I
„18 brumaire’a Ludwika
Bonapartego” to jedna z najważniejszych prac teoretycznych Karola Marksa. Ta
praktyczna aplikacja materializmu historycznego zyskała niemieckiemu filozofowi
rozgłos a także udowodniła skuteczność
metody badawczej obranej przez Marksa.
Studiowana przez Karola
Marksa historia Francji to analiza historii kraju, w którym „dziejowe walki
klasowe, bardziej niż gdziekolwiek, doprowadzane były za każdym razem do
ostatecznego rozstrzygnięcia”[i].
Wielka Rewolucja Francuska, zwana także Rewolucją Burżuazyjną aż do chwili
obecnej pozostaje synonimem rewolucji i przewrotu klasowego w swej najbardziej
krwawej postaci. Te gwałtowne przekształcenia w obrębie panującej formacji
społecznej pozwalały łatwiej – i na konkretnym, bo mniej rozległym w czasie
przykładzie - uchwycić istotę walki klas.
Karol Marks opisywane
przez siebie wydarzenia we Francji, w tym zamach stanu dokonany przez Ludwika
Bonapartego dzieli na trzy okresy. Pierwszy jest to okres lutowy obejmujący
czas od 24 lutego do 4 maja 1848 roku. W tym okresie, po ucieczce króla, reprezentanci
wszystkich klas społecznych dążą do wspólnego celu: reformy wyborczej. Dlatego
też świeżo formujący się rząd zwie się rządem tymczasowym, a do najważniejszych
rozstrzygnięć nie dochodzi. Drugi jest okres od 4 maja 1848 do 29 maja 1849
roku, jest to okres konstytuowania się republiki, czyli Ustawodawczego
Zgromadzenia Narodowego. W tym czasie do głosu dochodzą siły burżuazyjne, które
dążą do powołana republiki burżuazyjnej. Na nic zdało się powstanie czerwcowe,
którego wywołaniem na próby zdrady
republiki socjalnej zareagował paryski proletariat. Od tej chwili, od momentu
tej klęski zbrojnej klasa robotnicza w dalszym procesie zajmować już będzie
wyłącznie rolę drugoplanową. Wszystkie pozostałe klasy i partie będą odtąd
„partiami porządku”[ii]
zwalczającymi anarchistyczne, komunistyczne, socjalistyczne wizje społeczeństwa
proletariackiego. Ostatni, trzeci okres umożliwia już wkroczenie na scenę „męt
społeczeństwa burżuazyjnego”, „świętej falangi” i wynoszonej przez nią postaci
Ludwika Bonapartego.
Marks rekonstruuje
wydarzenia rewolucji i ukazuje, jak przy pomocy burżuazyjnych republikanów,
którzy skutecznie usunęli w cień rewolucyjny proletariat, do głosu i do władzy dochodzą
rojalistyczni bourgeois. Powołane
przez Bonapartego ministerstwa obejmują niegdysiejsi politycy najbardziej
liberalnej frakcji burżuazji parlamentarnej. Teraz będą oni mieli za zadanie
ten sam parlament uśmiercić. I gdy reżim parlamentarny zostaje ostatecznie
wygnany, na placu boju pozostaje Bonaparte i lojalna mu armia oraz biurokraci. Parodia
restauracji cesarstwa staje się faktycznym powołaniem do życia republiki
kozackiej, republiki wojskowych i państwa „porządku”. Parlamentarne uświęcanie
woli panującej klasy jako woli powszechnej zostaje zastąpione panowaniem
autorytetu i wprowadzaniem „ładu”.
