Szukaj na tym blogu

środa, 25 maja 2011

Czego chce Madryt

Czego chce Madryt - konkluzje z 15 Maja

Wielką zagadką dla każdego wymagającego konkretów jest Manifest Ruchu 15 Maja, który został stworzony[1] przy okazji protestów, jakie ruch młodzieżowy, studencki wygenerował w Hiszpanii. Nie będę tu bezkompromisowo wyrażał poparcia dla ruchu Manifestu, który pierwszoplanowo prezentuje się jako inicjatywa nieskładna i nieprzekonująca. Fasada ruchu nie jest jednak jego ostatecznym przesłaniem, dokonam bowiem analizy, z której wygeneruję możliwie prawdziwe, lecz jednocześnie ukryte postulaty tego ruchu.

"Jesteśmy zwykłymi ludźmi. Jesteśmy tacy jak ty: wstajemy rano, żeby studiować, pracować, mamy rodziny i przyjaciół. Jesteśmy ludźmi pracy, którzy codziennie zarabiają na życie i lepszą przyszłość dla wszystkich wokół nas."

Z pierwszego akapitu, którym jest swoisty manifest tożsamości dowiadujemy się, kim są zwolennicy ruchu. Są to ludzie pracy, studenci, uczniowie, innymi słowy wyłania się - mieszczańsko-ludowy, jednocześnie spontaniczny, charakter protestów.

"Niektórzy z nas są bardziej progresywni, inni bardziej konserwatywni. Jedni są religijni, inni nie. Jedni są określeni politycznie, inni - apolityczni. Ale wszyscy jesteśmy zmartwieni i oburzeni tym, jak wygląda obecnie scena polityczna, system ekonomiczny i życie społeczne. Korupcją świata polityki, biznesu, bankowości. Bezradnością zwykłego obywatela."


W kolejnym fragmencie następuje rozwinięcie manifestu. W ramach ucieczki od parlamentaryzmu i polityki autorzy manifestu odżegnują się od identyfikacji, chcąc pozostać bezpiecznie niezlokalizowanymi. "Zmartwienie" i "oburzenie" ma tutaj postać naiwnie bezbarwną. Autorzy ruchu nie są w stanie zlokalizować przeciwnika przy pomocy jego doktryny, są natomiast w stanie przekazać nam najbardziej widoczne objawy działalności swojego oponenta. Jest to biznes, bankowość, "polityka". W opozycji do tego stoi wola "zwykłego obywatela". Mamy wobec tego do czynienia z protestem społecznym przeciwko liberalnej postaci kapitalistycznej gospodarki. Język protestujących jest jednak tak dalece ukształtowany przez wieloletnią działalność tej gospodarki, że pragnie uniknąć bycia 'nazwanym', bycia przypisanym którejkolwiek z ideologii.

Dalej przenosimy się do kluczowych dla analizy manifestu postulatów.

"1. Priorytetem każdego rozwiniętego społeczeństwa są równość, solidarność, wolny dostęp do kultury, zrównoważony rozwój, dobrobyt i szczęście."

Wolność, równość, braterstwo. To hasło Rewolucji Francuskiej pasuje jak ulał do pierwszego postulatu. Zrównoważony rozwój, zrównoważony dobrobyt i zrównoważone szczęście to apel o społeczeństwo o bardziej egalitarnym charakterze. To sprzeciw wobec rozwarstwienia, to sprzeciw wobec urynkowienia wszystkich obszarów życia człowieka.

"2. Istnieją prawa podstawowe, które powinny być zapewnione przez system społeczny: prawo do mieszkania, zatrudnienia, dostępu do kultury, opieki zdrowotnej, edukacji, udziału w polityce, nieskrępowanego rozwoju indywidualnego, zdrowego i szczęśliwego życia."

Podstawowe prawa obywatela, do mieszkania, zatrudnienia, dostępu do kultury, opieki zdrowotnej, edukacji, udziału w polityce są deklaracją żądanej spójności społecznej. Ruch jest na tyle podzielony i niesprecyzowany, że innych postulatów niż o charakterze deklaratywnym i abstrakcyjnym nie jest w stanie wyprodukować. Autorzy zdają się nie dostrzegać, że obecne realia kryzysowej gospodarki zapewniają bardzo konkretnym ludziom, to postulowane właśnie "zdrowe, szczęśliwe, indywidualne - życie". Mamy do czynienia z zindoktrynowaną językiem burżuazyjnym rewolucją niewolników dotychczasowo cierpliwie znoszących obniżający się standard życia.

"3. Obecny system polityczny i ekonomiczny nie zapewnia tych praw i stanowi przeszkodę w rozwoju społecznym."


Trzeci postulat to dalsze rozwinięcie krytyki kapitalizmu i dominacji interesu elity finansjery nad sprawiedliwością społeczną.

"4. Demokracja to władza ludzi (demos - lud, krateo - rządzę). A zatem rząd powinien reprezentować lud - reprezentować nas. Jednak w tym kraju większość klasy politycznej nawet nas nie słucha. Politycy powinni reprezentować nasze zdanie, ułatwiać uczestnictwo obywatelskie i zabezpieczać dobrobyt społeczeństwa, a nie bogacić się jego kosztem, odpowiadając jedynie na potrzeby wielkich jednostek gospodarczych i trzymając kurczowo władzę w systemie „dyktatury partyjnokratycznej”, kierowanej niezmiennie przez te same partie [PPSOE - PP + PSOE]."


Czwarty postulat uznaję za kluczowy dla analizy całości dokumentu. Protestujący sprawnie operują językiem dotychczasowej indoktrynacji partii parlamentarnych, które w imię demokratycznego wyboru ludu forsowały liberalne, w zgodzie z interesem kapitału, decyzje. Nie mamy wobec tego do czynienia z demokratycznym[mimo tego, że on sam się tak nazywa] buntem ludzi pozbawionych praw do głosowania. To, co obserwujemy, to ludowy zryw przeciwników demokracji parlamentarnej. Partie w ramach parlamentaryzmu okazały się niezdolne do przeciwstawienia się interesom kapitału. To przeciwko tej fałszywej demokracji zaklętej w parlament odzywają się głosy buntowników walczących pojęciem demokracji z demokracją. Pomimo skonkretyzowanego wroga nie pada - uwięzione w niemocy języka, którym posługują się autorzy - postulat społecznej dyktatury nad dążeniami kapitału, które kryją się w demokracji parlamentarnej.

