czwartek, 20 września 2012
Rewolucja z twarzą Mahometa
W większości z zachodnich relacji dziennikarskich ostatnie, wciąż
trwające, protesty na Bliskim Wschodzie przedstawia się jako efekt
histerycznej reakcji po emisji w internecie filmu obrażającego Mahometa.
Zgodnie z tym przekazem Arabowie to rozjuszeni krytycy filmowi, których
dzikość i ciemnota religijna skłania do irracjonalnych, dewastatorskich
i godnych największego potępienia działań.
Przy pomocy tego dyskursu szybko zjednoczono praktycznie całą zachodnią opinię publiczną. Do środowisk tradycyjnie imperialistycznych dołączyli niezdecydowani liberałowie, a także lewica, która jak się okazuje, dla walki z 'religijnym fundamentalizmem' gotowa jest nawet porzucić wszystkie swoje pozostałe wartości i przekonania. Rasiści, zwolennicy 'zderzenia cywilizacji', wolnorynkowi militaryści oraz liberałowie i lewica połączyli swe siły by zgodnie, wspólnie reprezentować zachodni imperializm, udowadniając jak bardzo, pomimo pozornych różnic, homogeniczna jest nasza polityka zagraniczna i świadomość. W ten właśnie sposób, dosłownie w tydzień wyprodukowano globalną wrogość w stosunku do Arabów i ich protestów.
Każdy, kto tylko dłuższą chwilę poświęcił na to, by przyjrzeć się charakterowi wystąpień w krajach arabskich spostrzegł jaka jest ich prawdziwa treść i natura. W rzeczywistości mamy do czynienia z protestami antyamerykańskimi, wymierzonymi przede wszystkim przeciwko Stanom Zjednoczonym. Palone i atakowane przez tłum ambasady amerykańskie to (dość łagodny) wyraz sprzeciwu wobec polityki USA, wobec wojen, okupacji, milionów trupów i całkowitej bezkarności Wielkiego Brata. Internetowy filmik ośmieszający proroka to tylko kropla, która przelała czarę goryczy i wprawiła ludzki gniew w ruch.
Gniew zrodził się z rozczarowań. "Arabska Wiosna", która przynieść miała wyzwolenie i prawdziwe zmiany przyniosła wojnę, niepewność i kolejne, inspirowane przez USA pola bitew. Trwa nagonka na Iran, trwa podsycana przez USA wojna domowa w Syrii, a cały region zapłonąć może w każdej chwili. Z perspektywy czasu "Wiosna" to dla Maghrebu przejście z ery narodowo-socjalistycznych (częściowo niepodległych) państw do ery całkowicie skolonizowanych zamorskich terytoriów Stanów Zjednoczonych. Najlepszym przykładem tego jest Libia, w której za czasów Kaddafiego część zysków z ropy zasilała budowę szkół, czy też darmową opiekę zdrowotną. Obecnie ropa służyć ma wyłącznie zachodnim panom. Krytyczną ocenę zagospodarowanej przez amerykanów "Wiosny" wyrażają też mieszkańcy regionu, wyraźnie odczuwający z czyjej inspiracji pozbawia się ich surowców, pieniędzy, wolności i życia.
Od momentu, w którym w Krajach Arabskich rozpoczęły się antyamerykańskie protesty od razu zdehumanizowano ich uczestników, nie było też żadnych prób zrozumienia genezy tych działań. Żeby wytworzyć kulturowe sprzeczności produkowane są kulturowe ‘bariery nie do przejścia’, taką barierą ma być terrorystyczność (wkomponowana w naturę Araba) i fundamentalizm. Lęk przed religijnym fundamentalizmem Wschodu to czysto funkcyjny element zachodniego kolonializmu. Równie dobrze pozostałe kraje świata mogłyby obawiać się fundamentalizmu chrześcijańskiego i europejskiego/amerykańskiego, który doprowadził do dwóch wojen światowych, zrzucenia bomb atomowych, niezliczonych wojen kolonialnych i milionów ofiar w ludziach. Religijna tożsamość to dla Arabów nadbudowa i wehikuł dla całkowicie racjonalnych treści politycznych, tyle tylko, że są to treści pozostające w sprzeczności z żywotnymi interesami państw Zachodu.
Kwestie opresyjności kultury, religijności nadal pozostają otwarte, ale są tak samo otwarte na globalnym południu jak i na globalnej północy, co więcej – by nastąpiły przemiany i by dokonała się transformacja w kwestii tych lub innych praw wpierw nastąpić musi rozwiązanie podstawowych sprzeczności wynikających z układów kolonialnych, to bowiem kolonializm umocnił i zamroził konserwatyzm, tak jak działania USA umocniły fundamentalizm religijny, który stał się radykalną formą antyimperialistycznego oporu.
17 września, w rocznicę powstania ruchu Occupy Wall Street przez Nowy Jork przetoczyły się protesty, mniej więcej w tym samym czasie przeciw Stanom Zjednoczonym protestowano w Libii, Turcji, Afganistanie, Egipcie, Tunezji a w obecnej chwili trwa oblężenie ambasady USA w Pakistanie. I jedni i drudzy protestują przeciwko kapitalizmowi, jednak jakże inna jest sytuacja protestujących przy Wall Street od sytuacji tych żyjących w krajach Bliskiego Wschodu. To ci drudzy są dziś bliżej walki klas, ci drudzy nie mają nic do stracenia.
Przy pomocy tego dyskursu szybko zjednoczono praktycznie całą zachodnią opinię publiczną. Do środowisk tradycyjnie imperialistycznych dołączyli niezdecydowani liberałowie, a także lewica, która jak się okazuje, dla walki z 'religijnym fundamentalizmem' gotowa jest nawet porzucić wszystkie swoje pozostałe wartości i przekonania. Rasiści, zwolennicy 'zderzenia cywilizacji', wolnorynkowi militaryści oraz liberałowie i lewica połączyli swe siły by zgodnie, wspólnie reprezentować zachodni imperializm, udowadniając jak bardzo, pomimo pozornych różnic, homogeniczna jest nasza polityka zagraniczna i świadomość. W ten właśnie sposób, dosłownie w tydzień wyprodukowano globalną wrogość w stosunku do Arabów i ich protestów.
Każdy, kto tylko dłuższą chwilę poświęcił na to, by przyjrzeć się charakterowi wystąpień w krajach arabskich spostrzegł jaka jest ich prawdziwa treść i natura. W rzeczywistości mamy do czynienia z protestami antyamerykańskimi, wymierzonymi przede wszystkim przeciwko Stanom Zjednoczonym. Palone i atakowane przez tłum ambasady amerykańskie to (dość łagodny) wyraz sprzeciwu wobec polityki USA, wobec wojen, okupacji, milionów trupów i całkowitej bezkarności Wielkiego Brata. Internetowy filmik ośmieszający proroka to tylko kropla, która przelała czarę goryczy i wprawiła ludzki gniew w ruch.