Panująca odtąd władza
wykonawcza jest reprezentowana przez półmilionową armię urzędników. Feudalni
dostojnicy zamieniają się w płatnych urzędników a kolekcja sprzecznych i
absurdalnych średniowiecznych praw zostaje przemieniona w uregulowany plan
scentralizowanej władzy państwowej. Wszystko to środki republiki parlamentarnej
w walce z rewolucją. Sam Karol Marks podkreśla jednak, że usamodzielnianie się
państwa i jego panowanie to przecież nie „władza niczyja”, lecz reprezentacja
wyjątkowo konkretnej klasy społecznej, klasy chłopów parcelantów. Chłopi
parcelanci „[…]stanowią olbrzymią masę, której członkowie żyją w jednakowych
warunkach, nie wchodząc jednak w różnorodne stosunki ze sobą.”[iii]
Specyficzna pozycja chłopów parcelantów uczyniła z nich klasę społeczną ad hoc, gdyż jej interesy pozostawały w
sprzeczności ze wszystkimi pozostałymi klasami. Chłopi parcelanci byli jednak
niezdolni do samodzielnej obrony swoich interesów, grupowo, czy też za
pośrednictwem parlamentu. Ich przedstawiciele są jednocześnie ich panami,
autorytetem stojącym nad nimi, są właśnie ową panującą, nieograniczoną władzą
państwową. Chłopi zagłosowali na kolejnego z rodu Napoleonów, niesieni
wspomnieniami o poprzednim Napoleonie. Tak właśnie, Ludwik Bonaparte jako
kolejny z rodu został wybrany przez chłopa konserwatywnego, w jego imieniu
sprawując swe rządy ładu i porządku, trzymając w silnym uścisku pozostałe
klasy, a przede wszystkim uciskany, rewolucyjny proletariat. I tak, jak zauważa
Karol Marks, wiara w cesarstwo, którą dawniej zaszczepiła w chłopstwie
burżuazja staje się fundamentem konstytuującym nową władzę, a idées napoléoniennes takie jak panowanie
klechów i wiodąca rola wojskowych stają się dominującą ideologią nowego
społeczeństwa – nowej, rzeczywistej farsy.
Ludwik Bonaparte jako
kandydat chłopów parcelantów triumfuje, przy okazji Bonaparte staje się też -
niejako z przymusu - kandydatem zaniepokojonej burżuazji, reprezentantem klasy
średniej, a ponad wszystko chwiejnym przywódcą w czasach chaosu i niestabilnej,
utrzymywanej siłą sprzedawanych stanowisk dyktatury wojskowych.
Streszczona powyżej
marksowska interpretacja wydarzeń z lat 1848-1851 we Francji stanowi – jak sami
łatwo możemy się przekonać - wyjątkowo spójną i zwartą kompozycję, jest też
ponad wszystko analizą klasową i przy tym analizą klasową wybitnie ekonomiczną.
II
Najnowsze polskie
wydanie „18 brumaire’a…” sygnowane przez Wydawnictwo Krytyki Politycznej
zostało zaopatrzone we wstęp napisany przez publicystę „Gazety Wyborczej”,
Marka Beylina. „Wstęp” obejmuje bite 90 stron i bez wątpienia posiada charakter
„autorski”. Już na pierwszych stronach postawiony zostaje cel dość charakterystyczny. Autor
proponuje bowiem traktować „18 brumaire’a…” głównie jako Marksa przestrogi dla
demokracji a jego samego jako obserwatora „rodzącej się
populistyczno-demokratycznej dyktatury”.[iv] W
zamyśle autora ma to umożliwić „odklejenie” z Marksa etykiety „ojca założyciela
krwawego totalitaryzmu” i, zamiast tego, włączenie go w „normalną” (co prawda,
nie wiadomo jaką ”normalną”) historię myśli europejskiej.
Próby ‘normalizowania’
Marksa dokonuje Beylin poprzez stopniowe rozbrajanie konfliktu klasowego. Samo
pojęcie lasowego konfliktu jest „nieprzyzwoite”. Przyczynę, dla której konflikt
klasowy jest dziś w byłych krajach komunistycznych wyklęty stanowi dla autora
fakt wbudowania konfliktu klasowego „w gramatykę władzy” okresu minionego. Pomiędzy
starą a nową ideologią zieje, jak wiadomo, przepaść oddzielająca, w przekonaniu
publicysty Gazety Wyborczej „język
fałszu” od „języka prawdy”. Marek Beylin w swej interpretacji z dość naiwnego
apologety nowej ideologii szybko zamienia się w orędownika stabilności (ładu,
porządku?) utożsamianej z „demokracją” twierdząc, że konflikt klasowy „został
wchłonięty do demokracji i uprawomocniony, dając jej zbawienną stabilność.”