"5. Żądza władzy i koncentrowanie jej w rękach mniejszości powoduje nierówności, napięcia i niesprawiedliwość społeczną. To prowadzi do przemocy, którą odrzucamy. Obecny przestarzały i nienaturalny model ekonomiczny blokuje rozwój społeczny i zamyka go w samonapędzającej się spirali, która pozwala na bogacenie się tylko garstki ludzi, a resztę wpędza w biedę. Aż do swego upadku.

6. Celem i jedyną możliwością obecnego systemu jest akumulacja kapitału, kosztem efektywności i dobrobytu społeczeństwa - kosztem zasobów naturalnych i środowiska, generując bezrobocie i nieszczęśliwych konsumentów.

7. Większość obywateli to tryby w maszynce do bogacenia się mniejszości, która nie zna nawet naszych potrzeb. Jesteśmy anonimowymi jednostkami, ale bez nas ten system nie mógłby istnieć, bo to my pchamy świat do przodu."

Piąty, szósty oraz siódmy postulat stanowią rozwinięcie poprzednich. Manifest antykapitalistyczny i antyliberalny wytyka dodatkowo bogacącej się elicie jej korzyści płynące z cierpienia pozostałych części społeczeństwa. Szósty postulat, jawnie przeciwstawiający się działalności kapitału z powodzeniem mógłby być częścią manifestu komunistycznego. Siódmy jest deklaracją nabieranej świadomości klasowej, zerwaniem z wyobcowaniem pracy w kapitalizmie.

"8. Jeśli jako społeczeństwo nauczymy się nie powierzać naszej przyszłości abstrakcyjnej rentowności ekonomicznej, która nigdy nie przynosi korzyści większości, będziemy mogli wyeliminować nadużycia i braki, z którymi spotykamy się na co dzień."

Manifest kończy się na dwóch, najważniejszych, zgodnie z logiką budowy całości tekstu, postulatach. I tu, w tym miejscu, następuje największa niespójność. Ósmy postulat zdaje się przeczyć dotychczasowej, wojennej wręcz, ścieżce jaką podążali autorzy. Oto lekiem na całe zło, jest nauka. Wiara w zbawienie poprzez spontaniczną edukację, poniekąd nadal wpisuje się w dotychczasowy dyskurs, następuje tu jednak złamanie ciągłości protestu. Ruch możliwie rewolucyjny przemienia się w ostrożny, reformatorski.

"9. Potrzebna jest Rewolucja Etyczna. Uznaliśmy kapitał za wartość nadrzędną nad ludzkim życiem. Czas wreszcie, aby to kapitał służył ludziom. Jesteśmy ludźmi, nie towarami. Nasze życie to nie tylko to, co kupujemy, dlaczego kupujemy i od kogo kupujemy."


Ostatni dziewiąty postulat, to finisz tej klęski rozpoczętej już w ósmym. Pierwsze zdanie, zrywa z rewolucją klasową, zrywa z motywem walki o swoje prawa oraz zaciera całą dotychczasową linię walki o zmianę paradygmatu ekonomicznego. "Rewolucja Etyczna", która jednocześnie ma być antykapitalistyczną, bo "abstrakcyjna [jest] rentowność ekonomiczna, która nigdy nie przynosi korzyści większości" - powierza siebie budowie nowej świadomości. I pomimo tego, że z manifestu płyną wnioski na temat systemu zbudowanego na fundamencie służenia nielicznym, to nie - ci nieliczni stają się konstruowanym przeciwnikiem - lecz sami 'my' [protestujący].

Protestujący nie decydują się na wypowiedzenie wojny szkodliwemu systemowi, który prześladuje ich na każdym etapie ich życia, zamiast wezwania do walki z kapitałem uznają, że nastąpił czas, by kapitał spojrzał na ludzi, którzy tak długo go wspierali. "Kapitał służący ludziom" - etyczny kapitalizm. Cały protest przemienia się w odezwę do kapitału, jednoczesną deklarację siły - "Wiemy kim jesteście, wiemy czemu to wszystko służy, ale czas byście się już opamiętali" - tym głosem przemawiają autorzy manifestu. "Nie chcemy walczyć, chcemy więcej dla nas - od kapitału" - to groźba formułowana przez autorów.

Dziesiąty postulat, który winien domknąć cały manifest w charakter swoistego, rewolucyjnego dekalogu został zawieszony w próżni, nie zostanie sformułowany, ani napisany, a ostateczna groźba nigdy nie pada. I gdyby protest nie był, tchórzliwie i chaotycznie zindoktrynowany retoryką kapitalistyczną to tak brzmiałby ten 10 nieistniejący postulat - przemieniający skargę w protest, a protest w perspektywę nowego społeczeństwa.

10. Czas przestać płacić okup i służyć najbogatszym. Wzywamy do stworzenia nowego systemu, w którym wspólna, społeczna kontrola państwowej, ludowej, gospodarki socjalistycznej uniemożliwi by kolejne pokolenia były stracone w grze kapitału i rynków, które sycą się kosztem naszej, pracowników, studentów, zwykłych ludzi, krwi. "[…] robotnicy, urzędnicy - losy rewolucji i losy demokratycznego pokoju są w waszych rękach!"

[1] – cały, przetłumaczony dokument dostępny na łamach KP
http://www.krytykapolityczna.pl/Opinie/ManifestRuchu15Maja/menuid-1.html

niedziela, 15 maja 2011

Kultura kongresowa

Wydawać się może, że kultura w Polsce to kultura kongresowa. Kolejne kongresy organizowane w Polsce, jak Kongres Kobiet, Kongres Kultury czy Europejski Kongres Gospodarczy miały i mają w zamierzeniu twórców oświecić uczestników i w konsekwencji dyskusji odbywającej się w atmosferze przyjaźni i wzajemnej adoracji wydobyć na światło dzienne ten sam dla wszystkich zbiór logicznie oczywistych odpowiedzi na problemy życia kulturalnego w kraju.
W "Kurierze Kultura" wydanym przez "Krytykę Polityczną", czytamy, że redaktor naczelny pokładając nadzieję w demokracji w zasadzie nie chce już od społeczeństwa niczego, poza poddaniem się tej boskiej sile [1]. W tym samym źródle odnajdziemy ankietę "Komu zabrać, żeby dać na kulturę?". Samo pytanie sformułowane jest tak, by konfrontować wypowiadającego się z perspektywą "zabierania", bliskiego synonimu kradzieży. W tym przypadku ankietowani uciekli na bezpieczne terytoria skazując na "zabieranie" tych, którzy w main streamie populizmu cieszą się najmniejszą tolerancją: polityków i biurokrację. Jeśli zaś mowa o "zabieranych" pieniądzach, druzgocąca większość ekonomistów weszła już w posiadanie wiedzy dla niektórych tajemnej, że budżet państwa to w istocie w dużej mierze różne formy podatków. W podobnym tonie brzęczą, szumią inne kulturalne kongresy. Żądania XIX-wiecznych feministek, uznających, że największym zmartwieniem kobiet jest brak kompetentnej służby domowej, współczesny Kongres Kobiet uzupełnił o postulaty typu: kluby fitness w każdej wsi, dodatkowo rozbrajając całą tematykę poprzez forsowanie pozornie rewolucyjnych a w istocie kompletnie bezpiecznych i samych w sobie dla nikogo niegroźnych fikcyjnych parytetów... na listach wyborczych (trochę szydzę). Zapewne należy zatem jeszcze raz przemyśleć problemy kultury w Polsce.