Gniew zrodził się z rozczarowań. "Arabska Wiosna", która przynieść miała wyzwolenie i prawdziwe zmiany przyniosła wojnę, niepewność i kolejne, inspirowane przez USA pola bitew. Trwa nagonka na Iran, trwa podsycana przez USA wojna domowa w Syrii, a cały region zapłonąć może w każdej chwili. Z perspektywy czasu "Wiosna" to dla Maghrebu przejście z ery narodowo-socjalistycznych (częściowo niepodległych) państw do ery całkowicie skolonizowanych zamorskich terytoriów Stanów Zjednoczonych. Najlepszym przykładem tego jest Libia, w której za czasów Kaddafiego część zysków z ropy zasilała budowę szkół, czy też darmową opiekę zdrowotną. Obecnie ropa służyć ma wyłącznie zachodnim panom. Krytyczną ocenę zagospodarowanej przez amerykanów "Wiosny" wyrażają też mieszkańcy regionu, wyraźnie odczuwający z czyjej inspiracji pozbawia się ich surowców, pieniędzy, wolności i życia.
Od momentu, w którym w Krajach Arabskich rozpoczęły się antyamerykańskie protesty od razu zdehumanizowano ich uczestników, nie było też żadnych prób zrozumienia genezy tych działań. Żeby wytworzyć kulturowe sprzeczności produkowane są kulturowe ‘bariery nie do przejścia’, taką barierą ma być terrorystyczność (wkomponowana w naturę Araba) i fundamentalizm. Lęk przed religijnym fundamentalizmem Wschodu to czysto funkcyjny element zachodniego kolonializmu. Równie dobrze pozostałe kraje świata mogłyby obawiać się fundamentalizmu chrześcijańskiego i europejskiego/amerykańskiego, który doprowadził do dwóch wojen światowych, zrzucenia bomb atomowych, niezliczonych wojen kolonialnych i milionów ofiar w ludziach. Religijna tożsamość to dla Arabów nadbudowa i wehikuł dla całkowicie racjonalnych treści politycznych, tyle tylko, że są to treści pozostające w sprzeczności z żywotnymi interesami państw Zachodu.
Kwestie opresyjności kultury, religijności nadal pozostają otwarte, ale są tak samo otwarte na globalnym południu jak i na globalnej północy, co więcej – by nastąpiły przemiany i by dokonała się transformacja w kwestii tych lub innych praw wpierw nastąpić musi rozwiązanie podstawowych sprzeczności wynikających z układów kolonialnych, to bowiem kolonializm umocnił i zamroził konserwatyzm, tak jak działania USA umocniły fundamentalizm religijny, który stał się radykalną formą antyimperialistycznego oporu.
17 września, w rocznicę powstania ruchu Occupy Wall Street przez Nowy Jork przetoczyły się protesty, mniej więcej w tym samym czasie przeciw Stanom Zjednoczonym protestowano w Libii, Turcji, Afganistanie, Egipcie, Tunezji a w obecnej chwili trwa oblężenie ambasady USA w Pakistanie. I jedni i drudzy protestują przeciwko kapitalizmowi, jednak jakże inna jest sytuacja protestujących przy Wall Street od sytuacji tych żyjących w krajach Bliskiego Wschodu. To ci drudzy są dziś bliżej walki klas, ci drudzy nie mają nic do stracenia.
Niepełnosprawny do fotografii
Wątek dotyczący paraolimpiady rozrósł się w Polsce do monstrualnych
rozmiarów. Chwilowo. W tym momencie medialna kariera paraolimpiady i
niepełnosprawnych powoli dobiega już końca. Premier i Prezydent
'bulnadzieia' trzasnęli sobie już fotki z paraolimpijczykami, Tomasz Lis
wyraził swoją dezaprobatę wobec korwinizmów, wszyscy ponarzekali sobie
na słabe wyniki zdrowych olimpijczyków i na Telewizję Polską, która nie
pokazała paraolimpiady... i to by było na tyle. Zainteresowanie
niepełnosprawnymi gaśnie... niemal tak szybko jak po oburzającej
wypowiedzi Wojewódzkiego zgasło zainteresowanie pracującymi w Polsce
Ukrainkami...
Niepełnosprawni to towar bardzo niepopularny. Piszę o niepełnosprawnych jako o 'towarze' bo tak też się ich u nas traktuje. Wszystkie liberalne stacje na czele z TVN-em posługują się niepełnosprawnymi przede wszystkim do szeroko zakrojonych 'akcji charytatywnych', w których ślepe, upośledzone, okaleczone dzieci muszą błagać na wizji o złotówkę, o sms - by przeżyć. Nikt oczywiście nie zakwestionuje tego porządku i nikt nie wytknie skandalu kryjącego się za koniecznością żebrania niepełnosprawnych o przeżycie. Tak właśnie, na wizji, trwa cicha eutanazja.
Niepełnosprawność, bezdomność, bieda stały się elementem normalności, stały się codziennością i rozrywką dla bogatych, których ewentualne przejęcie się losem niepełnosprawnych i umierających zostaje z radością spieniężone przez szereg żerujących na cierpieniu fundacji. Mamy do czynienia ze zjawiskiem uprywatnienia cierpienia, biedy i szeroko pojętych trudności życiowych. Cierpienie to twoja prywatna sprawa, nie afiszuj się - mówi do nas neoliberalne państwo. To właśnie to uprywatnienie pozwoliło rozgrzeszyć wszystkich biernych widzów, polityków, czy też całkowicie bezczynne państwo.
Wyrzuty sumienia zamiata się pod dywan. W mediach najchętniej pokazuje się tych niepełnosprawnych, którzy albo dokonali czegoś wyjątkowego, albo są sportowcami, albo są bogaci. Żeby telewizja i opinia publiczna w ogóle zainteresowały się niepełnosprawnym najlepiej dla niego żeby był linoskoczkiem, byłym mistrzem w żużlu lub polarnikiem. Na innych popytu nie ma. Tak jak i nie ma popytu na niepełnosprawność. Cierpienie nie zawsze da się bowiem spieniężyć, szczególnie jeśli całe społeczeństwo jest biedne - dlatego też ogólnie łatwiej jest promować sukces. Media interesują się niemal wyłącznie tymi niepełnosprawnymi, których dysfunkcja się nie liczy, którzy sobie radzą i którzy pomocy praktycznie nie potrzebują. Jeżeli już w ogóle pojawia się ktokolwiek faktycznie potrzebujący to wyłącznie od święta i wyłącznie jako liczący na hojne datki, ubezwłasnowolniony, pozbawiony wszelkiej godności żebrak.
Obrzydliwość tej sytuacji wcale nie przeszkadza gwiazdom i dziennikarzom oburzać się na lekceważenie paraolimpiady. Wielomiesięczne kolejki do lekarzy, brak pieniędzy na lekarstwa i głodowe renty oraz emerytury nie przeszkadzają premierowi i prezydentowi w szczerzeniu zębów do wspólnej fotografii z paraolimpijczykami. W końcu po to są niepełnosprawni, by pozować do fotografii.
Niepełnosprawni to towar bardzo niepopularny. Piszę o niepełnosprawnych jako o 'towarze' bo tak też się ich u nas traktuje. Wszystkie liberalne stacje na czele z TVN-em posługują się niepełnosprawnymi przede wszystkim do szeroko zakrojonych 'akcji charytatywnych', w których ślepe, upośledzone, okaleczone dzieci muszą błagać na wizji o złotówkę, o sms - by przeżyć. Nikt oczywiście nie zakwestionuje tego porządku i nikt nie wytknie skandalu kryjącego się za koniecznością żebrania niepełnosprawnych o przeżycie. Tak właśnie, na wizji, trwa cicha eutanazja.
Niepełnosprawność, bezdomność, bieda stały się elementem normalności, stały się codziennością i rozrywką dla bogatych, których ewentualne przejęcie się losem niepełnosprawnych i umierających zostaje z radością spieniężone przez szereg żerujących na cierpieniu fundacji. Mamy do czynienia ze zjawiskiem uprywatnienia cierpienia, biedy i szeroko pojętych trudności życiowych. Cierpienie to twoja prywatna sprawa, nie afiszuj się - mówi do nas neoliberalne państwo. To właśnie to uprywatnienie pozwoliło rozgrzeszyć wszystkich biernych widzów, polityków, czy też całkowicie bezczynne państwo.
Wyrzuty sumienia zamiata się pod dywan. W mediach najchętniej pokazuje się tych niepełnosprawnych, którzy albo dokonali czegoś wyjątkowego, albo są sportowcami, albo są bogaci. Żeby telewizja i opinia publiczna w ogóle zainteresowały się niepełnosprawnym najlepiej dla niego żeby był linoskoczkiem, byłym mistrzem w żużlu lub polarnikiem. Na innych popytu nie ma. Tak jak i nie ma popytu na niepełnosprawność. Cierpienie nie zawsze da się bowiem spieniężyć, szczególnie jeśli całe społeczeństwo jest biedne - dlatego też ogólnie łatwiej jest promować sukces. Media interesują się niemal wyłącznie tymi niepełnosprawnymi, których dysfunkcja się nie liczy, którzy sobie radzą i którzy pomocy praktycznie nie potrzebują. Jeżeli już w ogóle pojawia się ktokolwiek faktycznie potrzebujący to wyłącznie od święta i wyłącznie jako liczący na hojne datki, ubezwłasnowolniony, pozbawiony wszelkiej godności żebrak.
Obrzydliwość tej sytuacji wcale nie przeszkadza gwiazdom i dziennikarzom oburzać się na lekceważenie paraolimpiady. Wielomiesięczne kolejki do lekarzy, brak pieniędzy na lekarstwa i głodowe renty oraz emerytury nie przeszkadzają premierowi i prezydentowi w szczerzeniu zębów do wspólnej fotografii z paraolimpijczykami. W końcu po to są niepełnosprawni, by pozować do fotografii.
Popyt na Korwina
Janusz Korwin-Mikke to prawdziwy polski polityczny fenomen. Zapraszany, komentowany, pokazywany, żywy w powszechnej świadomości jest prawdziwym polskim celebrytą i (jak się może wydawać) jednym z najważniejszych polskich polityków(!). Zapraszając Korwina do swojego programu Tomasz Lis planował najprawdopodobniej 'rozprawienie się' z tym podstarzałym już skandalistą... wyszło inaczej... i to nie po raz pierwszy.
Fenomen Janusza Korwina-Mikke to przede wszystkim rezultat ogromnego zapotrzebowania na "konserwatywny liberalizm". Korwin-Mikke to ucieleśnienie polskiego skurwysyna, ucieleśnienie ducha transformacji ustrojowej, przedsiębiorczości i liberalizmu. Korwin to nic innego jak zmaterializowany, uwolniony duch balcerowiczyzmu. Nic dziwnego, że dla neoliberalnej rzeczywistości i dla neoliberalnych mediów jest on kimś niezwykle ważnym i cennym.
Stanowi wytrych. Obecność Korwina pozwala poczuć się lewicowym każdemu kto tylko przy nim usiądzie. Tomasz Lis, Adam Michnik, Jarosław Kaczyński... w porównaniu z Korwinem każdy staje się kochającym świat wrażliwcem a każdy neoliberalizm i każda prawica mogą poczuć się alternatywną, modną kontrkulturą. Zapraszanie Korwina to nic innego jak publiczne legitymizowanie i uznawanie głoszonych przez niego treści za legalne. W taki sposób nawet najbliższe hitlerowskim poglądom sądy mogą znaleźć się na jednej, wspólnej sofie i wejść w dialog ze wszystkimi innymi opiniami. Korwinizm stał się miarą, punktem na politycznej skali, dzięki któremu określić może się 'normalność'.
'Normalność' nie jest jednak wcale aż tak odległa od korwinizmu jak mogłoby się jej wydawać. W tym miejscu wraca do nas postać Breivika. Pomiędzy Korwinem a Breivikiem występują szerokie analogie. Nie tylko z tego powodu, że ten pierwszy wyraża zrozumienie dla motywów, którymi kierował się ten drugi, lecz również z tego względu, że zarówno Korwin, jak i Breivik są tak naprawdę nieformalnie zalegitymizowanym przez 'demokrację' politycznym dyskursem (działającym głównie do zewnątrz). To tak naprawdę rzeczywiste oblicze wolnorynkowego kapitalizmu, które skrywane jest za maską 'politycznej poprawności' i fałszywej empatii.
To, że kapitalistyczna kultura promuje sztuczność, patriarchalne, seksistowskie, kolonialne wzorce oraz przemoc jest skrywane pod grubą warstwą obłudy, pod którą czai się 'kapitalizm wyzwolony' - którego ucieleśnieniem jest właśnie Korwin, czy też (praktyk) Breivik. Dlatego właśnie walka liberałów z Korwinem przypomina walkę z wyrzutami sumienia po dokonanym morderstwie, lub też walkę z niechcianym tłuszczykiem, którego nabawiliśmy się uprzednio pałaszując ze smakiem kremówki. W takim przypadku Korwin to nie tylko człowiek "niepoprawny", ale przede wszystkim Zachodnia ciemna strona mocy, szczelnie skrywana za kurtyną pełną uczuć, dobroci i pseudohumanizmu...
Reformizm z rewolucją w tle
Postulaty dotyczące likwidacji bezrobocia, które słyszymy z ust
polityków Prawa i Sprawiedliwości nie brzmią specjalnie wiarygodnie.
Partia Kaczyńskiego w przeszłości przyniosła już Polsce neoliberalizm w
wydaniu konserwatywnym, obecnie jej postępowość jest więc tyleż
sztuczna, co nierealistyczna. Plany Kaczyńskiego dotyczące likwidacji
bezrobocia w kapitalizmie to czcze wymysły, nie tylko z uwagi na to, że
strukturalne bezrobocie to nieodłączny element kapitalistycznej
rzeczywistości, ale i dlatego, że aby pokusić się o faktyczne
wprowadzenie proponowanych przez Kaczyńskiego rozwiązań zmienić należy
nie tylko ‘złe decyzje’ Tuska, lecz dosłownie cały porządek ekonomiczny.
Modne postulaty pudrowania kapitalizmu i zbliżania się – głównie za sprawą czarów – w kierunku zachodnich, uprzywilejowanych kapitalizmów bazują na rozwiązaniach, które stosowane są wewnątrz najbogatszych na świecie państw. ‘Polska droga do kapitalizmu’ nie jest jednak drogą ani uprzywilejowaną, ani też specjalnie atrakcyjną. Liczni komentatorzy (a także społeczeństwo) pozwolili sobie narzucić neoliberalną wizję polityki ekonomicznej. Wmówiono im, że obecna sytuacja Polski to po prostu szczebel na drabinie prowadzącej wprost ku bogactwu porównywalnemu z sytuacją (na przykład) gospodarki niemieckiej.
Wizja 'pogoni za europejską czołówką' jest oczywiście ułomna i całkowicie życzeniowa.
Plany, które w stosunku do Polski przejawia Tusk to nie tyko rezultat jego osobistej wizji, to nawet nie efekt pomyłkowego, czy też nieprzemyślanego obrania neoliberalnej drogi. Strategia ta, wynika z geopolitycznego układu sił w regionie i z ogólnej konfiguracji, w której po 1989 roku znalazła się Polska. Ewentualna próba wyrwania się z tych sideł jest równoznaczna z podjęciem walki z całym szeregiem instytucji, podmiotów międzynarodowego nacisku, i z wielką, potężną doktryną.
Realistyczna wizja realizacji – słusznego skądinąd – socjaldemokratycznego, reformistycznego programu napotyka w tym miejscu na potężne przeciwności, które uniemożliwiają wręcz powodzenie tego typu działaniom. To, co dla Prezesa PiS jest politycznym chwytem marketingowym i rezultatem sprawnej kalkulacji oraz rozeznania się w sytuacji, dla ewentualnej, prawdziwie socjaldemokratycznej partii mogłoby być prawdziwym celem.
Postulaty dotyczące rozwiniętej polityki społecznej, radykalnych zmian podatkowych, zmian celów gospodarczych całego państwa… to wszystko, co marzy się reformatorom i co jak wierzą oni, mogłoby być osiągnięte w ramach kapitalistycznej gospodarki to program – jeśli chodzi o planowane efekty – klasycznie socjalistyczny, wręcz (na polskie warunki) rewolucyjny. ‘Miękka lewica’ i część socjalnej prawicy wierzą jednak, że uciekną od spraw drażliwych… od kwestii własnościowych, od konfliktu, od głębokich podziałów społecznych, od gruntownej przebudowy politycznego myślenia… a zamiast tego przeskoczą prosto do królestwa obfitości, które jako ‘propozycja racjonalna’ miałoby przełamywać wszelki (wynikający rzekomo z braku myślenia) polityczny opór oponentów.
W polityce nie wystarczy jednak po prostu ‘mieć rację’ i głośno o tym mówić.
U podstawy polskiej gospodarki stoi wielki polityczny konsensus. Konsensus neoliberalnego kapitalizmu, reprezentowany przez wszystkie partie. Demokracja parlamentarna, której jakość w kapitalizmie jest żadna - to demokracja bogatych i władza sił, które dominują nie tylko w sferze polityki, ale przede wszystkim - w sferze gospodarki. Prawdziwe polityczne decyzje zapadają właśnie tam, a nie w sejmie, czy w innych formalnych przejawach władzy.
Irytacja instytucją wyborów powszechnych, odczuwana szczególnie w pozbawionych podmiotowości społeczeństwach ma więc swoje uzasadnione przyczyny. Kraje-kolonie i globalne peryferie skazane są na decyzje zapadające gdzie indziej. Tak też wygląda sytuacja Polski. Ewentualne wyzwolenie niosłoby za sobą konieczność postawienia się dotychczasowemu porządkowi i zakwestionowania panujących gospodarczych reguł. Tego ani PiS, ani żadna inna istniejąca partia nie ośmielą się zrobić.
Modne postulaty pudrowania kapitalizmu i zbliżania się – głównie za sprawą czarów – w kierunku zachodnich, uprzywilejowanych kapitalizmów bazują na rozwiązaniach, które stosowane są wewnątrz najbogatszych na świecie państw. ‘Polska droga do kapitalizmu’ nie jest jednak drogą ani uprzywilejowaną, ani też specjalnie atrakcyjną. Liczni komentatorzy (a także społeczeństwo) pozwolili sobie narzucić neoliberalną wizję polityki ekonomicznej. Wmówiono im, że obecna sytuacja Polski to po prostu szczebel na drabinie prowadzącej wprost ku bogactwu porównywalnemu z sytuacją (na przykład) gospodarki niemieckiej.
Wizja 'pogoni za europejską czołówką' jest oczywiście ułomna i całkowicie życzeniowa.
Plany, które w stosunku do Polski przejawia Tusk to nie tyko rezultat jego osobistej wizji, to nawet nie efekt pomyłkowego, czy też nieprzemyślanego obrania neoliberalnej drogi. Strategia ta, wynika z geopolitycznego układu sił w regionie i z ogólnej konfiguracji, w której po 1989 roku znalazła się Polska. Ewentualna próba wyrwania się z tych sideł jest równoznaczna z podjęciem walki z całym szeregiem instytucji, podmiotów międzynarodowego nacisku, i z wielką, potężną doktryną.
Realistyczna wizja realizacji – słusznego skądinąd – socjaldemokratycznego, reformistycznego programu napotyka w tym miejscu na potężne przeciwności, które uniemożliwiają wręcz powodzenie tego typu działaniom. To, co dla Prezesa PiS jest politycznym chwytem marketingowym i rezultatem sprawnej kalkulacji oraz rozeznania się w sytuacji, dla ewentualnej, prawdziwie socjaldemokratycznej partii mogłoby być prawdziwym celem.
Postulaty dotyczące rozwiniętej polityki społecznej, radykalnych zmian podatkowych, zmian celów gospodarczych całego państwa… to wszystko, co marzy się reformatorom i co jak wierzą oni, mogłoby być osiągnięte w ramach kapitalistycznej gospodarki to program – jeśli chodzi o planowane efekty – klasycznie socjalistyczny, wręcz (na polskie warunki) rewolucyjny. ‘Miękka lewica’ i część socjalnej prawicy wierzą jednak, że uciekną od spraw drażliwych… od kwestii własnościowych, od konfliktu, od głębokich podziałów społecznych, od gruntownej przebudowy politycznego myślenia… a zamiast tego przeskoczą prosto do królestwa obfitości, które jako ‘propozycja racjonalna’ miałoby przełamywać wszelki (wynikający rzekomo z braku myślenia) polityczny opór oponentów.
W polityce nie wystarczy jednak po prostu ‘mieć rację’ i głośno o tym mówić.
U podstawy polskiej gospodarki stoi wielki polityczny konsensus. Konsensus neoliberalnego kapitalizmu, reprezentowany przez wszystkie partie. Demokracja parlamentarna, której jakość w kapitalizmie jest żadna - to demokracja bogatych i władza sił, które dominują nie tylko w sferze polityki, ale przede wszystkim - w sferze gospodarki. Prawdziwe polityczne decyzje zapadają właśnie tam, a nie w sejmie, czy w innych formalnych przejawach władzy.
Irytacja instytucją wyborów powszechnych, odczuwana szczególnie w pozbawionych podmiotowości społeczeństwach ma więc swoje uzasadnione przyczyny. Kraje-kolonie i globalne peryferie skazane są na decyzje zapadające gdzie indziej. Tak też wygląda sytuacja Polski. Ewentualne wyzwolenie niosłoby za sobą konieczność postawienia się dotychczasowemu porządkowi i zakwestionowania panujących gospodarczych reguł. Tego ani PiS, ani żadna inna istniejąca partia nie ośmielą się zrobić.
Życie pełne ryzyka - Życie bez państwa
Sprawa Amber Gold pokazuje w jakim kierunku ewoluowała nasza
państwowość. Nie przypadkiem Donald Tusk w sejmie otwarcie stwierdza, że
"państwo nie jest od ograniczania ryzyka obywateli". Jako premier rządu
ma on bardzo klarowną wizję tego, co powinien robić i czego się od
niego oczekuje. Te oczekiwania to demontaż państwa, a co za tym idzie,
także i demontaż prawa.
Swoboda prywaty w gospodarce i poparcie, które kapitaliści kupili sobie wynosząc na tron Tuska doprowadziły do tego, że zatarła się różnica między przedsiębiorczością a przestępczością. Role państwowych instytucji też nie są już zbyt jasne. Oszukiwanie, nacinanie na pieniądze, okradanie i bycie okradzionym to dziś elementy 'ryzyka', całkowicie dopuszczalne w nowoczesnej gospodarce rynkowej. Jak możemy zauważyć, słabość państwa i prawa jest wręcz dla Tuska i jego ludzi powodem do dumy, punktem honoru i dowodem na to, że transformacja ustrojowa zakończyła się sukcesem. Prawdą jest, że otępiałe od propagandy społeczeństwo okradane jest już od bardzo dawna. Począwszy od przymusowego złodziejstwa, jakim były OFE, skończywszy na aferze hazardowej, kolejnych prywatyzacjach, złodziejskich przetargach na budowę dróg, czy ustawkach i przekrętach, które zafundowali objętym przez siebie Agencjom politycy PSL-u.
Teraźniejszość Polaków to życie pełne ryzyka, w którym państwo nie interweniuje na korzyść obywateli, lecz celowo działa tak, by zmniejszyć swoje wpływy i minimalizować swe działania. Państwo aktywnie przy tym wspiera proces wywłaszczania obywatela.
Opieka medyczna, praca, wykształcenie, bezpieczeństwo zgromadzonych oszczędności - wszystko już objęte jest ryzykiem, wszystko można w mgnieniu oka stracić. Nawet najbardziej elementarne potrzeby nie są już przez system gwarantowane, nic nie jest pewne. W tak konstruowanej rzeczywistości życie toczy się w rytm walki i rywalizacji o najmniejsze nawet zdobycze i najprostsze ludzkie potrzeby, dalej już nie sięga. Kapitalizm rozszerzył się i objął swym zasięgiem każdą dziedzinę życia, pożarł też elementarne prawa i ochronne funkcje państwa. Nie widać u nas "ludzkiej twarzy" kapitalizmu, ale być może składamy się na "ludzką twarz", która znajduje się gdzieś indziej - choć to raczej marne pocieszenie.
Dramat Polski polega na tym, że nie posiada ona znaczącej gospodarki, a prywatna inicjatywa gospodarcza to u nas garść firm mało znaczących i zwyczajnie słabych, żadnych. Jeżeli zlikwidować do tego aktywną, podmiotową rolę państwa to w rezultacie pełnię swobody uzyska (w zasadzie już uzyskał) bezwzględny zagraniczny kapitał, który wobec słabych państw, takich jak Polska, zawsze postępuje bez najmniejszej litości. Słabość Polski zaowocowała koniecznością emigracji zarobkowej dla milionów obywateli, jednocześnie też w Europie narodziła się pogarda dla pozbawionych, choćby najmniejszej samodzielnej politycznej woli Polaków - wyrazem tego była m.in nagonka na polskich emigrantów, którą mogliśmy zaobserwować w Holandii.
Czy to się zmieni? Większość grup politycznych zmierza w kierunku programu ograniczania roli państwa. Budowana przez neoliberalną indoktrynację wiara w świętość i cudotwórstwo prywatnej własności na stałe zalęgła się w umysłach mainstreamowej polityki - mainstreamowi politycy, aby przetrwać w kapitalizmie musieli zaadoptować się do warunków nowego, po 1989, rozdania.
Państwo burżuazyjne skutecznie wymazało ze świadomości zbiorowej państwo robotnicze. Przy obecnym rozkładzie środowisk lewicowych, ewentualna porażka Tuska oznaczać będzie triumf Kaczyńskiego. Państwowość powróci... ale zupełnie inna od tej, której byśmy sobie życzyli...
Swoboda prywaty w gospodarce i poparcie, które kapitaliści kupili sobie wynosząc na tron Tuska doprowadziły do tego, że zatarła się różnica między przedsiębiorczością a przestępczością. Role państwowych instytucji też nie są już zbyt jasne. Oszukiwanie, nacinanie na pieniądze, okradanie i bycie okradzionym to dziś elementy 'ryzyka', całkowicie dopuszczalne w nowoczesnej gospodarce rynkowej. Jak możemy zauważyć, słabość państwa i prawa jest wręcz dla Tuska i jego ludzi powodem do dumy, punktem honoru i dowodem na to, że transformacja ustrojowa zakończyła się sukcesem. Prawdą jest, że otępiałe od propagandy społeczeństwo okradane jest już od bardzo dawna. Począwszy od przymusowego złodziejstwa, jakim były OFE, skończywszy na aferze hazardowej, kolejnych prywatyzacjach, złodziejskich przetargach na budowę dróg, czy ustawkach i przekrętach, które zafundowali objętym przez siebie Agencjom politycy PSL-u.
Teraźniejszość Polaków to życie pełne ryzyka, w którym państwo nie interweniuje na korzyść obywateli, lecz celowo działa tak, by zmniejszyć swoje wpływy i minimalizować swe działania. Państwo aktywnie przy tym wspiera proces wywłaszczania obywatela.
Opieka medyczna, praca, wykształcenie, bezpieczeństwo zgromadzonych oszczędności - wszystko już objęte jest ryzykiem, wszystko można w mgnieniu oka stracić. Nawet najbardziej elementarne potrzeby nie są już przez system gwarantowane, nic nie jest pewne. W tak konstruowanej rzeczywistości życie toczy się w rytm walki i rywalizacji o najmniejsze nawet zdobycze i najprostsze ludzkie potrzeby, dalej już nie sięga. Kapitalizm rozszerzył się i objął swym zasięgiem każdą dziedzinę życia, pożarł też elementarne prawa i ochronne funkcje państwa. Nie widać u nas "ludzkiej twarzy" kapitalizmu, ale być może składamy się na "ludzką twarz", która znajduje się gdzieś indziej - choć to raczej marne pocieszenie.
Dramat Polski polega na tym, że nie posiada ona znaczącej gospodarki, a prywatna inicjatywa gospodarcza to u nas garść firm mało znaczących i zwyczajnie słabych, żadnych. Jeżeli zlikwidować do tego aktywną, podmiotową rolę państwa to w rezultacie pełnię swobody uzyska (w zasadzie już uzyskał) bezwzględny zagraniczny kapitał, który wobec słabych państw, takich jak Polska, zawsze postępuje bez najmniejszej litości. Słabość Polski zaowocowała koniecznością emigracji zarobkowej dla milionów obywateli, jednocześnie też w Europie narodziła się pogarda dla pozbawionych, choćby najmniejszej samodzielnej politycznej woli Polaków - wyrazem tego była m.in nagonka na polskich emigrantów, którą mogliśmy zaobserwować w Holandii.
Czy to się zmieni? Większość grup politycznych zmierza w kierunku programu ograniczania roli państwa. Budowana przez neoliberalną indoktrynację wiara w świętość i cudotwórstwo prywatnej własności na stałe zalęgła się w umysłach mainstreamowej polityki - mainstreamowi politycy, aby przetrwać w kapitalizmie musieli zaadoptować się do warunków nowego, po 1989, rozdania.
Państwo burżuazyjne skutecznie wymazało ze świadomości zbiorowej państwo robotnicze. Przy obecnym rozkładzie środowisk lewicowych, ewentualna porażka Tuska oznaczać będzie triumf Kaczyńskiego. Państwowość powróci... ale zupełnie inna od tej, której byśmy sobie życzyli...
Związki zawodowe w rękach prawicy
Nie mamy w Polsce lewicowych związków zawodowych. Nie ma się co łudzić.
Solidarność, po tym, jak przegłosowano najbardziej skandaliczną ustawę
ostatniej dekady nie robi dosłownie nic. Piotr Duda, w wywiadzie dla
"Przekroju" martwi się przede wszystkim o aspekty prawne, boi się też,
że ewentualny strajk generalny wcale nie zaszkodzi Tuskowi, tylko
polskiemu społeczeństwu i pracownikom.
Otóż nie zaszkodzi. Bo gorzej już nie będzie. 3 milionowa emigracja, kilkunastoprocentowe bezrobocie, skandaliczna płaca minimalna, skandaliczne podatki, skandaliczne składki zdrowotne, nakłady na służbę zdrowia i edukację... Świat Polaków wali się na naszych oczach, niszczeje z każdym dniem. A związki zawodowe, a Solidarność? Przede wszystkim świętuje rocznice. To pokaz żałosnej służalczości wobec systemu.
Prawicowa ideologia, która zdominowała Solidarność (a także OPZZ) to efekt politycznej dominacji prawicy w ostatnim dwudziestoleciu. Ani pracownicy, ani związki zawodowe nie mają z nadania socjalistycznej, klasowej świadomości i samowiedzy dotyczącej swojego położenia. Bez partii, bez ideologii, bez socjalistów, bez normalnej lewicy związki stają się zwyczajnym organem panującej ideologii i doktryny.
To Solidarność przyniosła Polsce kapitalizm, a naiwność milionów robotników i fakt, że zostali oni zmanipulowani doprowadziły do złodziejskiej prywatyzacji i wielkiej gospodarczej zapaści. Historia dowodzi, że nie wystarczy rozdziawiać paszczy na widok ludzi na ulicy, trzeba jeszcze zwracać uwagę na to co mówią, gdzie to mówią, jakie są realne możliwości, co da się, a czego nie da się zrobić.
Odcinając ze stoczniowej bramy napis "im. Lenina" Piotr Duda dał popis nie tylko ignorancji, ale także swojego prawicowego zaślepienia. Żyjemy w kraju, w którym co chwilę odsłania się kolejne pomniki Reagana i w którym czci się myśl neoliberalną, z Margaret Thatcher i Balcerowiczem na czele. Nie doczekaliśmy się jednak ze strony szefa Solidarności żadnej kontrowersyjnej akcji w tę stronę, Reagany mogą czuć się bezpieczne, Tusk może czuć się bezpieczny. "Pętak" będzie posłuszny.
Współczucie należy się przede wszystkim robotnikom, ludziom pracy najemnej, którzy nie posiadają swoich faktycznych reprezentantów. Mało tego, wielu z nich nie posiada nawet wyobrażenia tego, co mogłoby tym rzetelnym reprezentowaniem ich interesów być. Owce, spędzone do zagrody, pozbawiane godności, pieniędzy i głosu nie poradzą sobie same, czekanie na cud nic tu nie pomoże. To właśnie jest zadanie dla prawdziwej lewicy - wytworzenie organizacji, partii, struktur, które przywrócą dyskurs lewicy i program socjalizmu życiu publicznemu, tak, żeby związki zawodowe mogły się na tym wzorować i stać się lewicowymi związkami zawodowymi, nie dodatkiem do prawicowej ideologii.
Ktoś to światło musi zapalić. Samozapłon nie nastąpi.
Otóż nie zaszkodzi. Bo gorzej już nie będzie. 3 milionowa emigracja, kilkunastoprocentowe bezrobocie, skandaliczna płaca minimalna, skandaliczne podatki, skandaliczne składki zdrowotne, nakłady na służbę zdrowia i edukację... Świat Polaków wali się na naszych oczach, niszczeje z każdym dniem. A związki zawodowe, a Solidarność? Przede wszystkim świętuje rocznice. To pokaz żałosnej służalczości wobec systemu.
Prawicowa ideologia, która zdominowała Solidarność (a także OPZZ) to efekt politycznej dominacji prawicy w ostatnim dwudziestoleciu. Ani pracownicy, ani związki zawodowe nie mają z nadania socjalistycznej, klasowej świadomości i samowiedzy dotyczącej swojego położenia. Bez partii, bez ideologii, bez socjalistów, bez normalnej lewicy związki stają się zwyczajnym organem panującej ideologii i doktryny.
To Solidarność przyniosła Polsce kapitalizm, a naiwność milionów robotników i fakt, że zostali oni zmanipulowani doprowadziły do złodziejskiej prywatyzacji i wielkiej gospodarczej zapaści. Historia dowodzi, że nie wystarczy rozdziawiać paszczy na widok ludzi na ulicy, trzeba jeszcze zwracać uwagę na to co mówią, gdzie to mówią, jakie są realne możliwości, co da się, a czego nie da się zrobić.
Odcinając ze stoczniowej bramy napis "im. Lenina" Piotr Duda dał popis nie tylko ignorancji, ale także swojego prawicowego zaślepienia. Żyjemy w kraju, w którym co chwilę odsłania się kolejne pomniki Reagana i w którym czci się myśl neoliberalną, z Margaret Thatcher i Balcerowiczem na czele. Nie doczekaliśmy się jednak ze strony szefa Solidarności żadnej kontrowersyjnej akcji w tę stronę, Reagany mogą czuć się bezpieczne, Tusk może czuć się bezpieczny. "Pętak" będzie posłuszny.
Współczucie należy się przede wszystkim robotnikom, ludziom pracy najemnej, którzy nie posiadają swoich faktycznych reprezentantów. Mało tego, wielu z nich nie posiada nawet wyobrażenia tego, co mogłoby tym rzetelnym reprezentowaniem ich interesów być. Owce, spędzone do zagrody, pozbawiane godności, pieniędzy i głosu nie poradzą sobie same, czekanie na cud nic tu nie pomoże. To właśnie jest zadanie dla prawdziwej lewicy - wytworzenie organizacji, partii, struktur, które przywrócą dyskurs lewicy i program socjalizmu życiu publicznemu, tak, żeby związki zawodowe mogły się na tym wzorować i stać się lewicowymi związkami zawodowymi, nie dodatkiem do prawicowej ideologii.
Ktoś to światło musi zapalić. Samozapłon nie nastąpi.
Poczytalny (?) Breivik i kultura śmierci
Mam poważne wątpliwości co do tego, czy ogłaszając wyrok słusznie uznano
Andersa Breivika za osobę poczytalną. Popełniono tu zasadniczy błąd.
Czy człowiek poczytalny morduje kilkadziesiąt osób, osobiście
rozstrzeliwując młodzież z broni maszynowej? Każdy, kto dopuszcza się
takich czynów jest automatycznie chory psychicznie i powinien być
poddany przede wszystkim leczeniu i długoletniej terapii.
Uznanie Breivika za osobę poczytalną niesie ze sobą poważne zagrożenia. W społeczeństwie, w którym 'zdrowa na umyśle' i mogąca odpowiadać za swoje czyny jednostka może mordować kilkadziesiąt osób i pozostawać przy tym 'normalnym przestępcą' zmianie ulegają społeczne zasady, normy ulegają przesunięciu. Dokonuje się ratyfikacja masowych morderstw jako środka do celu. Dzięki temu Breivik staje się też pełnoprawnym politykiem, osobą poczytalną, która mordowała, ponieważ mord był logicznym przedłużeniem wyznawanej przez niego ideologii.
Winny sam wypowiedział się w tej sprawie, Breivik stwierdził publicznie, że uznanie go za niepoczytalnego byłoby dla niego "gorsze niż śmierć". Breivik rości bowiem sobie prawo do miejsca pośród politycznych aktywistów, zaś uznanie jego działalności za objaw choroby kompletnie dyskredytowałoby jego poczynania i motywację. Sąd poszedł mu na rękę.
By lepiej zrozumieć sprawę Breivika, należy dokładniej przyjrzeć się kulturze Zachodu. Jedną z cech współczesnej kapitalistycznej kultury jest wszechobecność śmierci. Prawdziwa śmierć to jedynie dodatek do śmierci funkcjonującej w obrębie kultury. Filmy, literatura, gry, media pełne są śmierci i przemocy, współcześni dziecięcy bohaterowie – tacy jak Batman – ściągnięci z Ameryki przynieśli ze sobą broń a ich środkiem do celu jest przemoc i wywoływanie lęku… Śmierć jest tak wszechobecna, że prawdziwa przemoc nikogo już specjalnie nie interesuje – co możemy zaobserwować na przykładzie obojętności wobec głodu, czy ofiar wojen w Trzecim Świecie. Jednak to, co pozornie tylko kulturowe łatwo przerodzić może się w rzeczywiste działanie, przykładem tego jest Breivik, którego czyn przypomina jedną z licznych misji w grach-strzelankach. Gry, w których obecne są tego typu zachowania, tak jak i cała kultura śmierci, wrosły na tyle silnie w fundamenty Zachodniej Cywilizacji, że mord na wyspie Utoya nie jest oceniany przez pryzmat kondycji moralnej, cech kultury i cech całości społecznej… lecz przez pryzmat celowości i rodzaju zabitych ofiar. Może wydawać się, że Breivik zabił po prostu w złym momencie, wybrał złe osoby, zamiast zwyczajnie udać się na misję do Afganistanu. Co chwilę ktoś nie wytrzymuje, zaczyna mordować w złym miejscu (a więc mordować naprawdę) i wtedy dochodzi do masakr (najczęściej w miejscach szczególnie narażonych na presję - szkołach), które później oceniane są jako zupełnie niezwiązane ze społeczeństwem, czy jego kulturą, traktowane są jak inwazja z zewnątrz, jak wyraz pozanaturalnej obcości.
Szaleńcem jest nie tylko Breivik, szalona jest kultura i schematy, które w niej dominują. Współczesna kultura to kultura destruktywności, która wynika wprost z poczucia niemocy odczuwanego przez jednostki[1]. Nawet lata dobrobytu i pokoju nie przyniosły Zachodowi wolności od przemocy, nie przyniosły pacyfizmu, nie przyniosły uwolnienia – wręcz przeciwnie, im dalej od wojny tym kultura staje się coraz bardziej wojownicza[2]. Odpowiedzialny jest za to system i jego metody działania stosowane na zewnątrz, metody które znajdują swe odzwierciedlenie w kulturze. System zwyczajnie produkuje, kupuje i buduje zrozumienie oraz poparcie dla wykorzystywanych przez siebie metod. Zdrowe społeczeństwa nie dopuściłyby do eskalacji przemocy na Bliskim Wschodzie, nie pozostałyby obojętne na sytuację Afryki i wyzysk w Trzecim Świecie, zajęłyby się kondycją materialną żyjących na marginesie, byłyby wrażliwe na krzywdę. Byłyby, ale nie są i być jak na razie nie zamierzają – bo to się nie opłaca. Nawet lewicowa alternatywa ma z tym kłopoty.
Komentatorzy, którzy cieszą się z kary i policzka wymierzonego ideologii rasistowskiej niesłusznie w ogóle uznają ją za równouprawnioną, błędnie traktują ją jako po prostu jedno ze stanowisk. Ideologia, która zaleca tego typu zachowania nie ma najmniejszego prawa by stać się równoprawną ideologią, linią polityczną, czy by przerodzić się w legalne stronnictwo. To co uczynił Breivik motywowała chora ideologia szaleńców, tak też należy traktować rasizm - jak chorobę, którą należy leczyć, a nie ‘stanowisko’ dopuszczane do legalnego dyskursu na pełnych prawach dialogu. Syndrom Breivika to poza tym wcale nie wynik działania wyłącznie ideologii, to także wyraz promowania konkretnych sposobów rozwiązywania problemów. Największy problem tkwi jednak w tym, że terapii poddać należy nie tylko Breivika, ale i całe - wytwarzające go - społeczeństwo…
[1] Dla Ericha Fromma, w jego „Ucieczce od wolności” destruktywność to po prostu wyraz życia niespełnionego.
[2] Wojowniczość i przemoc w kulturze mają swoje źródło w pogłębiającej się alienacji. Ludzie pozbawiani życia przez kapitalistyczny sposób produkcji, przymuszani do konsumpcyjnego stylu życia reagują lękiem, strachem i przemocą właśnie. Współczesną aktywność społeczeństw opisać można schematem stworzonym przez J. Baudrillarda – „ZABIJANIE – POSIADANIE – POŻERANIE”, z czego faktyczne ZABIJANIE odnosiłoby się jedynie do armii i desygnowanych do tego żołdaków, przy czym na poziomie symbolicznym ZABIJANIE pozostaje wszechobecne.
Uznanie Breivika za osobę poczytalną niesie ze sobą poważne zagrożenia. W społeczeństwie, w którym 'zdrowa na umyśle' i mogąca odpowiadać za swoje czyny jednostka może mordować kilkadziesiąt osób i pozostawać przy tym 'normalnym przestępcą' zmianie ulegają społeczne zasady, normy ulegają przesunięciu. Dokonuje się ratyfikacja masowych morderstw jako środka do celu. Dzięki temu Breivik staje się też pełnoprawnym politykiem, osobą poczytalną, która mordowała, ponieważ mord był logicznym przedłużeniem wyznawanej przez niego ideologii.
Winny sam wypowiedział się w tej sprawie, Breivik stwierdził publicznie, że uznanie go za niepoczytalnego byłoby dla niego "gorsze niż śmierć". Breivik rości bowiem sobie prawo do miejsca pośród politycznych aktywistów, zaś uznanie jego działalności za objaw choroby kompletnie dyskredytowałoby jego poczynania i motywację. Sąd poszedł mu na rękę.
By lepiej zrozumieć sprawę Breivika, należy dokładniej przyjrzeć się kulturze Zachodu. Jedną z cech współczesnej kapitalistycznej kultury jest wszechobecność śmierci. Prawdziwa śmierć to jedynie dodatek do śmierci funkcjonującej w obrębie kultury. Filmy, literatura, gry, media pełne są śmierci i przemocy, współcześni dziecięcy bohaterowie – tacy jak Batman – ściągnięci z Ameryki przynieśli ze sobą broń a ich środkiem do celu jest przemoc i wywoływanie lęku… Śmierć jest tak wszechobecna, że prawdziwa przemoc nikogo już specjalnie nie interesuje – co możemy zaobserwować na przykładzie obojętności wobec głodu, czy ofiar wojen w Trzecim Świecie. Jednak to, co pozornie tylko kulturowe łatwo przerodzić może się w rzeczywiste działanie, przykładem tego jest Breivik, którego czyn przypomina jedną z licznych misji w grach-strzelankach. Gry, w których obecne są tego typu zachowania, tak jak i cała kultura śmierci, wrosły na tyle silnie w fundamenty Zachodniej Cywilizacji, że mord na wyspie Utoya nie jest oceniany przez pryzmat kondycji moralnej, cech kultury i cech całości społecznej… lecz przez pryzmat celowości i rodzaju zabitych ofiar. Może wydawać się, że Breivik zabił po prostu w złym momencie, wybrał złe osoby, zamiast zwyczajnie udać się na misję do Afganistanu. Co chwilę ktoś nie wytrzymuje, zaczyna mordować w złym miejscu (a więc mordować naprawdę) i wtedy dochodzi do masakr (najczęściej w miejscach szczególnie narażonych na presję - szkołach), które później oceniane są jako zupełnie niezwiązane ze społeczeństwem, czy jego kulturą, traktowane są jak inwazja z zewnątrz, jak wyraz pozanaturalnej obcości.
Szaleńcem jest nie tylko Breivik, szalona jest kultura i schematy, które w niej dominują. Współczesna kultura to kultura destruktywności, która wynika wprost z poczucia niemocy odczuwanego przez jednostki[1]. Nawet lata dobrobytu i pokoju nie przyniosły Zachodowi wolności od przemocy, nie przyniosły pacyfizmu, nie przyniosły uwolnienia – wręcz przeciwnie, im dalej od wojny tym kultura staje się coraz bardziej wojownicza[2]. Odpowiedzialny jest za to system i jego metody działania stosowane na zewnątrz, metody które znajdują swe odzwierciedlenie w kulturze. System zwyczajnie produkuje, kupuje i buduje zrozumienie oraz poparcie dla wykorzystywanych przez siebie metod. Zdrowe społeczeństwa nie dopuściłyby do eskalacji przemocy na Bliskim Wschodzie, nie pozostałyby obojętne na sytuację Afryki i wyzysk w Trzecim Świecie, zajęłyby się kondycją materialną żyjących na marginesie, byłyby wrażliwe na krzywdę. Byłyby, ale nie są i być jak na razie nie zamierzają – bo to się nie opłaca. Nawet lewicowa alternatywa ma z tym kłopoty.
Komentatorzy, którzy cieszą się z kary i policzka wymierzonego ideologii rasistowskiej niesłusznie w ogóle uznają ją za równouprawnioną, błędnie traktują ją jako po prostu jedno ze stanowisk. Ideologia, która zaleca tego typu zachowania nie ma najmniejszego prawa by stać się równoprawną ideologią, linią polityczną, czy by przerodzić się w legalne stronnictwo. To co uczynił Breivik motywowała chora ideologia szaleńców, tak też należy traktować rasizm - jak chorobę, którą należy leczyć, a nie ‘stanowisko’ dopuszczane do legalnego dyskursu na pełnych prawach dialogu. Syndrom Breivika to poza tym wcale nie wynik działania wyłącznie ideologii, to także wyraz promowania konkretnych sposobów rozwiązywania problemów. Największy problem tkwi jednak w tym, że terapii poddać należy nie tylko Breivika, ale i całe - wytwarzające go - społeczeństwo…
[1] Dla Ericha Fromma, w jego „Ucieczce od wolności” destruktywność to po prostu wyraz życia niespełnionego.
[2] Wojowniczość i przemoc w kulturze mają swoje źródło w pogłębiającej się alienacji. Ludzie pozbawiani życia przez kapitalistyczny sposób produkcji, przymuszani do konsumpcyjnego stylu życia reagują lękiem, strachem i przemocą właśnie. Współczesną aktywność społeczeństw opisać można schematem stworzonym przez J. Baudrillarda – „ZABIJANIE – POSIADANIE – POŻERANIE”, z czego faktyczne ZABIJANIE odnosiłoby się jedynie do armii i desygnowanych do tego żołdaków, przy czym na poziomie symbolicznym ZABIJANIE pozostaje wszechobecne.
Subskrybuj:
Posty (Atom)