W tym momencie na myśl
nasuwają się pytania. Po pierwsze, o jaką ‘demokrację’ autorowi chodzi, po
drugie, w jaki sposób konflikt klasowy mógł zostać przez system wchłonięty, a
ponadto, czy „konflikt” może gwarantować „stabilność” taką, jak wydaje się ją
rozumieć Beylin? Odpowiedzi na te pytania odnaleźć można w tym, czego autor
poniechał i jednocześnie w tym co wyeksponował.
W rozważaniach Marka
Beylina dochodzi do całkowitej
eliminacji klasowej analizy rzeczywistości społecznej, istnienie klas, poparte
analizą stosunków własnościowych zostaje zatarte, a „konflikt klasowy”
przedstawiony jest niczym strategia
public relations. Antyekonomiczne podejście autora to prosta ucieczka od „wyznaczania”
klas społecznych i ich reprezentantów. Marek Beylin pisze o „odtwarzaniu się
społeczeństw klasowych” jak o anomalii „demokracji”, nie dopuszczając do siebie
myśli, że klasy są dla każdego systemu kapitalistycznego elementem nieodłącznym
i stałym. W taki sposób, eliminując z perspektywy analitycznej podział na
kapitalistów i pracowników najemnych można choćby przez chwilę uwierzyć w
mityczną, scalającą siłę (pozaekonomicznej) demokracji.
Kontynuując swój wywód
Marek Beylin pobieżnie analizuje sytuację imigrantów z uwagi na „konfliktogenny”
charakter imigracji (wszak chodzi o stabilność). Jest to wstęp do rozważań nad
„rozbrajaniem gniewu” w obrębie demokracji. Gniew społeczny to zdaniem autora
jedno z zagrożeń dla „naszych demokracji”. Co zastanawiające, autora w tym
miejscu zupełnie nie interesuje, czy wspomniany gniew wyrasta z żądań
uzasadnionych i czy jest wyrazem faktycznej niesprawiedliwości, krzywdy.
Zainteresowanie autora skupia się przede wszystkim na „gaszeniu pożarów”,
ochronie ładu i porządku.
Zasadniczy wątek rozważań
Marka Beylina stanowi oczywiście – przesłonięta pozorną pochwałą „18
brumaire’a…” – krytyka Karola Marksa i marksizmu oraz pryncypiów, na których oparta jest myśl
niemieckiego teoretyka. Postulaty rewolucji społecznej i kresu
kapitalistycznego wyzysku postrzegane są przez Beylina jako idee rewolucyjnego
mesjanizmu, ten z kolei, w jego opinii, jest „miałki i budowany z kłamliwych
fikcji”. Te kłamliwe fikcje to dla autora
przede wszystkim perspektywa rewolucji, wizja bezklasowego
społeczeństwa, czy nawet samo pojęcie klas rozumiane zgodnie z marksowską
intencją. O specyfice tekstu stanowi przy tym to, iż autor, ”zanurzony w
oczywistości” – przecież „wszyscy tak sądzą, czyż nie? – porusza się w zasadzie
pod progiem ideologicznej nieświadomości obojętnej na argumenty humanistycznego
dyskursu.