Żyjemy w kraju analfabetów kulturalnych. Kultura jest bowiem droga - jeśli porównamy choćby ceny biletów do tych z czasów przeklętego PRL-u (najdroższe bilety do kina rzadko kosztowały wówczas więcej, niż dwukrotność ceny bochenka chleba). Kultura jest coraz bardziej elitarna - jeśli przyjrzymy się przykładowo, czym są dziś DKF-y, a czym były za czasów przeklętego PRL-u. Kultura jest masowa i tandetna - jeśli porównamy dzieła ostatnie Samego Wajdy do utworów z czasów przeklętego PRL-u. Polskiej kulturze krzyżuje drogę kilka bardzo istotnych problemów. Po pierwsze, kultura stała się miejscem wojny historycznej i religijnej. Religia ma zastąpić kulturę w masowej przestrzeni publicznej: w szkołach, w mediach. Przykładowo, imprezy kościelne transmitowane są w publicznej telewizji. Jednocześnie przywłaszczają kulturę i przemieniają ją w taniej próby patriotyzm organizacje pokroju IPN. Jest to, rzec można, wersja hard [2], czczenie natomiast Solidarności w TVN i GW to wersja dietetyczna [3] tej samej polityki. Wiara w kulturalne zbawienie przez religię nie przeszkodziła jednak skokowemu wzrostowi narodzin dzieci z nieślubnych związków, nie mówiąc już o wieku młodocianych matek. Patriotyzm z kolei w wydaniu IPN/GW przemienia indoktrynowanych w konsumentów seriali "Plebania"/"Na Wspólnej". Po drugie, kultura potrzebuje innego celu. Celem kultury nie jest utrzymywanie z publicznych dotacji w roli alibi niszowych przedsięwzięć. Celem programu kultury jest w masowej skali zmiana społeczeństwa, zmiana od samych podstaw. Omijana jest skrzętnie dyskusja nad wychowaniem dla kultury, które zostawia się księżom, lub specjalistom od wolnego rynku [4]. Po trzecie, kultura nie może być traktowana jako rozrywka dla wybrańców. Kultura, która w praktyce oznacza seriale i repertuar Multikina dla "ludu" - inteligencja i elity mają z kolei naturalnym prawem pozostawać w teatrach - to punkt wyjścia do walki o zmianę tego stanu rzeczy.

Tą zmianę celu wymusić jest w stanie tylko i wyłącznie centralna polityka społeczeństwa, a więc państwa, przy środkach, które zapewnić mogłoby choćby skromne opodatkowanie przedsiębiorstw, mających obecnie jedne z najniższych podatków w UE [5]. Nie możemy tkwić w szponach "demokracji", w której przepaści majątkowe segregują społeczeństwo na ludzi i podludzi. Nie możemy czekać, aż któreś z prywatnych przedsiębiorstw lub fundacji dorzuci nam co łaska do kongresu, konferencji. Nie możemy liczyć, że ktoś poza nami samymi wyłoży kasę na dobro wspólne. Przede wszystkim zaś potrzebne jest wychowanie. Potrzebne są na nie środki. Potrzeba 5 godzin tygodniowo edukacji kulturalnej w szkołach, za publiczne pieniądze. Potrzebny jest teatr, malarstwo, muzyka, literatura [INNA niż narodowowyzwoleńcza i Biblia] - w praktyce, nie zaś za szybką telewizora. Potrzebne są kluby kultury w każdej dzielnicy, potrzebny jest nie rząd nad ogłupioną duszą przy pomocy religii/etyki, lecz fundamentalne wychowanie i udoskonalenie tej "duszy" przy pomocy największej organizacji jaka może spełniać cele spychane na organizacje pozarządowe - państwa. Dopóki kultura kongresowa - przy współudziale państwa, które umywa sobie w ten sposób rączki za ułamek kosztów jakie musiałoby przeznaczyć na program z prawdziwego zdarzenia - jest dominującą kulturą w kraju, na którego wsiach zamyka się szkoły skazując nie tylko młodzież na kościół bądź ulicę, w którego miastach z kolei kwitną najbardziej prostackie trendy kultury masowej, dopóty trwać będzie spadek poziomu czytelnictwa, liczby widzów kin... [6] - poziomu masowej świadomości i edukacji kulturalnej. Aż do momentu gdy na Polskę zstąpi z nieba klasycznie kapitalistyczny pejzaż - wprost z "Ziemi obiecanej", z głupią biedą w fabrykach i przedsiębiorczym kapitałem ludzkim w operach i teatrach.


Przypisy:
[1] http://www.krytykapolityczna.pl/images/stories/kurier%20kultura.pdf
[2] http://kultura.wp.pl/title,Wystawa-IPN-o-zimnej-wojnie-na-KUL,wid,13200141,wiadomosc.html?ticaid=1c4ed
[3] http://wyborcza.pl/1,109015,8320230,_Solidarnosc__bliska_mlodym.html
[4] http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,9587363,Pot_i_lzy_przedszkolakow__Czy_beda_chcialy_oszczedzac_.html
[5] Forbes, 05/2011, s. 32
[6] http://i49.tinypic.com/xg9qub.jpg
http://a34.idata.over-blog.com/500x271/3/46/20/82/DOSSIER-DOCUMENTAIRES/depenses-francais-cinema.JPG
(Wykresy przedstawiają ilość sprzedawanych biletów do kin. Możemy porównać, jak przemiany ustrojowe odbiły się na wynikach tej sprzedaży w Polsce. Wpływ na sprzedaż biletów miało też pojawienie się wideo, jednak we Francji dla porównania sprzedaż biletów do kin od połowy lat 90-tych podnosi się, w Polsce tymczasem spada.)

