytucji.

Działalność Pussy Riot to działalność typu "na aferę". Nie chodzi w tym miejscu o to, czy zgadzamy się, czy też nie, z tą konkretną aferą, lecz o to, że akcja tego rodzaju od początku na celu miała maksymalną kontrowersyjność, Pussy Riot szukały awantury... i znalazły ją. Skuteczność takiego działania jest dalece kontrowersyjna. Poważny ruch świecki i ateistyczny najprawdopodobniej nie jest zadowolony z takiego "bagażu", umiarkowani i zdystansowani dotąd obywatele Rosji będą radykalizować swoje poglądy i to przeważnie ze szkodą dla sprawy reprezentowanej przez odważne działaczki.

Działalność typu performance zyskuje we współczesnym, pełnym masowej i wyrazistej symboliki świecie coraz większe znaczenie. Jest to novum będące coraz istotniejszym środkiem w ideologicznym arsenale. Tak też i - niezwykle medialna i malownicza - akcja rosyjskiej grupy feministek natrafiła na silnych sprzymierzeńców: antyrosyjskich, proamerykańskich lobbystów i 'walczących o demokrację' bojowników. Ci ostatni najchętniej walczą o demokrację poza granicami swojego kraju, upatrując w swoich sąsiadach tyranów i ciemiężców, zgrabnie i bez wyrzutów sumienia pomijając przy tym własne podwórko i wpisując się - z jaką ulgą - w krajowo mainstreamowy nurt polityki zagranicznej. Pomyli się przy tym ten, który pomyśli, że sondażowe wyniki poparcia rozwiązują w tym wypadku kwestię istnienia demokracji lub jej braku… Przebijając się na czołówki gazet skromny polityczny protest przerodził się w światowy, polityczny konflikt.

Abstrahując jednak, od skądinąd - niestety - większościowo cerkiewnej, prawicowej i konserwatywnej (lecz samodzielnej) Rosji oraz od zachłannego imperializmu Stanów Zjednoczonych i jego dyspozycyjnych polskich reprezentantów, zatrzymajmy się na chwilę wokół swobód, których w treści swojego przedstawienia domagają się swoim występem feministki z Pussy Riot.

Te swobody - których nie ma oczywiście nie tyko w Rosji, ale i na całym praktycznie świecie, włączywszy w to USA z konserwatywnymi stanami na czele - to swobody skrajnie liberalnego, świeckiego państwa - dość przy tym dziecinnego. Te ultraliberalne swobody (bo jak inaczej nazwać hecne harce w świątyni), czy też raczej ich oczywisty brak, stają się narzędziem społecznej krytyki i radykalnej perswazji politycznej, dzielącej poszczególne państwa na „nasze” i „obce”.

W przestrzeni medialnej ofiarą krytyki tego rodzaju paść może każde zacofane państwo, które tylko pozostanie poza strefą wpływów neoliberalnej polityki w amerykańskim wydaniu. Rosja, Iran, Syria, Białoruś... we wszystkich tych państwach od wieków łamane są prawa - konkretnie neoliberalnego - człowieka i wszystkie te państwa zasługują w związku z tym na potępienie. Bomba prawie nigdy nie eksploduje w Bahrajnie, Arabii Saudyjskiej, czy w samych Stanach, na bombę bowiem trzeba mieć przede wszystkim fundusze, potrzebna jest też tuba.

Gdy się je już zgromadzi, wtedy taką kulturową bombę liberalną zdetonować można niemal wszędzie. Nie wszystkie detonowane bomby są jednak przejawem racjonalnej i dojrzałej polityki lewicowej, czy też wolnościowej. Zachowania zachodnich mediów i komentatorów przypominają często zachowanie Króla, który piętnuje i śmieje się z głupoty chłopa, starannie go przy tym dojąc i pozbawiając szans na wszelki awans społeczny. To co powierzchownie słuszne i - w dalekiej perspektywie - warte wysiłku, przez pryzmat konkretu, przez pryzmat panującego układu sił stać się może działaniem w istocie błędnym, czy wręcz szkodliwym. Naiwni idealiści łatwo zwykli wpadać w tego rodzaju pułapki.

Sama Rosja, od momentu w którym w sprawie Pussy Riot zapadł skandalicznie surowy wyrok, znalazła się w ogniu światowej krytyki i będzie miała problem by wybrnąć z tej sytuacji z klasą. Kraj pogrążony od dawna (konkretnie od upadku ZSRR i związanej z tym upadkiem potwornej klęski gospodarczej i demograficznej) w kryzysie, budujący wszelką, resztkową, wewnętrzną spójność na bazie cerkiewnej religijności znajduje się między młotem (cerkwią) a kowadłem (zachodnią i wrogą wobec siebie opinią medialną). Stawką jest destabilizacja kraju i ułatwienie zadania jego konkurentom, co może być niezwykle istotne, biorąc pod uwagę szykujący się konflikt na Bliskim Wschodzie…

Tarcza antyrakietowa, czyli Święty Graal prawicy

Święto Wojska Polskiego stało się wspaniałą okazją do hucznego zamanifestowania narodowego militaryzmu. Zamiast zdystansowanej, historycznej refleksji i dnia pamięci o ofiarach przeszłych wojen święto to jest dla władz czymś na kształt wezwania do wielkiej mobilizacji i ciągłej bitwy.

Te bitwy, które rzekomo mają nadejść to bitwy z Talibami, Ruskimi i wszystkimi tymi, których zwalcza nasz Wielki Brat z Ameryki. Gdy Bush marzył o tarczy antyrakietowej i projektował ją w swoich myślach nie przypuszczał chyba nawet tego, jak silnie obraz ten zapisze się w świadomości polskich elit. To, co dla USA jest prostym planem strategicznym skierowanym przeciwko Rosji i mającym na celu odbieranie wpływów Moskwie przy pomocy pożytecznego idioty (Polski), dla nas miało stać się sensem życia i usprawiedliwieniem naszego istnienia w świecie.

Tak właśnie tarcza antyrakietowa stała się Świętym Graalem polskiej prawicy.

To tarcza ma udowodnić powagę naszej misji i naszej dziejowej, antybolszewickiej misji, to tarcza ma uczynić z nas światową potęgę militarną, kraj którego inne kraje miałyby się obawiać... Takie są marzenia naszych elit rządzących, tak zaszczepiono w wyobraźni prawicy zwykłe sługusostwo.

Obama, który zwlekał i zwlekał, aż zaniechał budowy tarczy antyrakietowej nie przypuszczał nawet jak głębokie uczucia lumpenpatriotyczne, kwitnące w umysłach prawicy, zdradził (Czarni po prostu nie rozumieją naszej misji!). Tak się nie godzi. To było dla prawicy nie do zniesienia.