Wywód wzbogaca, co
prawda, pewna filozoficzna ornamentyka. Beylin, powołując się na (szczególnie
chętnie cytowaną) Hannah Arendt stara się wskazać, że wizja społeczeństwa
komunistycznego Karola Marksa jest w
istocie głęboko i niebezpiecznie indywidualistyczna, albowiem w społeczeństwie
bezklasowym rzekomo zabraknąć miałoby podstaw dla jakiejkolwiek władzy, a
‘uspołecznieni ludzie’ mieliby zamiast pracy wykonywać czynności ściśle
prywatne, uprawiać hobby, lub nawet popaść w daremność i nihilizm! Wizja
społeczeństwa pozbawionego uzbrojonego w bicz pana (pracy przymusowej) to dla
Beylina wizja anty-społeczeństwa pełnego hobbystów-samobójców, uśmiercających
się z tęsknoty, za porządkującym ich życie trzaskaniem bicza. Dla Marksa jednak brak władzy burżuazyjnej
wcale nie oznacza zaniku władzy w ogóle, wręcz przeciwnie, sprzyja on
powstawaniu samorządności i pozwala stworzyć planujące swą gospodarkę
społeczeństwo. Podobnie jest z pracą, która zgodnie z marksizmem jest naturalną
aktywnością człowieka, a celem wyzwolenia z kapitalizmu jest jej dezalienacja –
likwidacja pracy przymusowej i wyzysku - nie porzucenie. Beylin nie podejmuje
jednak problemu w sposób systematyczny, sprawa zostaje zatem sprowadzona do
swoistego ornamentu i jednocześnie dodatkowego kamyczka do ogródka Marksa i
marksistów.
Postawa taka pociąga za sobą nadmierną, zawsze jednak w
określony sposób „zorientowaną” swobodę interpretacyjną – oto pojęcie
„republiki kozackiej”, które u Marksa stanowi raczej synonim rządów wojskowych,
Beylin przerabia na „zbyt scentralizowane państwo”. Ostatecznie jednak autor Wstępu
przychyla się do tezy, że reżim w swojej bonapartystycznej formie uległ
demokratyzacji, zachwala też liberalną
prawicę tamtych czasów, której polityka zgrabnie komponuje się z wyznawaną
przez niego ideologią ładu. Powstaje przy tym przypuszczenie, że przedstawiona
tu interpretacja historii Francji nie jest ani oczywista, ani „naturalna”, lecz
polityczna i ideologiczna. Beylin mocno
idealizuje też tworzony porządek
(stabilny ład), pomijając wydarzenie, które ujawniło jego pozorny, fałszywy charakter –
powstanie Komuny Paryskiej i tego konsekwencje.
W kolejnej części Wstępu od zbyt rewolucyjnego Marksa
autor ucieka do mile konserwatywnego Tocqueville’a, znajdując w jego wizji
stowarzyszeń - tworzących elitę, która opinię publiczną kształtuje – przykład
oświeconego projektu społecznego. U Tocqueville’a Beylin dostrzega przede
wszystkim wielkość związaną z faktem, iż teoretyk ten „[…]przerobił lekcje
rewolucji i Napoleona I; w tych czasach widział nie tylko źródła nieszczęść,
lecz także ciąg narodowych dziejów budujących wielkość Francji i oświeceniową
misję narodu francuskiego.” Nie ma perspektywy bliższej francuskiej prawicy.
Dalsza, krótka analiza poglądów Victora Hugo i Proudhona prowadzi do
podsumowania.
I wreszcie rozważania
nad bonapartyzmem są dla Beylina rozważaniami nad magicznym zjawiskiem
populizmu. Taka jest cena i takie są efekty odrzucenia ekonomicznej analizy i
genezy wszelkiego rodzaju dyktatur. Analiza pozbawiona bazy skupia się tylko na
nadbudowie, tu reprezentowanej przez język gazet i język mediów. Tak uporczywe
przedstawianie XXI wiecznego kapitalizmu przede wszystkim jako „demokracji” i
usilne maskowanie wymiaru własnościowego pozwala tworzyć wizję wolności, jako
czegoś już zdobytego, osiągniętego. Ta wizja cementuje obecny ład, skłania do myślenia co najwyżej o reformach i to
takich, które nie zrzucą kogokolwiek – już siedzącego – z jego tronu. Pisząc o
ruchu feministycznym, ekologicznym, czy o ruchu oburzonych apostoł ładu szybko
przestrzega przed populizmem, przeciwstawiając mu „bardziej równościową postać
demokracji”. Problem leży jednak w tym, można rzec, że to właśnie ta ‘nasza
demokracja’, a zasadniczo kapitalizm, wyklucza swą bardziej równościową postać.
Idąc dalej tym tropem, ruchy, które ośmielą się ‘naszej demokracji’ sprzeciwić tym
samym będą nazbyt „populistyczne” i szybko staną się prawdziwym (porządnego) systemu
wrogiem.