wtorek, 10 maja 2011

Platforma lewicy obywatelskiej

Ruch Bartosza Arłukowicza w stronę Platformy Obywatelskiej, zdradza nie mało istotne poglądy samego posła, lecz taktykę PO przed wyborami parlamentarnymi. Taktyka Donalda Tuska, zakłada pacyfikację elementów potencjalnie groźnej lewicy, poprzez wchłonięcie ich do wewnątrz Platformy. Nałęcz, Arłukowicz czy Cimoszewicz stanowią element lewicowy przy elektoracie PO. Tym samym rzucone zostaje wyzwanie w stronę Sojuszu Lewicy Demokratycznej. W sytuacji, w której ideologiczni socjalliberałowie przechodzą na stronę PO, przed SLD nie stoi inna droga, jak tylko radykalizacja polityczna w stronę programu socjalistycznego. Elektorat nie będzie widział interesu w głosowaniu na SLD, skoro przedstawicieli jego linii równie dobrze odnaleźć można pośród Platformy. Sojusz będzie musiał, jeśli chce stanowić odrębną komórkę polityczną, zaostrzyć swoją linię, i przynajmniej do czasu końca wyborów radykalnie odciąć się od możliwej koalicji z Platformą - o ile planuje jeszcze silnie lewicowy nawrót w swojej linii. Jeżeli nie planuje - sytuacja ta otworzy pole pod inne organizacje lewicowe, obecnie marginalnie zarysowane na scenie politycznej. Te partie będą mogły zaistnieć poprzez prezentację odmiennej lewicowości od tej przyłączonej właśnie do PO. Batalia ta, jeśli zostanie rozpoczęta będzie wyjątkowo ryzykowna, finalnie doprowadzi do przetestowania poparcia społecznego dla silniej lewicowego programu. Jeżeli jednak ten 'skok' nie zostanie podjęty, Platforma Obywatelska stanie się [nie licząc utożsamianego z wariactwem PIS] jedyną partią władzy. W której szeregach zawarci będą przedstawiciele polityki konserwatywnej PIS [Gowin], polityki socjalliberalnej SLD [Arłukowicz] i polityki klasycznie liberalnej.

Taka partia będzie partią dyktatury populistycznej. PO stanie się kawą 3 w 1, która pozbawi cukier i śmietankę popytu. I o to chodziło Tuskowi. Donald Tusk nie jest bowiem politykiem osadzonym na gruncie ideologii, jest politykiem, którego polityka zakłada utrzymywanie się przy władzy. Obserwowaliśmy jak z konieczności budżetowej naruszył święte dla liberałów szkoły Balcerowicza zasady funkcjonowania OFE - ruch, który nierozważnie SLD zakwestionowało, uderzając w ministra Rostkowskiego. Taki klasyczny oportunizm, jest poddaniem polityki rządowej pod procesy zewnętrzne, brakiem złudzeń dla sytuacji i wobec wydolności gospodarczej Polski. Innymi słowy, Donald Tusk wie, jak słaba jest pozycja kraju, wie, że o autonomii gospodarczej mowy być jak na razie nie może. Jego plan skupia się na tym by poprzez zróżnicowany program propagandowy i zróżnicowany profil partyjny, nie dać szansy innym ugrupowaniom. SLD i PIS, które po dojściu do władzy rządziłoby w ten sam sposób co PO, idąc na liberalne reformy [co miało miejsce w przeszłości], traci w tym momencie rację bytu.

Pojawia się natomiast szansa na zarysowanie alternatywnego modelu ekonomicznego, któremu Platforma Obywatelska nie stawi już z taką łatwością czoła, gdyż jasno nakreśliła i przypieczętowała już swój profil partii władzy o płynnie liberalnych poglądach. Wybory do sejmu będą ostateczną próbą tej polityki PO. Dla środowisk lewicowych to działanie Platformy powinno stanowić element pozytywnej prognozy dla ich poparcia. Działanie Donalda Tuska ujawnia, że rosnące poparcie dla SLD, jest faktycznym wzrostem poparcia dla programu socjaldemokratycznego, socjalistycznego czy w ogóle alternatywnego gospodarczo. Tusk nie jest jednak w stanie z przyczyn kadrowych zaangażować do współpracy z Platformą działaczy bardziej radykalnych niż klasyczna linia Millerowskiej polityki liberalno-lewicowej, której przedstawicielem jest Bartosz Arłukowicz. Prognozy o koalicji SLD z PO, mogą okazać się chybione, jeżeli PO rozbroi z wystarczającą siłą niewyraźnie dotychczas lewicowy program SLD. Platforma złożyła już deklarację swojego planu postępowania przedwyborczego, teraz czas nadszedł na odpowiedź ze strony ugrupowań lewicowych. Czy będą w stanie silniej zaznaczyć swoje lewicowe treści w programach? Czy zostaną 'wyłączone' z pomocą taktyki Donalda Tuska, który zgarnie poparcie 'light' socjaldemokratycznego elektoratu?

sobota, 7 maja 2011

Kapitalizm Wojenny

Zachodnia tragikomedia

Zachód oszalał. Publiczna egzaltacja wywołana uśmierceniem Osamy Bin Ladena, przyzwolenie społeczeństw na kolejną z wojen na Bliskim Wschodzie, anemiczna odpowiedź klasy pracowniczej, na którą przerzucono przecież koszty kryzysu - przynosi na myśl tylko i wyłącznie szaleństwo. Te zdarzenia i reakcje na nie, gdzie jedynym logicznym następstwem jest rośnięcie w siłę skrajnie prawicowych ugrupowań, uzmysławiają nam jak dalece posunęła się tocząca Europę od dawien dawna erozja kulturalna i polityczna. Europa jest współcześnie miejscem rosnącej przemocy. Mamy przemoc zorientowaną na wroga: wobec imigrantów, wobec mniejszości etnicznych czy też przemoc stosowaną wobec związków zawodowych i protestujących. Mamy również okazję obserwować rosnącą przemoc gospodarczą stosowaną poprzez naciski europejskich i światowych instytucji finansowych. Hipokryzja, a także po raz wtóry stosowane te same (z rodzaju tych na alibi) triki rządzących w odpowiedzi na wymykającą się spod kontroli sytuację powodują, że rośnie także natężenie przemocy komediowej, absurdalnej a przez to po wielokroć straszniejszej od przemocy pozostałych rodzajów. Dla krytycznych jednostek zatopionych w tej tkance społecznej coraz bardziej oczywista i widoczna staje się jednowymiarowość modelu Zachodniego Świata. Turbokapitalizm ze swoim zestawem neoliberalnych narzędzi kształtujących rzeczywistość jest dziś dla mas czymś tak dalece normalnym, że jednocześnie dla większości zjawiskiem kompletnie nieczytelnym. Przyuczeni do życia w gospodarce wolnorynkowej ludzie nie zwykli zadawać sobie pytań dotyczących istoty mechaniki systemu w jakim się znaleźli.

Jest to sytuacja wręcz przyrodnicza, gdzie zindywidualizowany podmiot odpowiada we własnym przekonaniu tylko i wyłącznie za siebie, gdzie Ja stoi w sprzeczności do Ciebie i Innych, gdzie mimo, że jest nas w jednej celi trzech, każdy będzie twierdził, że jest sam jeden. Gdy poobserwujemy naszą kulturę z większą dozą dystansu - dotknie nas zestaw tych dziwnych, powszechnych zjawisk. Zachodni system wypracował regułę pacyfikowania oporu, którą nazwę na potrzebę opisu regułą przedstawicielstwa. Ta doskonale spisująca się reguła jest czynnikiem oddzielającym jednostkę od jego tła. Następuje swego rodzaju obietnica życia po śmierci. Różnica między chrześcijańską koncepcją życia po śmierci jako formą nagrody a obietnicą życia po śmierci we współczesnym nam kapitalizmie dotyczy relacji obietnicy z czasem. Kapitalizm zachodni w odróżnieniu od religii daje ci życie po śmierci za życia. Jesteś jednym z dziesięciu milionów ludzi, którzy wypełniają kupon Lotto, a wygrać może tylko jedna, bądź kilka osób? Nie przejmuj się, żyj chwilą złudzenia. Nie masz u siebie wystroju wnętrz jak wyższa klasa średnia? Nie przejmuj się, żyj naszym serialem i jego wspaniałą scenografią wnętrz. Ni cholery nie jesteś w stanie znaleźć pracy, a talent do śpiewania jaki wieszczyła Ci mamusia w przedszkolu nie przekroczył progu podstawówki? Nie martw się, nasi ludzie już biorą za Ciebie udział w śpiewanym-tanecznym reality show, gdzie ktoś wygrywa i zdobywa upragnione uznanie za Ciebie. Jest to unowocześniony model chrześcijańskiej wersji pacyfikowania oporu społecznego, z tą różnicą że obejmuje zasięgiem wszystkich bez względu na wyznanie, rasę, zarobki i całą resztę. Ta rzeczywistość narkotycznego, umiarkowanego dobrobytu [patrząc na mapy świata] aż prosi się by jej bronić. Nie ma bowiem spójnego systemu ideologicznego bez jasno wytyczonej strefy zakazanej, bez wskazanego wroga, na bazie którego odmienności możemy sami rysować sobie nasz wyidealizowany obraz samych siebie. System podpowie ci z kim walczyć. Walcz z socjalizmem, walcz z terroryzmem. Jednym słowem: walcz ze Wschodem.

Maghreb, Islam, Rewolucja

Tymczasem w krajach Arabskich obserwujemy ponowne narodziny dążeń do ograniczonej autonomii. Kraje wybrzeża Afryki przez wiele lat funkcjonowały tylko na zasadzie mniejszej, lub większej podległości państwom Zachodnim. Choć nie możemy być jeszcze pewni rezultatów Arabskiej Wiosny Ludów, powinniśmy dostrzec kilka ważnych czynników i możliwych do realizacji scenariuszy. Jednym z podstawowych, zauważalnych czynników jest wysoki stopień zależności - kluczowej - dla gospodarki UE i USA ceny ropy z kontrolą nad krajami wybrzeża Morza Śródziemnego. Jawnie kolonialne stosunki Stanów Zjednoczonych z Egiptem, Tunezją czy innymi krajami regionu ujawniają jak ważne są państwa Maghrebu, które ostatnio są świadkami gwałtownych wydarzeń dla długoterminowej polityki strategicznej Zachodu. Wysysanie pieniędzy z tychże krajów skutkowało i skutkuje rosnącymi, potwornymi przepaściami między poszczególnymi warstwami tych społeczeństw. Obok magistrów wyższych uczelni, bądź to na eksport, bądź na lokalne bezrobocie, oraz obok bogatych udziałowców w zyskach zachodnich korporacji, czy prawdziwie formującej się przy rosnącym sektorze usług klasie średniej istnieją obszary nędzy, czy wręcz średniowiecza [1] - i istnieją one wszędzie tam, gdzie nie istniał zintensyfikowany dostęp do przepływu kapitału na rynki zachodnie.

Taki rozwarstwiony świat jest wprost idealnym polem pod wzrost popularności dla dążeń premiujących solidarność społeczną. Dla tych krajów, możliwym scenariuszem jest dojście do władzy konserwatywnych religijnych podmiotów, takich jak organizacja Braci Muzułmańskich. Ta organizacja, przez Zachód, w dużej mierze utożsamiana z terroryzmem [2], lub podobna do niej grupa jest swego rodzaju koniecznością na drodze do rozwoju tych państw. Tak jak solidaryzm narodowy wyrastał na gruncie państw religijnych w Europie i USA, gdzie nadal chrześcijaństwo jest potężnym fundamentem spójności - tak samo etap ten musi w pewnej formie nastąpić w krajach Arabskich. Te religijne podwaliny, w państwach bogatszych zanikają, przeradzając się w ideologię liberalną [Niemcy, inne państwa UE, USA], w biedniejszych nadal silnie oddziałują, odnajdując stały grunt na bazie nawiązań do ideologii narodowej [Polska]. We wszystkich europejskich państwach jako przykładach, religijna spójność była i jest ważnym etapem, który prowadzi do powstania spójności kulturowej, z pułapu której na dobre zadomawiać mógł się w Europie kapitalizm. Zrozumiała jako działanie destrukcyjne, i dalece krzywdząca w takiej sytuacji jest odmowa dialogu z wieloma organizacjami religijnymi Wschodu przez Zachód. Zarzut liberałów odnośnie kwestii obyczajowych, jest użyteczną bronią, która godzić ma w poczucie najmniejszej choćby spójności państw Arabskich. Jest to oczywiście zarzut nie tylko komicznie idealistyczny, co wynikający zwyczajnie z niezrozumienia kluczowych procesów historycznych. Alternatywę dla tej drogi religijnej spójności, wydaje się stanowić droga poprzez ludowy socjalizm, który sądząc po ostatnich protestach w regionie i stronach konfliktu, nie osiągnął na razie wystarczającej spójności i chłonności społecznej - i co więcej, ta ewentualna forma socjalizmu, będzie przez Zachód w razie ewentualnej ekspansji tępiona z jeszcze większą zajadłością niż motyw spójności religijnej.

Rodzina Forresterów wkracza do akcji

Obserwując sytuację w Syrii, mam deja vu z sytuacji Polski w czasie przemian ustrojowych. Obecnie, w Syrii mamy antyrządową część społeczeństwa, która protestuje, mając poparcie zagraniczne do stopnia prawdopodobnej interwencji armii USA [3]. Wywalczą sobie ten sam los, co wywalczyła finalnie Solidarność Polsce - wolnorynkowy, złodziejski neoliberalizm, w wersji z zewnętrzną kontrolą. Stara droga przez szał prywatyzacyjny ma jednak w wypadku Wschodu odmienną dynamikę. W tych krajach główną stawką jest kontrola surowcowa, oraz ewentualna pozycja w regionie, umożliwiająca kontrolę surowcową gdzie indziej. Tym samym społeczeństwa krajów Maghrebu pozostają niejako obok ekonomicznej dominacji, będąc odsuwanymi od jednocześnie mającego miejsce drenażu finansowego. Ten proces był i będzie czynnikiem wywołującym rosnący gniew społeczny. Podobny proceder drenażu kapitału w Ameryce Łacińskiej doprowadził w wielu krajach do dojścia do władzy ugrupowań socjalistycznych i silnie radykalnych, które nacjonalizowały krajowe wydobycie - wypowiadając wręcz jawną gospodarczą wojnę interesowi USA. Stany kierując się starą szkołą przyzwyczaiły nas, że na takie dążenia niepodległościowe odpowiada się akcją militarną. Nie ma już jednak tak dogodnych warunków makropolitycznych pod takie działania. Wiążąc się z Chinami, grupami inwestycyjnymi, które swoim kapitałem i wpływem sięgają Waszyngtonu - wiele państw jest w stanie zapewnić sobie nietykalność [4]. Doba państw narodowych minęła wraz z ekspansją sieci interesów giełdowych. Wojna, w której w grę wchodziłoby zrównanie z ziemią spółek 'wroga', w których znaczna część kapitału pochodzić może z rynku agresora, nie jest w czyimkolwiek interesie. Stany przez lata eksportując "Modę na sukces" wraz ze wzrostem wpływów na zagranicznych rynkach, w wypadku większości z konfliktów narażałyby już istniejące na miejscu własne interesy. Obamie pozostaje zabawa w wojnę ze względnie zamkniętymi na światową giełdę państwami. Stąd zainteresowanie Koreą Północną, Białorusią czy Libią. Ta sytuacja drażni mamuta jakim na mapie świata są USA - oto kurczące się terytoria pod ewentualne kolonie zmuszają go do komicznej walki z ostatnimi gniazdami myszy, gdzie walkę z Kim Dzong Ilem mają usprawiedliwiać tezy, jakoby zagrażał on całemu światu [5] [w odróżnieniu od USA, które pomimo posiadania arsenału nuklearnego pozwalającego jednym guziczkiem zniszczyć planetę i prowadzenia rozlicznych wojen, uchodzić mają za wiarygodne i etyczniemoralniechrześcijańskieswojskie]. Stany z coraz bardziej związanymi rękoma niedługo skazane będą na już tylko jeden rodzaj wojny: wojnę gospodarczą o globalnej skali - gdzie pozycja narodowa stopniowo słabnie na tle rosnącej siły sektora prywatnego.

Sprzedaż wojny na miejscu

Promocja atmosfery konfliktu w Stanach jest wobec ogółu sytuacji gospodarczej czymś chybionym. Choć konserwatywna euforia towarzysząca 'Wojnie z terroryzmem' nadal, chwilami świeci silnym blaskiem, wynika ona z fundamentalnie błędnie przeprowadzonej interpretacji układu sił i sytuacji. Wypada wobec tego stworzyć nową definicję tej wojny. 'Wojna z terroryzmem' - jest to populistyczna metoda na zdobywanie poparcia dla interwencji gospodarczych, użyteczna w konserwatywnym społeczeństwie Ameryki i UE. Konflikt - pozornie - kulturowy jest subtelną grą ekonomiczną, która odbywa się na zasadach neoliberalizmu i neokolonializmu. W tej sytuacji - powrót do narodowego dyskursu i separatystyczne ruchy w stronę izolacji od innych rynków, czy imigrantów są uwstecznieniem wobec procesu globalizacyjnego. Jest to uwstecznienie, które grozi skutkami o wiele poważniejszymi, i wojnami o wiele bardziej krwawymi niż te z topniejącego repertuaru interwencji opartych o zasady neoliberalne. Dla wielu anarchistów, alterglobalistów, dla radykalnej lewicy nie do przyjęcia są obie strony konfliktu Faszyzm - Liberalizm. W obecnym kształcie sił politycznych, każdy, alternatywny ruch polityczny zmuszony jest jednak do ciągłego ustosunkowywania się wobec tych dwóch ideologii. W tym miejscu warto poświęcić chwilę wydarzeniom, jakie mają miejsce w Unii Europejskiej. Dania i inne kraje chcą zaostrzyć politykę antyimigracyjną zaostrzając kontrole na granicach i de facto łamiąc reguły Schengen [6]. Te klasyczne działania motywowane strachem przed utratą swojego uprzywilejowanego rynku pracy wywodzą się z rzeczywistych przesłanek. Tu drzemie największe zagrożenie dla całego projektu Unijnego. Można spierać się nad obecną formułą Unii Europejskiej, jest ona jednak historycznie bezprecedensowym projektem, swego rodzaju odpowiedzią na obie Wojny Światowe, do których doprowadziły właśnie te same trendy izolacyjne, prowadzące w rezultacie do śmiertelnej konkurencji. Obserwujemy jak odległa wojna cywilizacyjna, wojna kultur, wojna z terroryzmem rzutuje na ruchy izolacjonistyczne najbogatszych unijnych gospodarek. Ten przerzut 'dalekiego' wroga na Wschodzie, którego ze swego rodzaju konieczności lansowały również środowiska liberalne, na wroga zza miedzy, wroga Europejczyka, wroga Rumuna [dla Francji Sarkozego] ujawnia potworne dawki agresji, jakie magazynuje w Europie 'wolna konkurencja' oparta o zasady narodowe.

Kapitalizm Wojenny

Złudzenie pokoju jakie nam narzucono, wmawiając, że z wojen na świecie zachowała się już tylko delikatna przemoc giełdowa i 'misje stabilizacyjne', przesłania kształt świata, do którego doprowadził obecny kształt kapitalizmu. Cechy tego 'wolnego' świata to: Amerykańska dyktatura korporacyjna, która nazywając siebie demokracją wywołuje wojny, gdzie zwietrzy dla siebie najmniejszy choćby interes, pierwotna nienawiść chciwych państw Europejskich, bezdomni bezrobotni, którzy zajęli miejsce nazisty w wyobrażeniach o zagrożeniu, wiara religijnych ekstremistów w boga lub reguły wolnego rynku, wojna z publicznie wrogą kulturą i cywilizacją jako stały element krajobrazu, całe społeczeństwa pozbawione pieniędzy (poza tymi do przeżycia najtańszym kosztem) - jednocześnie społeczeństwa poddające się wierze w złudzenie, iż każdemu uda się zostać przywódcą tego stada ubogich. A to tylko początek długiej listy cech współczesnego świata. Bazy wojskowe, rakiety, broń nuklearna, broń biologiczna, samoloty wojskowe, agenci specjalni, agenci superspecjalni a przecież miało nie być już z kim walczyć? Stany, podwajając, potrajając wydatki na armię w porównaniu do wydatków za czasów Zimnej Wojny... chcą nam o czymś powiedzieć? Czy sam jeden Łukaszenko i fakt, że więzi reportera Gazety Wyborczej to wystarczający powód tego wyścigu zbrojeń? Czy rozbite resztki Talibów z okupowanego Afganistanu skazują nas na życie w wiecznej klatce wojny, klatce paktu armii z Wall Street, klatce kapitalizmu?

W tej perspektywie założenia Doktryny Szoku wydają się optymistyczne, ot rozkaz, wydany raz, drugi, lub trzeci. Ale to co obserwujemy to nie doktryna, nie rozkaz. Obserwujemy najdzikszą przemoc w historii świata, podaną w najbardziej ucywilizowany i kwiecisty z możliwych sposobów. Ta sama przemoc mogłaby stanowić [7] narzędzie o wiele silniejszej propagandy niż potrajające się rokrocznie ofiary socjalizmu i komunizmu. Czy można ufać europejskiej socjaldemokracji, która ostrożnym reformizmem ucieka od globalnych problemów? Tak jak wcześniej opisałem, pole pod 'interwencje demokratyzujące' znacząco się zawęża, ale konflikt nadal będzie się opłacać. Zawsze jest wojna - zawsze jest biznes. Teoretycy neoliberalizmu, którzy jak Fukuyama przepowiadali koniec historii, upatrując nastania tego królestwa bożego na ziemi, jakim miał być ukończony kapitalizm, sami zaczynają wątpić w ten pomysł [8]. Czy to wojna kultur, cywilizacji, wojna z terroryzmem, wojna z uchodźcami, wojna z bezrobotnymi, wojna z wykluczonymi, wojna z gejami, wojna z czarnymi, wojna z komunistami - każda wojna oprócz klasowej. Jak wojna może się skończyć, jak kultura wojny może się skończyć jeśli replikuje ją mistrz konsumpcyjnych, narkotycznych transów społecznych - kapitalizm? Odpowiedź jest prosta: nie może.

Przypisy:
[1] http://www.pacificfreepress.com/news/1/7854-tunisia-the-imf-and-worldwide-poverty.html
[2] http://www.investigativeproject.org/2581/fbi-chief-muslim-brotherhood-supports-terrorism
[3] http://www.wsws.org/articles/2011/may2011/syri-m07.shtml
[4] http://gornictwo.wnp.pl/chiny-daja-miliardy-dolarow-na-wydobycie,130483_1_0_0.html
[5] http://www.rp.pl/artykul/311862.html
[6] http://wiadomosci.onet.pl/swiat/dania-zamknie-swoje-granice-unia-grozi-surowymi-sa,1,4303898,wiadomosc.html
[7]http://www.internacjonalista.pl/historia-i-wspoczesno/15-dzial-imperializm/512-william-blum-krotka-historia-interwencji-amerykaskich-od-1945-do-1999-roku.html
[8] http://www.polityka.pl/swiat/tygodnikforum/1515186,2,nie-stac-nas-na-kapitalizm.read

wtorek, 3 maja 2011

Obama nie żyje

Śmierć Osamy bin Ladena przyćmiła nawet tak doniosłe wydarzenie jak beatyfikacja Jana Pawła II. Od triumfującego Obamy, który egzekucję wygodnie oglądał niczym reality show z własnego fotela[1], po Radosława Sikorskiego, który stwierdził "że dziś smutni są tylko źli ludzie"[2], wszyscy hucznie świętowali śmierć bin Ladena. Przynajmniej na czas pisania tego artykułu będę wobec tego bardzo złym człowiekiem, albowiem smuci i jednocześnie budzi mój głęboki niepokój mitomania i fałsz jaki płynie strumieniem od rządzących na całym świecie. Pozostawiając obok dyskusję na temat prawdziwości tego 'dokonania' opiszmy sobie najpierw samą sytuację. Ukrywający się co najmniej od 10 lat po wioskach pakistańskich były, amerykański (nie)tajny współpracownik zostaje wytropiony przy użyciu satelitarnego namierzania, oddziałów specjalnych i najnowocześniejszej technologii, najbogatszej armii świata, następnie rozstrzelany wraz z anonimowymi osobami i najpewniej również anonimową kobietą[3], która przy nim była, następnie na wielki finał jego zwłoki wyrzucono do Afgańskiego Morza [to jednak okazało się niemożliwe - w Afganistanie dostępu do morza nie ma - uzupełniono więc informacje o Morze Arabskie]. Jeżeli to ma być "Triumf Demokracji", jak wielu komentujących opisało to dokonanie, to wypada życzyć nam wszystkim, byśmy z tą demokracją mieli jak najmniej do czynienia. Obama, laureat pokojowej nagrody, który reklamował się jako odejście od Bushowskiej polityki walki z terroryzmem, najpierw zrezygnował nawet z obiecywanego zamknięcia Guantanamo, by kolejno rozpocząć wojnę w Libii zgodnie z tradycyjnie imperialną linią polityki G. Busha i na finał słowami, którymi równie mógłby przemawiać jego poprzednik komentować bezlitosną likwidację byłego współpracownika. Rozentuzjazmowany tłum jaki wyszedł pod Biały Dom fetować śmierć Osamy zdemaskował jednocześnie nastroje liczącej się części tkanki społecznej USA. Ten wydawałoby się, bogaty i ciemiężący jedynie kraj, żył i żyje wciąż w atmosferze stanu wojennego, chcąc uchodzić za oblężoną twierdzę, która rozpaczliwie broni się przed zagładą, niosącymi demokrację wojnami na Bliskim Wschodzie. Pozycja ofiary, jest jednocześnie doskonałą bazą do poszukiwania wroga. Tym wrogiem USA są nadal terroryści, pakowani w jeden zestaw McDonalds z dzikością i irracjonalnością jaką reprezentuje wschód i co za tym idzie kraje arabskie. Nacjonalizm jaki pociąga za sobą ideologia neoliberalnej dominacji i imperialnej doktryny w USA staje się jaskrawo widoczny.

Bez sądu, bez szans na obronę, 'czyściuteńka' likwidacja. Terroryzm państwowy, jaki stosuje Ameryka jest nieproporcjonalny do działań terroryzmu wschodniego, wyhodowanego za fundusze samych Stanów. Szacowany milion ofiar Wojny Irackiej, który Wikipedia nazywa Stabilizacją Iraku[4] wcale nie jest bowiem, jak głosiła i nadal głosi Bushowsko-Ameryakńska propaganda zadośćuczynieniem za 11 Września, lecz starą, dobrą, wojskową operacją poszerzania wpływów gospodarczych. Nie można też inaczej interpretować wojny w Libii, którą właśnie toczy NATO, uśmiercając wnuczęta Kaddafiego[5]. Ze swobodą łamane jest prawo międzynarodowe, a tropienie i zdalne wysadzanie ludzi [wysadzanie się samemu w samobójczym ataku, to zło, i co innego] jest stosowaną przez państwo Obamy normą. "No-fly zone" jak nazwano rezolucję Narodów Zjednoczonych pozwala NATO korzystać ze "wszystkich niezbędnych środków" by chronić cywilów przed rzekomymi atakami rządu Kaddafiego. W granicach tego może mieścić się wszystko, od zabicia dyktatora z rodziną do drugiego pokolenia, po zrzucanie bomb kasetowych, napalmu czy użycie broni atomowej jeżeli dyktator nadal nie będzie się poddawał. Nie chodzi o pokój, nie chodzi o wartości (nieobecnego tu od dawna ducha humanizmu), jedyne co liczy się dla Obamy to wpływy w regionie, a osiągnąć je z pomocą swego aparatu propagandowego USA jest w stanie nawet pod przykrywką ratowania Troskliwych Misiów, które Kaddafi mógłby molestować niczym Fritzl w swojej piwnicy. Zjawisko wyhodowanego terroryzmu, którym obecnie przeforsowuje się najbardziej ordynarne i krwawe decyzje, które w większości dotykają niewinnej ludności biedniejszych krajów jest czymś co wrosło w kulturę USA i Europy. Za tym obrazem wroga: terrorysty kryje się zakamuflowany religijny fundamentalizm i szowinizm. Ten fundamentalizm i szowinizm narodowy kryje się po obu stronach barykady, nie mają jednak one tego samego arsenału środków i nie są równorzędnymi konkurentami, czy to gospodarczymi, czy militarnymi. Oba te narzędzia kontroli społecznej, są jednak wtórne i tworzą fikcyjną przestrzeń opozycji kulturowej. Obama, i imperialna doktryna żeruje jednak na tych naturalnych dla większości lękach i dalej pod publiczkę bez procesu zarzyna starców, anonimowych ludzi i może jeszcze kozy grasujące po Afgańskich wzgórzach - jednocześnie stawiając na swoim w globalnym układzie sił ekonomicznych na świecie. Tym samym jest oczywiste, że "wojna z terroryzmem" USA, nie skończy się nigdy. Kiedyś [a dla części nadal] tym wrogiem mógł być, bardziej elegancki i lepiej przemawiający do mas komunizm radziecki, teraz wraz z postmodernizmem, pojawił się bardziej lipny, ale nadal chwytliwy motyw terrorysty.

To nie Osama bin Laden został zabity. Nie miał on już wpływu na decyzje rządu USA od bardzo dawna. W Europie to kryzys był i nadal jest najistotniejszy, a Osama od dłuższego czasu tkwił tylko w formie -jakże trafnego - żartu w "Wojnie polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną" Doroty Masłowskiej. Reanimowany trup, zabitego na nowo wroga ożywił tylko skrajnie nacjonalistyczne, bezrefleksyjne, ślepo prorządowe i ultrakonserwatywne bloki. Osama nie żył już od bardzo dawna. Kto inny teraz dokonał swojego żywota, tą osobą jest prezydent USA, Barack Obama. Dawna nadzieja na 'zmianę', człowiek, który miał zmienić obliczę USA, jest teraz urozmaiceniem [bo trzeba jednak przyznać, że od Busha różni go kolor skóry] w prowadzonej w ten sam sposób polityce zagranicznej co za poprzednika. Obamie nie wyszło, aż stał się tym, z którym przysięgał walczyć. Wszedł w tą samą linię interesów i powiązań, w którą wejdzie najpewniej każdy, kto w obecnym układzie, w którym dominują siły prowojenne wygra wybory do Białego Domu. Mieliśmy wszyscy deja vu, obserwując jak rozpromieniony, triumfujący Obama melduje o śmierci Osamy, z dozą dramatyzmu, która pasowałaby do obwieszczania śmierci Adolfa Hitlera, lub samego diabła. Poziom prezentowanej nam wizji 'demokracji zachodniej' oraz jej 'dokonań', staje się coraz większym obciachem. Hussein, Osama, Kaddafi... Zawsze znajdzie się ktoś, na miejsce 'tego złego'. Należy jednak zwrócić uwagę prawnikom Obamy, by w kontraktach dla przyszłych współpracowników-dyktatorów i terrorystów, umieszczali dopisek o możliwości zmiany w umowie, lub jej spontanicznego, bolesnego bardziej niż rak którym ostrzega się na opakowaniach papierosów wygaśnięcia.


Przypisy:
[1] http://fakty.interia.pl/raport/bin-laden-nie-zyje/news/obama-na-zywo-ogladal-atak-na-bin-ladena,1632535
[2] http://lewica.pl/?id=24340
[3] http://wiadomosci.onet.pl/swiat/bin-laden-uzyl-kobiety-jako-zywej-tarczy-tchorzliw,1,4260331,wiadomosc.html
[4] http://pl.wikipedia.org/wiki/Stabilizacja_Iraku
[5] http://www.wsws.org/articles/2011/may2011/liby-m03.shtml