I tak powstał projekt Polskiej Tarczy Antyrakietowej. No może nie dosłownie tarczy, no może bez satelity wystrzelonego w kosmos, może bez najnowocześniejszej technologii... może skończy się na nielatającej replice samolotu bojowego... nieważne! Liczy się idea i tę ideę prawica gotowa jest nawet realizować (niestety przy pomocy prawdziwych, nie zabawkowych, pieniędzy, do tego w dużych ilościach).

I tak, pośród błogosławionych szeregów wojsk kolonialnych (które wspaniale przysłużyły się ojczyźnie w Iraku i Afganistanie) Prezydent Komorowski rozpościera przed nami wizje polskiego imperializmu, polskiej potęgi wojskowej. W rocznicę bitwy warszawskiej ma to szczególne znaczenie.

Historia podobno lubi się powtarzać.

Jeśli bolszewik ze wschodu uderzy po raz drugi (a przecież nastąpić ma to lada chwila) będziemy zwarci i gotowi. Jeśli tylko zdążymy wezwać z powrotem trzy miliony emigrantów, jeśli zdołamy ustawić naszą tarczę w widocznym miejscu (by siała lęk niczym strach na wróble), jeśli wszyscy na czas wrócą z pielgrzymek - dzień to będzie ich ostatni!

Amen.

Biznes to biznes


Polski 'wolny rynek' toczą afery. Skandale, które wychodzą na światło dzienne nie wywołują jednak większej krytyki gospodarki wolnorynkowej. Kolejne upadłości firm turystycznych (których koszty ponosi oczywiście państwo), upadłość linii lotniczej OLT Express, czy też klęska i skandal związany z Amber Gold traktowane są jak wypadki przy pracy, normalność, która znalazła się na czołówkach gazet bodajże tylko dlatego, że znajdujemy się w samym środku sezonu ogórkowego.

Modę na gospodarcze afery zapoczątkowano w „wolnej Polsce” z wielką pompą. Aktem założycielskim była przecież złodziejska i łupieżcza masowa prywatyzacja społecznego majątku. Świętując i kultywując pamięć o tych wielkich łowach współcześni przedsiębiorcy postępują podobnie. Wzorują się wręcz na przeszłości, powtarzając wciąż w kółko za pośrednictwem ekspertów z centrum im. Adama Smitha, że proces prywatyzacyjny jeszcze na dobre się nie zakończył i że wiele w tej materii dopiero przed nami.

Całkowicie nowe standardy w tej dziedzinie stworzyła Platforma Obywatelska. Umiejętnie dogadała się z biznesem, aż do tego stopnia, że pieniądze z budżetu, które tradycyjnie otrzymują partie przekraczające 3% próg poparcia i które pozwalają im na mniejszą lub większą niezależność stały się dla PO zbędne. Była też afera hazardowa, która żadnych krzywdzących rozstrzygnięć politykom Platformy nie przyniosła, dokonano jednak przy jej okazji publicznej legitymizacji praktyki lobbingu, normalnością stały się też nocne pogadanki na cmentarzach i przy stacjach benzynowych, przy okazji których ustala się losy ustaw i podejmuje najważniejsze gospodarcze decyzje. Apostołem szczególnie dobrze reprezentującym swoją epokę jest Stefan Niesiołowski, który stwierdził, że klienci Amber Gold, którzy powierzyli instytucji swoje pieniądze i teraz nie wiadomo czy otrzymają je z powrotem, są sami sobie winni, naiwnie bowiem uwierzyli w zwrot wysokości aż 14 procent. Oto przyszłość peryferyjnego kapitalizmu: brak państwowej kontroli, brak skutecznych służb, brak jakiejkolwiek kontroli rynku i czysta 'wolnorynkowa' ruletka, rosyjska ruletka.

Podążając tym tokiem myślenia powinniśmy spodziewać się w najbliższym czasie wprowadzenia powszechnego dostępu do broni, byłoby to ukoronowanie królującego w życiu społecznym prawa przemocy i pięści. Zabity będzie odtąd uczciwym przegranym, żywy będzie prawdziwym zwycięzcą, szczególnie moralnym (i kto wie, czy nie natchnionym przez wstawiennictwo samej Opatrzności).

To, że kolejne upadłości ciągną za sobą spustoszenie i ludzką tragedię zostało już wyparte ze społecznej świadomości. Upadłości to bezrobocie, bankructwa i utrata oszczędności, demoluje to plany życiowe i wręcz odbiera ludziom życie. Każdy kolejny krok kapitału na drodze do maksymalizacji zysku to kolejny krok w wyalienowaniu społeczeństwa. A maksymalizacja zysku karmi się oszustwem, szwindlem i krętactwem – na które szczególnie podatne są państwa ubezwłasnowolnione przez międzynarodowy kapitał. Takie jak Polska.

Za gospodarczymi podbojami nielicznych, których nazwać można w Polsce kapitalistami podąża nowa, przywleczona z Zachodu moda. Moda na niewinność. Sprawcy gospodarczych afer, przekrętów i winni upadłości rzadko już trafiają przed oblicze sądu, prawie nigdy nie trafiają do więzienia. Złe decyzje ekonomiczne traktowane są pobłażliwie, uznaje się je za dzieło nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Pojęcie przestępstwa gospodarczego tak się w kapitalizmie rozmyło, że nie wiadomo już co oznacza. Stało się tak dlatego, że kapitalizm sam w sobie jest przestępstwem gospodarczym, trudno więc byłoby sądzić wszystkich, którzy działają przeciwko społeczeństwu, na szkodę środowiska lub niezgodnie z prawem. Samo prawo przeistoczyło się w formę rytuału. Prawo stało się odrębnym światem, takim do obejścia, do pominięcia przy zastosowaniu rozmaitych kruczków prawnych, przy wykorzystaniu porad możliwie najdroższego prawnika. Zgodnie z prawem kapitał przestał też być instancją żywą. Kapitał i pieniądze stały się czymś neutralnym, środkiem który wykorzystany być może dla dowolnego celu, przy zachowaniu całkowitej niewinności posiadacza. Sam posiadacz stał się tylko użytkownikiem idei, absolutu pieniądza i wykonawcą rozkazów mrocznej (żywiołowej) siły, za którą nie można już dostrzec żadnego człowieka.

W ten sposób zniknęła odpowiedzialność za decyzje gospodarcze. Działalność indywidualistyczna i podyktowana egoizmem, która jest dziś czymś naturalnym przestała być jakkolwiek szkodliwa, bo naprzeciw siebie ma tylko własność społeczną i państwową, które w rozpowszechnianej przez system opinii są przecież oficjalnymi wrogami wszelkich wolności i nowoczesnych swobód demokratycznych.

Firma ma prawo korzystać z wszelkich środków i metod, byle tylko utrzymywała się na powierzchni i była rentowna. Gdy firma zaczyna tonąć, uznaje się, że tak zdecydowała magiczna siła wolnego rynku, że kapitał i pieniądze same podjęły decyzje. I zgodnie z zasadami wolnego rynku, który żywi się klęską większości w imię zysku coraz mniejszej liczby osób, wszystko odbywa się zgodnie z prawem świętego wywłaszczenia, a wywłaszczać ma prawo każdy, kto tylko zdoła to zrobić. Biznes to biznes.

wtorek, 7 sierpnia 2012

Europa nie pomoże cz I&II




I


Polska jest na samym dnie Unii Europejskiej. Przejmujemy się protestami i ruchami społecznymi w Hiszpanii i Grecji, ale kryzys tych państw jest niczym w porównaniu z sytuacją gospodarczą Polski i skalą wyzysku w naszym kraju. To co przynosi niezadowolenie i bunt gdzie indziej u nas dawno już stało się normą. Unia Europejska nie jest organizmem jednorodnym, jest organizmem wzajemnie oddziałujących na siebie narodów, w przypadku Polski wymiana ta ma na celu przede wszystkim kradzież i wywłaszczenie.

Zachodni robotnicy, którzy walczą o swoją wysoką płacę minimalną są zajęci własnym interesem i sytuacja Polski nie mieści się w ich horyzoncie zainteresowań. Co więcej, dobra koniunktura w krajach zachodniej Europy żywi się tanią robocizną, której dostarczają Polacy. Drenaż mózgów, emigracja robotników, wolna amerykanka dla zagranicznego kapitału to narzędzia, które pozwalają okradać nas w zgodzie z literą prawa. W ten właśnie sposób Unia Europejska wypracowała szeroki wachlarz metod, dzięki którym Polska na stałe traci gospodarczą podmiotowość i samodzielność.

Dopóki Unia Europejska nie stanie się prawdziwą federacją, o charakterze socjalistycznym i robotniczym, dopóty nierówności i przepaście między poszczególnymi państwami będą nastawiać klasę robotniczą poszczególnych państw przeciwko sobie. Za konfliktem między różnymi odłamami klasy robotniczej stoi oczywiście kapitał i jego ideologia, tworząca z tych najbardziej uprzywilejowanych pracowników swoją wierną gwardię. Wydostać się z tych sideł nie jest łatwo, szczególnie jeśli władze kraju sprzyjają kapitalistycznej polityce tworzenia tych nierówności...

Polska znajduje się na szarym końcu unijnego ogonka i to właśnie my musimy coś z tym zrobić, cud z Brukseli nie nadejdzie. Lewica przyzwyczajona wyłącznie do sekundowania zachodnim robotnikom zapomina o ich niezwykle uprzywilejowanym położeniu. Zachodni ruch robotniczy to w większości ruch tradeunionizmu, ruch konserwatywnej walki o swoje – narodowe – przywileje w ramach imperialistycznego kapitalizmu – którego łupem padamy niestety i my.

Można rzec, że doili nas (i doją nadal) aż przywykliśmy. Słabość naszej lewicy i brak klasowych związków zawodowych nie pozwalają na walkę o godność polskiego robotnika w sytuacji, w której to jemu w Europie dzieje się najgorzej. Stąd też klęska i niekompatybilność wszelkich ‘zachodnich recept’, których targetem jest bogata arystokracja pracy, mogąca liczyć na zyski z trzeciego świata i z kolonii takich jak Polska. Symulowana ‘zachodnia demokracja’ przyjmuje w Polsce postać komediową, bowiem brakuje u nas „społeczeństwa obywatelskiego”, charakteryzującego się silną podmiotowością wynikającą wprost z zasobności portfela. Ten portfel w przypadku Polski jest pusty. Będąc zapatrzonymi we francuską klasę robotniczą lewicowi działacze nie myślą o kolonialnej przeszłości i kolonialnej teraźniejszości tego kraju. W chwili obecnej francuski internacjonalizm to wspomnienie, które w naszej kolonii żyje jeszcze z sentymentu dla Napoleona, którym nakarmiono nas poprzez hymn...



II


Cele Polski i naszej klasy robotniczej są po prostu inne od celów najbogatszych krajów europejskich. Sytuacja wyzyskiwanych wymaga walki o jej zmianę. Europa nie pomoże. Europa będzie milczeć i będzie zadowolona jeśli jej niewolnicy także będą milczeć. Walka o polepszenie bytu polskiego pracownika to walka w sercu Europy z całą liberalną maszynerią, którą Unia Europejska wypracowała i którą pacyfikuje każdy opór. Możliwość wyjazdu zarobkowego i inne bajki o unijnej wspólnocie bledną przy porównaniu płacy minimalnej poszczególnych krajów. Unijna Federacja, jeśli w ogóle powstanie, pozostanie również Unią dwóch prędkości i różnych standardów – o ile nie upomnimy się o równe prawa i nie będziemy o nie walczyć.

Walka polityczna to w przypadku pracowników najemnych walka o klasową świadomość i jej zmianę, która rodzi się dopiero w ogniu politycznych sporów i konfliktów. Świadomość klasy robotniczej zależna jest od przyjmowanej przez nią ideologii, którą wytwarza systemowa hegemonia. Każda klasa społeczna stać się może narzędziem doktryny liberalizmu, faszyzmu, konserwatyzmu… W przypadku klasy robotniczej nie jest inaczej. Z nadania nie posiadania ona nic. Każda klęska i ułomność pracowników zostanie wykorzystana przez kapitalizm, który bezlitośnie i metodycznie umacnia swoją władzę nad ogółem społeczeństwa. O wszystkim finalnie decyduje więc poziom świadomości klasowej. Ale rzeczona świadomość klasowa – jak już zostało napisane – może być różna i nie zawsze pozostaje w zgodzie z interesem całej, wielkiej klasy robotniczej.

Konflikt poszczególnych gospodarek, poszczególnych państw, a nawet konflikt poszczególnych klas robotniczych może być w swej treści konfliktem burżuazyjno-robotniczym. W tęsknocie za autentyczną świadomością klasową działacze państw-kolonii zerkają na państwa wchodzące w skład imperium, gdzie podmiotowa klasa robotnicza posiada świadomość swojego uprzywilejowania i świadomość korzyści płynących dla niej z polityki imperializmu. W taki właśnie sposób mylona jest wysoka świadomość swojego klasowego położenia, którą posiadają zachodni robotnicy z lewicową, internacjonalistyczną świadomością socjalistyczną. Świadomość jednych i drugich pracowników jest nieprzekładalna, bo nieprzekładalne są i interesy, różne są usytuowania. Dla jednych celem jest trwanie w ekstraklasie kapitalizmu i zbieranie jego owoców (zrywanych gdzie indziej), dla drugich celem jest wyrwanie się ze szpon kapitalizmu kolonialnego i odrzucenie tego systemu.

Dlatego Szwecję - o której tak wielu marzy - w Polsce trzeba dopiero wywalczyć i zdobyć przy pomocy rewolucyjnych haseł i rewolucyjnego, socjalistycznego programu. Dlatego kryzys, czy jego brak w Europie nie wpłynie na złą sytuację polskich pracowników najemnych. Dlatego też europejski socjal sytych uprzywilejowanych omija i omijał będzie Polskę. Dlatego też skupić należy się przede wszystkim na polityce na własnym podwórku...

Moda na morderców

Chris Kyle, czyli "najskuteczniejszy snajper w historii USA" nie kryje swojego dorobku, a wręcz przeciwnie - chwali się i szczyci tym, że podczas amerykańskiej inwazji na Irak zabił co najmniej 160 ludzi. W Polsce, nakładem wydawnictwa ZNAK właśnie ma ukazać się autobiograficzna książka Kyle'a, zatytułowana "Cel Snajpera".

W świecie celebrytów, ludzi słynnych z tego, że są słynni prawdziwie autentyczne osiągnięcie Chrisa Kyle'a budzi wielki szacunek. Promocją jego osoby i działalności zajęły się wszystkie polskie czołowe portale internetowe. Kyle traktowany jest jak człowiek, który spełnił swój patriotyczny obowiązek, wykazał się męstwem, odwagą i stanowi wzór do naśladowania. Całą robotę odwala w tym przypadku liczba. 160 zabitych brzmi jak dobry wynik w grze komputerowej, takiej jak Counter Strike czy innej, z licznego grona niezwykle modnych gier-strzelanek. Fetowanie osiągnięcia tego mordercy wydaje się nie mieć końca. Musimy mieć jednak świadomość tego, że w imperialistycznych wojnach zginęło nie 160, a setki tysięcy osób, Chrisów Kyle'ów jest więc cała rzesza, prawdziwa chmara.

Do czego musiało dojść, żeby snajper-morderca mógł stać się herosem zachodniej cywilizacji (tej cywilizacji, która zawsze szczyciła się swoim humanizmem i etyką postępowania)? Przede wszystkim dehumanizacji i uprzedmiotowieniu ulec musieli mieszkańcy państw Wschodu, w szczególności Irakijczycy, których narodowość stała się tożsama z pojęciem terroryzmu. Dzięki temu Chris Kyle zabijając terrorystów, zabijał nie ludzi, a zagrażające nam zjawisko - terroryzm. Gloryfikacja amerykańskich morderców i polskich okupantów przychodzi łatwo, bo życie ludzkie przestało mieć znaczenie. Kult praw człowieka, o które Zachód zabiega wtedy, gdy chce zaatakować jakieś państwo z pozycji moralnej po to, by następnie usprawiedliwić militarną inwazję to nie kult człowieka, lecz kult wyłącznie Człowieka Zachodniego.

Kapitalizm liberalny przedstawia jednoznaczną wizję człowieka. Człowiek kupuje. Człowiek sprzedaje się na wolnym rynku. Człowiekowi zależy wyłącznie na pieniądzach. Człowiek jest bogaty i zamożny. Człowiek jest piękny i ma 'seksowne' ciało. Człowiekiem jest tylko pan i władca. Człowiekiem jest więc tylko podobny do mnie - do władcy.

Prawa człowieka dotyczą wyłącznie ludzi wpasowujących się w powyższą definicję. Zgodnie z tą definicją człowieka, osoby które nie są kapitalistycznie piękne, nie sprzedają się i nie kupują, nie są władcami, zakrywają ciało... nie są też i ludźmi. Stąd już bardzo krótka droga do wojny, legalnego mordowania i systematycznej likwidacji. Ofiary nie robiły zakupów w centrach handlowych, nie wyjeżdżały na wakacje do ciepłych krajów, nie miały konta na facebooku... a więc nie istniały. Tylko w nielicznych miejscach krążą jeszcze pogłoski, zgodnie z którymi Chris Kyle zlikwidował ludzi a nie ruchome, komputerowe cele o niskim ilorazie sztucznej inteligencji.

Utrata uprzywilejowanej pozycji na światowym rynku pracy jest czymś niewyobrażalnym. Chris Kyle to bohater, który zapewnił Zachodowi niezmierzone ilości Big Maców z McDonalda i tysiące litrów ropy do naszych wspaniałych, błyszczących samochodów. Cóż z tego, że przy okazji nie obyło się bez ofiar, lecz skoro ofiary nie były ludźmi, nikt o nich nie słyszał - żadna z nich nie wystąpiła przecież w "Tańcu z gwiazdami". Chris Kyle, nie Jezus, jest prawdziwym męczennikiem Zachodu. To właśnie Kyle musiał odwalić 'brudną robotę', a jak sam wspomina "miał opory" przed strzelaniem do kobiety z dzieckiem na rękach, ale opory te zdołał w sobie zwalczyć i dzięki temu sięgnął nieba, ideału, złamał ostatnią barierę w obronie 'wartości zachodu', które to umożliwiły i które na to zezwalają.

Na Zachodzie wszyscy szkolą się na Chrisów Kyle'ów. Trening jest bardzo skuteczny. Nie wszystkich zdołano niestety wysłać na czas do Iraku... Być może gdyby sprawcy masakry na premierze "Batmana", Jamesowi Holmesowi zdołano by dostarczyć na czas Irakijczyków zapobieżono by tragedii... Holmes w Iraku byłby kimś użytecznym, może nawet pobiłby rekord Kyle'a.

Chris Kyle może mordować. Polska, Stany Zjednoczone i inne kraje mogą brać udział w wojnach. Społeczeństwa nie reagują. Nie wierzą w to, że inny świat jest możliwy. Ofiara z trupów na zagranicznych wojnach wydaje się być ofiarą skromną i niezauważalną. Gdy ginie jeden z nas - reagujemy. Gdy ginie nie ktoś, a coś i płynie dla nas z tego korzyść... fetujemy.



-----------------------------------

Dopiero co rozpoczęły się Igrzyska Olimpijskie w Londynie. Przy okazji przemarszu reprezentacji Syrii komentatorowi wymknęło się, że państwa uczestniczące w wojnach nie mogą - zgodnie z prawem olimpijskim - brać udziału w igrzyskach. Dla komentatora jedynym światowym agresorem jest Syria. Nie USA, nie Wielka Brytania, Nie Francja, nie Polska... lecz Syria. Mordercą również nie jest Barack Obama, nie jest nim Nicolas Sarkozy, nie jest nim Chris Kyle. Mordercami są ci, którzy działają przeciw nam, czyli przeciw imperializmowi, kimkolwiek by nie byli, z dzieckiem na rękach lub bez...

Bezrobotni? Niedostosowani

Panujące w Polsce wysokie bezrobocie – oscylujące w tym momencie wokół 14 procent – jakoś specjalnie nie zaprząta czyjejkolwiek uwagi. Bezrobotni na stałe wpisali się w pejzaż rzekomo kwitnącej gospodarki, a wykorzystywane przez wszystkie partie polityczne hasło walki z bezrobociem jest już nawet nie pustą obietnicą, tylko kultywowanym na chłodno rytuałem.

A mimo to rząd ma z bezrobotnymi duży problem. Oto są ludzie, którzy swoim położeniem najwyraźniej nie potwierdzają oficjalnej doktryny, zgodnie z którą każdy kto chce pracować, pracę może mieć. Kapitalistyczne państwo w erze powszechnej informacji nieustannie musi dbać o swoje Public Relations. Dlatego też na potrzeby propagandy sukcesu ewolucji ulega sposób przedstawiania zagadnienia bezrobocia i ludzi bezrobotnych. Jest to ewolucja wyjątkowa, bo całkowicie dehumanizująca, nie tylko pracę, ale przede wszystkim – ludzi.

Uruchamiane przez rząd urzędy pracy starają się dostosowywać ludzi do ofert funkcjonujących na rynku pracy. Powstają szkolenia, którym w sukurs idzie oficjalna ideologia, w myśl której praca jest, tylko ludzie są do niej niedostosowani. Dostosowywanie ludzi do pracy przychodzi o tyle trudno, że nie każdy obywatel Polski pogodził się już z pracą na umowie śmieciowej. Oferty pracy, które obecnie znaleźć możemy w urzędach nie pozwalają samodzielnie przetrwać, nie pozwalają nawet na wynajem mieszkania, jedyne do czego się przyczyniają to obniżanie się poziomu życia i ogólna pauperyzacja. Nic więc dziwnego, że do takiej pracy należy opornego obywatela dostosować.

Walka z bezrobociem to we współczesnej Polsce walka nie ze zjawiskiem bezrobocia, ale z samymi bezrobotnymi! Jest to jednak tylko walka na niby. Tak naprawdę celem rządu jest zwiększanie liczby bezrobotnych, ale przy jednoczesnej – wciąż - pejoratywnej ocenie zjawiska bezrobocia przez społeczeństwo próbuje się tę prawdę ukryć. Dlatego bezrobotni w kapitalizmie nigdy nie są ofiarą, nie są produktem mechaniki funkcjonowania systemu. Są leniwi, złodziejscy, są nieludźmi, są bezczelni! Urzędy pracy, które zajmują się bezrobotnymi nie są w stanie znaleźć im pracy ponieważ miejsc pracy nie ma. Państwową politykę pełnego zatrudnienia zastąpiła państwowa polityka maksymalizacji bezrobocia, do której świetnie przyczyni się podniesienie wieku emerytalnego oraz projekty prywatyzacji urzędów pracy, o których ostatnimi czasy jest coraz głośniej.

Strukturalne bezrobocie, które jest nierozerwalnie związane z systemem kapitalistycznym tworzy rezerwową armię pracy i rezerwowych robotników, skutecznie obniżających cenę siły roboczej ludzi pracujących. Im większe jest bezrobocie tym mniejsze jest wynagrodzenie tych, którzy pracują. A im mniej ludzie pracujący rzeczywiście pracują, tym mniejsze otrzymują wynagrodzenie. To ostatnie uzyskano dzięki polityce tzw. uelastycznienia. Ta polityka ciągłego zwalniana i zatrudniania to stara kapitalistyczna strategia, doskonale znana Karolowi Marksowi już w XIX wieku. Wówczas to fabryki zatrudniały pracowników na konkretne zlecenia, konkretne prace. Stały etat, ciągłość pracy to owoce walki robotników o swoje prawa, walki z kapitałem. W czasach klęski ruchu robotniczego i bez oporu z jego strony te prawa zostaną odebrane.

W krajach kapitalistycznych wypracowano szereg metod radzenia sobie z bezrobotnymi. Hasła przemawiające za otwarciem szkolnictwa wyższego dla wszystkich były zbieżne z tym kapitalistycznym programem. Młodych bezrobotnych zamraża się na studiach na okres pięciu lat, skutecznie maskując fakt braku pracy na rynku. Drugą metodą jest otwarcie międzynarodowego rynku pracy. Wykwalifikowana siła robocza z Polski może nawet zechcieć zmywać naczynia w sytuacji, w której za roboczogodzinę otrzyma 10, ale nie złotych, tylko funtów. Kolejnym sposobem maskowania bezrobocia jest ewolucja samego sposobu zatrudniania i wspomniane już uelastycznienie…

Człowiek jest w kapitalizmie przedmiotem nieustannego wywłaszczania, wywłaszcza się go z majątku, z produktu jego pracy i finalnie z samej pracy. W niekapitalistycznej rzeczywistości człowiek realizuje się poprzez pracę i jest ona naturalnym przedłużeniem jego aktywności. W kapitalizmie jest inaczej. Praca jest w nim przedmiotem panowania nad człowiekiem, dlatego też, wbrew pozorom, w kapitalizmie to nie człowiek szuka pracy, ale praca szuka sobie człowieka, lub raczej, jak to ma miejsce dziś, praca (a w zasadzie skryty za nią kapitał) dopasowuje do siebie ludzi przy pomocy usłużnego, agenturalnego państwa.

Czy wszystkich uda się "dopasować"?

Skądże! W końcu nie taki jest prawdziwy cel kapitalistycznej "walki z bezrobociem". Sukcesem walki z bezrobociem w kapitalistycznym wydaniu będzie nie aktywizacja społeczeństwa i pełne zatrudnienie, lecz powszechna bieda i tańsza praca, oraz jeszcze tańsze bezrobocie. "Dopasowani" zamiast pracy i godnej płacy zyskają chroniczną biedę, a ich praca będzie karykaturą...

Kraj Fikcji


Rządy Platformy Obywatelskiej to rządy fikcji. Mamy fikcyjne wykształcenie (na uniwersytetach, które ukończyć może każdy), mamy fikcyjne zatrudnienie (na umowach śmieciowych, bez składek ubezpieczeniowych), mamy fikcyjną opiekę zdrowotną (w prywatyzowanych szpitalach, gdzie w kolejkach tkwi się miesiącami), mamy fikcyjną kulturę (opartą na kulcie wulgarnych igrzysk i konsumpcyjnej tandecie), a nawet mamy fikcyjne żarcie, którego pełno jest na półkach (a którego skład w 99% stanowią wypełniacze, dopełniacze, aromaty i kolory 'identyczne' z... ale nie naturalne). Pod kątem panowania fikcji nasza nowa potransformacyjna rzeczywistość bije na głowę Polskę Ludową, która naiwnie utrzymywała stałe standardy... jak brakowało kiełbasy, to jej nie było... dzisiaj nawet jeśli zabrakłoby w sklepach mięsa to na półkach pozostanie jego azbestowy odpowiednik.

Nie ma już sklepów, są polujące na najtańszą, najbardziej chemiczną tandetę dyskonty. Nie ma publicznych, utrzymujących wysoki poziom uczelni, są prywatne uczelnie i fabryki bezrobotnych. Nie ma planowego zatrudnienia, jest planowe bezrobocie i przymusowa emigracja. Powoli likwidowane są też publiczne ośrodki kultury, które zastąpić ma importowana serialowa tandeta oraz pozwalające się wzbogacać zagranicznym koncernom igrzyska - takie jak Euro 2012. Polski kapitalizm jest fikcyjny, bo nie jest nawet pełnym kapitalizmem. Kapitalizm to system klas, dwóch klas - proletariatu i burżuazji. W przypadku Polski mamy raczej do czynienia z samym proletariatem, tanią siłą roboczą na eksport, ludźmi na sprzedaż do roboty za granicę, różnica tylko w tym, czy wyjeżdżają zagranicę do tamtejszych slumsów, czy też pozostają skoszarowani na miejscu – najlepiej w blaszanych kontenerach! Nie ma u nas burżuazji, dlatego nie istnieje też burżuazyjny patriotyzm. Siłą zewnętrzną patriotyzm został u nas ograniczony do manifestowania swojskiej rusofobii. Naród, poczucie solidarności państwowej, zastąpiony został wiarą w odwieczną walkę dobra ze złem, przy czym złem są zawsze – pragnący zakłócić naszą idyllę - czerwoni i ruscy.

W kraju fikcji wszyscy cierpią na omamy, wojując przede wszystkim z "demonami przeszłości". Z tymi demonami walczyć mamy wszyscy razem i do spółki. Fundament założycielski III RP leży u podstaw powszechnej ideologii. Nawet będące - pozornie - opozycyjnymi grupy polityczne zastanawiają się przede wszystkim nad tym jak odciąć się od historii i przemalować polski kapitalizm tak, by przedstawić go w dobrym świetle. Najodważniejsi 'rewolucjoniści' myślą w Polsce o... reformie. A symbolem 'rewolucji' jest kuroniówka, którą 'mądry Polak po szkodzie' rozdaje uciśnionym, gorąco im współczując.

Kraj fikcji to kraj bez konfliktu. Dlatego nie ma też w tym kraju prawdziwej walki, czy jakiejkolwiek wizji zmian. Prawdziwy socjalista-rewolucjonista myślał niegdyś wpierw nad tym, co zniszczyć, a potem - ewentualnie - nad tym, co później zbudować. Dziś wszyscy chcą reformy, większej ilości pudru na obitym mocno ryju, czy bardziej życzliwego języka i (to już niezwykły radykalizm!) debaty oksfordzkiej. I tak przerobiono i zalegalizowano bunty. Tak więc mieliśmy w Polsce rewolucję kulturalną, ale rewolucję tę przeprowadzono pod sztandarami IPN-u. Mieliśmy w Polsce demokratyczny przełom, w wyniku którego od lat rządzą w Polsce różnej barwy neoliberałowie. Mieliśmy w Polsce wojnę o wolność... ale w Iraku i Afganistanie... i w rzeczywistości nie o wolność, ale o niewolę i o zyski dla amerykańskich koncernów.

Trudno wpleść w fikcję jakąkolwiek ideologię. Ale fikcja potrafi rozpychać się łokciami, tak skutecznie, że samo jej panowanie staje się panującą ideologią. Ta panująca ideologia to ideologia sukcesu. Mamy więc zielone wyspy, mamy cztery nowe stadiony, mamy kapitalistyczny wzrost gospodarczy, mamy „szacunek sąsiadów”. Sukces fikcji to nic innego, jak sukces skutecznego zarządzania niewolniczym zagłębiem. Pełni nienawiści do socjalistycznej biurokracji możemy bez najmniejszego zmartwienia miłować biurokrację współczesną – wielokrotnie większą i 'demokratycznie obraną' - a więc naszą, własną, polską i nieruską! Bo w końcu skoro wszyscy kradną, to niech rządzą nami chociaż polscy złodzieje. Oto właśnie nowoczesny patriotyzm!

Fikcja to coś, co wydaje się nierzeczywistym, coś co sprawia wrażenie nieistniejącego i niewyczuwalnego. Ale my, w Polsce czujemy fikcję, jest ona namacalna, żyje razem z nami i nigdy nas nie opuszcza. Czujemy fikcję i wiemy, że tworzona przez nią rzeczywistość jest kłamstwem. Dlatego wszyscy od niej uciekamy. Uciekamy w jeszcze bardziej fikcyjne zagadnienia, fikcyjne konflikty i fikcyjne marzenia. Jedni marzą więc o narodowych zrywach i wojnie z Putinem, inni o wyzwoleniu zwierząt, jeszcze inni o emancypujących całą płeć zmianach w słowniku języka polskiego i o rewolucji przeprowadzanej przy pomocy facebooka... Są nawet tacy co śnią o sukcesie polskiej gospodarki i sprywatyzowaniu samej prywatyzacji.

Festiwal obłudy nie bierze jeńców, ale pośród marzycieli znaleźć można także zarządców fikcji.

To właśnie zarządcy fikcji są tymi, którzy nie śnią na jawie. Zarządcy uprawiają politykę i egzekwują wolę panujących w Polsce sił potransformacyjnego kapitalizmu. Politykę robi u nas Michnik, politykę robią Grzechu, Rychu i Zbychu. Wszystko co zapragnie zaistnieć w końcu będzie musiało przykleić się do zarządzających, czyli tych, którzy jako jedyni operują tym, co prawdziwe – pieniędzmi. Walka polityczna (ale także i życie) to walka o przetrwanie, to walka o stołki i o płace. Dlatego jeśli chcemy by nasza partia, czy inne, tworzone przez nas żyjątko, przetrwało upewnijmy się, że jego reguły mieszczą się w zakresie celebryckiego show/marzeń Michnika. Snując wizje o nowym, wspaniałym świecie miejmy na względzie świat prawdziwy, jego władców, panów i dyktatorów. W przestrzeni poprawności mamy prawo być tylko egzekutorami woli najwyższego (neoliberalizmu), lub błaznami, których klęski i gafy służyć będą cementowaniu obecnego panowania.

System fikcji to także system prawd oczywistych. Te prawdy oczywiste to inaczej – używając starego nazewnictwa – świętości. Mamy w Polsce kilka podstawowych świętości. Są nimi słowa-klucze, których znaczenie jest formą magiczną, niemożliwą do penetracji i jakiejkolwiek krytyki. Demokracja. Totalitaryzm. Wolny rynek. Polityczność. Apolityczność. Terroryzm. Ofiary… Każde z tych pojęć tworzy mapę pojęciową świata, w którym żyjemy, każde stanowi kolejny klocek, z których ukladanki wyłania się obraz obozu koncentracyjnego. W odmóżdżonym, „wychowanym na lekcjach religii i kreskówkach” społeczeństwie zamiast wiedzy aplikowane są właśnie prawdy oczywiste. Prawdy magiczne są serwowane społeczeństwu na każdym kroku. Każdy medialny komentarz opiera się o słownik prawd magicznych. Tylko zarządcy i miłościwie panujący – ci z nich, którzy pozostają w miarę wykształconymi – mają możliwość głębszej interpretacji świata. Ludźmi pozostają więc forsiaści, którym wykształcenie pozwala zgłębić naturę rzeczywistości społecznej. Pozostali, ci którym brakowało szczęścia i chowali się samopas w świecie strusia pędziwiatra i pędzących po lodzie gwiazd stają się wyznawcami fikcji. Motto wykastrowanych brzmi: ‘chciałbym chcieć, ale nie potrafię ‘. Ten system jest coraz sprawniejszy. Polska ulega dalszej transformacji, w stronę pełnej automatyzacji zarządzania. Rzeczywistość społeczna to ekonomia, a ta nie znosi niepotrzebnych wydatków. Dlatego za kilka lat zabraknie już ‘świadomych’ zarządców, a przy życiu pozostaną tylko ślepo zapatrzone w ekrany baranki i system żył będzie siłą organicznej perswazji i przy pomocy wdrukowanego w społeczną świadomość nazewnictwa.

Fikcja, propaganda, fałszywa świadomość, kapitalistyczna ideologia, ułuda, utopia kapitalizmu. Nazw jest wiele. Wyznawcami są prawie wszyscy. Szukając miejsca na wyłom, szukając dziury w fikcji szukajmy nieestablishmentu, szukajmy desperatów, elementu, marginesu. Krążąc od jednego reprezentanta świata fikcji do drugiego stoimy w miejscu. Nowy beton stołuje się w modnych kawiarniach, czytuje krytycznie modną literaturę, jeździ drogimi samochodami, pozostaje na topie. Do głosu dochodzi skala i wraz z nim lęk – nas, maluczkich. Wszyscy, którym udaje się zamanifestować swoją niezależność, inteligencję i pomysł natychmiast nęceni są obietnicami i dopuszcza się ich boczną ścieżką do korytka. Władza posługuje się pieniędzmi jak narkotykiem. Warstwom potencjalnie niebezpiecznym pozwala się przetrwać oferując im minimalne płace, naukowcom pozwala wisieć na sznurku, który chociaż lichy i marny nie pozwala odrzucić i zerwać łączącej z systemem pasożytniczej więzi.

Wszyscy mają prawo żądać, ale nikt nie ma prawa żądań realizować. To jest właśnie lep i pułapka na wywrotowców, którym wydaje się, że sama manifestacja i cicho wypowiedziane słowo ‘nie’ wystarczy by ruszyć z posad bryłę świata. Naiwni będą wierzyć, że przepis na rewoltę usłyszą w telewizji. Naiwni marzą o powszechnie akceptowalnej rewolucji i o aprobowanym przewrocie. Łudzą się, wierząc, że system nie zabezpieczył się i nie zideologizował faktycznych dróg oporu. Te – prawdziwe – drogi oporu są dziś ścieżkami przestępczymi, ścieżkami prawd magicznych… ścieżkami Ofiar, Dyktatorów, Totalitaryzmu… Tak już jest, że system społeczny zawsze rozpoznaje swojego wroga, piętnuje go i naznacza, przebiera w szaty diabła stawiając za wzór zła i irracjonalnego szaleństwa. Pragnąc zmian i jednocześnie wierząc w tego Złego nie da się czegokolwiek osiągnąć.

To, co operuje fikcją zwie się ideologią. A ideologię zwalczyć może tylko kontrideologia. Antyfikcja musi posiadać własne prawdy, własne pojęcia, własne korzenie, musi pozostawać w sprzeczności z fikcją panująca. Miejscem bitwy ideologii jest polityka – w swym szerokim wymiarze. Pragnąc skonstruować i przedstawić alternatywę musimy sięgnąć po język konfliktu, język walki klas i słownik różnic. To ten słownik jest dziś atakowany najmocniej. Z „lewa” i z prawa. Konfliktowi przeciwstawiana jest jedność i solidarność - fundujące obecną rzeczywistość pojęcia. To właśnie w oporze przeciwko tej narracji, narracji tworzonej przez liberalizm większość krytycznych teoretyków okazała się bezsilna. Na kapitalistycznym rynku możemy kupić rewolucję, możemy nabyć i zaprezentować każdą naszą egzystencjalną, seksualną bolączkę. Liberalne swobody i wolność są w kapitalizmie przedmiotem nieustannej debaty… poza sferą gospodarki, która staje się wyalienowana i odłączna, przeistacza się w teren ekspertów i specjalistów, magów - wtajemniczonych.

Czy czegoś się doczekamy, czy doczekamy się zmian? Neobeton twierdzi, że czekać znaczy pragnąć niemożliwego, że walczyć oznacza przeczyć wielkim osiągnięciom, oznacza przeczyć malowanej zieloności naszej wyspy. Ostatnią nadzieją stają się więc nieśmiałe protesty. Apelujemy więc do naszych bożków, władców epok minionych – rozsądku, sprawiedliwości, równości, życzliwości. Apelujemy, oburzamy się, z nadzieją na prawdomówność łowców terrorystów, zabójców i cynicznych wyzyskiwaczy. Śnimy po nocach o konsensusie, którego ślady rzekomo odnajdujemy w niezmiennej i odpornej na wszelkie debaty linii Tusków/Michników/Balcerowiczów… W heroicznych porywach marzyć można o buncie… buncie, który przeprowadzony ma zostać przy pomocy metod ratyfikowanych przez Gazetę Wyborczą, buncie śpiworowym, buncie apolitycznym i niezorganizowanym, buncie na jeden >szokujący< artykuł.

Arystokratyzm

Na antenie Polsat News w audycji po Wydarzeniach we wczorajszym wydaniu obecna była marszałek sejmu Ewa Kopacz. Gość kontrowersyjnej zacności i znana wszystkim liberałka nie spodziewała się chyba jednak tego o co w pierwszej kolejności zapytała ją dziennikarka. Dorota Gawryluk rozmowę zaczęła od pytań o upodobania... sportowe. Z niecierpliwością drżeliśmy wszyscy w niepewności i oczekiwaniu by dowiedzieć się, czy Ewa Kopacz gorętszym uczuciem darzy tenis, czy być może siatkówkę... Cała rozmowa przebiegała w atmosferze sobotniej herbatki, pełnej salonowych żartów, przekomarzań i ogólnej sympatyczności...

Takich, prowadzonych w ten sposób rozmów są setki, jeśli nie tysiące. Taki też jest kształt dominującej narracji.

Ten przypadek to przykład narastającego arystokratyzmu. Arystokratyzm polega na zastąpieniu w dyskursie publicznym instytucji obywatela instytucją osobistości. Społecznie podmiotową i odczuwającą jednostką staje się więc ‘gwiazda’, osoba o nadnaturalnej genezie, postać granitowa, ponadczasowa i pozaspołeczna. Świat celebrytów, gwiazd i ekspertów to właśnie świat ludzi pozbawionych zmartwień dotyczących codzienności, świat zdystansowanych, sytych obserwatorów. Co ciekawe - nowe gwiazdy to nie tylko ludzie show biznesu, to nie tylko artyści, naukowcy i osoby tradycyjnie znajdujące się poza politycznym nawiasem zaangażowania. Dołączyli do nich także politycy, którzy wręcz muszą udowodnić swoje zdystansowanie i osobistą obojętność względem spraw prawdziwie politycznych, ekonomicznych czyli tzw. „kwestii wrażliwych”. Dzisiejszy polityk to człowiek, który legalnie podnieść głos może tylko w trakcie kampanii wyborczej – i wtedy będzie usprawiedliwiony – bo w każdym innym wypadku będzie on potępiony i zniszczony za szerzenie ‘języka nienawiści’ lub ‘tworzenie podziałów’.

Media tworzą przekaz dla ludzi i przy pomocy ludzi. Na potrzeby systemu wykluczającego znaczną większość społeczeństwa rola człowieka w mediach, rola komentatora, uczestnika publicznej debaty uległa przemianie. Do posługiwania się językiem sukcesu potrzebni są ludzie sukcesu. Ludźmi sukcesu stali się więc wszyscy pojawiający się na wizji. Nowi społeczni reprezentanci – arystokraci – są zupełnie pozbawieni społecznie powszechnych uczuć i odczuć, zamiast tego raczą nas oni swoim osobistym indywidualizmem i własnymi - szlacheckimi - perypetiami, próbując zarazić nimi samotne matki i rzesze bezrobotnych.

Ten celebrycki indywidualizm jest jednak za słaby i nie gasi on wystarczająco społecznego pragnienia autentyzmu. Ten drenaż emocji media próbują więc zrekompensować wpychając do wiadomości i dzienników ‘informacje emocjonujące’, czyli prowokujące treści o marginalnym znaczeniu. Pełno jest newsów dotyczących matek nie kochających własnych dzieci, osób chorujących na przerażające schorzenia, czy psów wyciągających tonące dzieci z jeziora. Tak otwarty zostaje (nie do końca skuteczny) wentyl bezpieczeństwa i powstaje możliwość kontrolowanego złoszczenia się w odniesieniu do kwestii politycznie obojętnych.

Oglądając kolejne - prowadzone w ten sposób - rozmowy, debaty i spotkania zaczynamy odnosić wrażenie, że elity nie tylko doskonale się znają, ale panuje wśród nich zasadnicza zgodność poglądów i nawet - temperamentów. Powszechna sympatia, spokój to efekty poczucia bezpieczeństwa i braku zagrożenia. 'Situation is under control', więc możemy się trochę pośmiać i odprężyć. Nawet politycy SLD zapraszani do TVN 24 wykorzystują swój czas antenowy głównie na pogadanki o sporcie i rozmowy na temat pogody, skutecznie udowadniając swój establishmentowy charakter. I tak jest z każdą polityczną opozycją - w tej grze przeistacza się ona w element salonowej braci i towarzystwa wspólnoty władzy.

Aktorzy noszą przepaski na oczach. Salonowi arystokraci nie są w pełni świadomi swojej roli, często nie są jej świadomi w ogóle. Ale w zdumiewającej ilości przypadków powstaje między nimi podświadoma, czytelna więź i nić porozumienia. Tworzy się coś na kształt wspólnej, salonowej multitożsamości, która to pozwala z wielką łatwością dziennikarzom, politykom, komentatorom, artystom rozpoznawać się i jednoczyć na płaszczyźnie wspólnego działania i reprezentowania interesów tej samej grupy, czy też zasadniczo – klasy społecznej.

Dostrzec możemy pewne prawa. Salon establishmentu, salon arystokracji charakteryzuje się wspólnotą interesów, unikaniem konfliktów i powstawania podziałów. Zasadą salonu jest unikanie spraw drażliwych, unikanie palenia mostów i promocja sporu nie wychodzącego poza kategorię utarczek pomiędzy parą przyjaciół. Bycie arystokratą jest też nierozerwalnie połączone z oportunizmem. Salonowi arystokraci nigdy nie przywiązują swej istoty do konkretnego stanowiska innego niż to związanie z podtrzymywaniem ich obecnego panowania przy pomocy przyjętych narzędzi i stosowanych metod.

Salon pełen jest reformatorów, ale nie ma pośród nich rewolucjonistów.

Każdy salon ze zdumiewającą łatwością rekrutuje też swoich kolejnych członków. Każdy kto będzie się wybijał, będzie stanowił potencjalne zagrożenie dla całości systemu otrzyma możliwość dołączenia do salonu. Wraz z tym awansem taka osoba otrzyma też przyzwoitą pensję pozwalającą na w miarę znośny żywot. Tylko głupiec lub maniak po otrzymaniu takiej oferty kontynuowałby dalsze starania o jakiekolwiek zmiany.

Atak arystokratyzmu to zjawisko typowe dla słabego, ubogiego i pełnego napięć państwa, pozbawionego prawa do podejmowania suwerennych decyzji. Inwazja celebrytów, gwiazd i nowocześnie apolitycznych polityków to dowód na postępujące wyobcowanie elit i dyskursu publicznego względem ogółu społeczeństwa. To zjawisko drażniące tym bardziej, że pozostaje relatywnie skuteczne, wciągając pospolitych ludzi w sprawy ich władców…