Wizja ‘polityki
demokracji’ przejawiająca w tym wydaniu typowe cechy syndromu polskiego,
polegającego na magicznym wręcz lęku przed bolszewizmem, stanęła przed poważnym
problemem. Ruchy społeczne wewnątrz systemu, a także inne, zewnętrzne systemy
wywierają nieustającą presję. Zarządzanie kapitalizmem trwale uzależnione jest
od sytuacji geopolitycznej i makrogospodarczej. Ta rynkowa niestałość kapitalizmu
przekłada się nieustająco na niestabilność demokracji. Ucieczka bądź walka z
marksowskim ujęciem historii, które skazuje kapitalizm na wymarcie to jeden ze
sposobów na uniknięcie problemu braku perspektywy. To bowiem kapitalizm (dla
swoich zwolenników tożsamy z demokracją) wytwarza problem braku perspektywy. Po
lekturze Wstępu do „18 brumaire’a
Ludwika Bonapartego” Marka Beylina możemy stwierdzić, że obcowaliśmy z dowodem
na to, że kapitalizm stał się systemem na wskroś konserwatywnym, na wskroś
pozbawionym wizji przyszłości. Jedyną wizją, jaką dziś posiada jest,
rozbudowywana wciąż, wizja różnorodnych sposobów reagowania na pojawiające się
trudności, pożary i rewolucje naruszające „porządek i ład”.
III
Kiedy odwrócimy broń
jaką jest marksizm i posłużymy się „18 brumaire’a…” z intencją, z jaką został on napisany, czyli krytycznie wobec
kapitalizmu, dostrzeżemy silne powiązania bonapartystycznej republiki kozackiej
ze współczesną kapitalistyczną ‘demokracją’.
Zachodni kapitalizm,
pogrążony w nieustannej wojnie o surowce i wpływy rządzony jest przez militarne
hegemonie. Najlepszym tego przykładem są Stany Zjednoczone Ameryki, w których
niezależnie od tego, z której partii pochodził będzie prezydent (a są aż dwie
możliwości) działania wojenne prowadzone są tak samo brutalnie i intensywnie. Scentralizowane
machiny biurokratyczne (i w Polsce obecnie biurokracja jest wielokrotnie
liczniejsza od niegdysiejszej PRL-owskiej) – finansowane przez zagraniczne
interwencje wojskowe w celu zdobycia zysków z kolonii - żywcem przypominają niedorzeczny ustrój
wprowadzony przez Ludwika Bonapartego. Potęga instytucji i jednorodność linii
politycznej pozornie opozycyjnych partii to kaganiec nałożony również Polsce, w
której niezależnie od wyników wyborów realizowany jest neoliberalny program
gospodarczy, państwo zaś stało się mechanizmem wspierającym i zezwalającym
kapitalistycznemu rynkowi na jego społecznie szkodliwą działalność.
Ten przewrotny
charakter demokracji parlamentarnej dostrzeżemy w analizie zawartej w „18
brumaire’a Ludwika Bonapartego” i to właśnie
Karol Marks, ujawniając zasady życia społecznego uczy nas, że możliwość wyboru
nie stanowi jeszcze o urzeczywistnieniu ustroju demokratycznego. Albowiem dopiero analiza stosunków własności, analiza genezy
władzy pozwala dostrzec nam tych, którzy faktycznie panują w społeczeństwie. Ostatecznie
jesteśmy po prostu świadkami bitwy ideologii, które wywodzą swoje pochodzenie
z różnych klas i ich różnych klasowych
interesów. Sprzeczności klasowe, leżące u podstaw tych różnych interesów, mogą czasowo
się intensyfikować, mogą też chwilowo zamierać przykryte i przygaszone przez
działalność opozycyjnej ideologii, jednak empiryczne podziały przez nie
tworzone pozostają rzeczywistymi dopóty dopóki jeden człowiek pozostaje panem,
a inny niewolnikiem.
[i] 18
brumaire’a Ludwika Bonapartego. Warszawa: Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2011,
przedmowa Engelsa do trzeciego wydania niemieckiego, s.101
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz