Szukaj na tym blogu

sobota, 28 stycznia 2012

Internetowa wojna patentowa (ACTA w IV aktach)


I
Świadome działanie

Zaostrzanie regulacji dotyczących praw autorskich i inwigilacji w internecie to krok podejmowany przez system, który jest w pełni świadom tego co robi. To właśnie może zaskakiwać. Sfera internetu, sieci, która była dotychczas przestrzenią fikcyjnej wolności zniewolonych mas pracujących i która służyła na rzecz pacyfikacji potencjalnego gniewu społecznego oferując wirtualną karierę i pozorny dostęp do wszelkich dóbr kultury jest zamykana i ograniczana mocą tej samej siły, której dotychczas służyła. Czy system popełnia błąd, czy działa dalej zgodnie z planem? Wydaje się, że i jedno i drugie, z jednej strony masowa histeria i paniczny lęk, który zrodził się w społeczeństwie na pewno nie był planowanym przez twórców umowy efektem, można więc nazwać to błędem, lub nieprzewidzianą konsekwencją działań. Z drugiej strony, zachodni kapitalizm oparty o święte prawo własności utrzymywał i utrzymuje wysoki poziom życia społeczeństwa w dużej mierze dzięki przewadze patentowej i podążającej za nią przewadze technologicznej - coraz trudniej jest wymuszać zachodniemu kapitalizmowi zyski z praw autorskich na krajach trzeciego świata, stąd ustawodawstwo 'do wewnątrz' wydaje się być naturalną konsekwencją obcięcia finansowania zza granicy i efektem bezradności, jest to próba zdobycia dodatkowego finansowania przy pomocy zaostrzenia dyscypliny wewnętrznej.

II
Apolityczne antyACTA

Protest przeciwko ACTA jest w rzeczy samej dalece apolityczny, stroniący od identyfikacji lewicowej (w Polsce przybierający nawet groteskową formę antysocjalistyczną) - i dzieje się tak dlatego, że 'odurzeni internetem' pragną współpracy z rzeczywistością na dotychczasowych warunkach. Apolityczność to establishmentowość, nologo to logo potencjalnego prawodawcy, to brak problemów w CV, brak przemocy to czysta karta w kartotece policyjnej... Nie mamy do czynienia z buntem Spartakusa, ale z dopominaniem się o należne racje żywnościowe, lub (jak to ma miejsce w tym przypadku) o podtrzymanie dotychczasowej formy transferu określonych danych. Dlatego protesty te (poza nieoczekiwanym dla społeczeństwa swym masowym charakterem) w rzeczywistości niosą sobą pewne potwierdzenie - potwierdzenie zależności i poddaństwa w stosunku do obecnego stanu rzeczy. Takie próby ograniczania 'chleba i igrzysk' miały w przeszłości swe daleko idące konsekwencje, tym razem może być podobnie, ale tylko jeżeli protestujący zaryzykują opowiadając się za alternatywnymi rozwiązaniami i opozycyjną propozycją polityczną - domniemane problemy przy ściąganiu plików z internetu to jednak za mało by skłonić społeczeństwo do wykonania skoku na tak głęboką wodę.

III
Obrona niewoli

Internet nie jest, jak się go czasem usiłuje przedstawić, przestrzenią wolności. Jest środkiem przedłużającym faktyczną działalność produkcyjną jednostek, jest przestrzenią posiłkującą faktyczną, końcową działalność człowieka. Tak też hasła 'obrony wolności' są jednocześnie zakamuflowaną obroną konkretnej niewoli. Internet nie jest miejscem pozbawionym klas społecznych, korzystanie z internetu nie niesie sobą oświecenia. Każdy użytkownik internetu jest jedynie użytkownikiem jego fragmentu. Internet to biblioteka. W bibliotece spotkamy czytelnika dzieł filozofów, książek naukowych, poradników, czytelnika powieści detektywistycznych, miłośnika romansów... Poszczególni przedstawiciele tych czytelniczych gatunków nie muszą się nawet ze sobą zetknąć podczas pobytu w bibliotece - podobnie jest w internecie, gdzie separacja i izolacja poszczególnych partycypantów jest o wiele większa. Wyobrażenia o internecie - w myśl których miałby on być źródłem rzetelnych wiadomości o świecie, prac naukowych, arcydzieł filmowych... są ściśle idealistyczne i egoistyczne. Dla mas, dla druzgocącej większości internet jest dziś biblią, opium i klatką, w której użytkownicy pozamykani są nie przy pomocy ograniczonego spektrum możliwości, lecz przy pomocy ograniczonej siatki poznawczej i ograniczonego wykształcenia. Jedni całe życie tkwią przy półkach z literaturą dla dzieci, inni szukają i docierają dalej. Jeśli internet jest w ogóle 'jakąś wolnością', to jest pozorną wolnością od pracy, wolnością od rzeczywistej, produkcyjnej, właściwej-kapitalistycznej aktywności ludzkiej. Jest wolnością pozorną, bo w istocie służy jako czynnik motywacyjny i stały element procesu produkcji, którego praca i jej owoce są efektem końcowym.

IV
Pragnienie wspólnoty, nieporozumienie i globalny konflikt

Warto zastanowić się nad naturą samych protestów. To pospolite ruszenie, które miało miejsce przy okazji organizowania manifestacji oprotestowujących porozumienie ACTA było w ostatnim dwudziestoleciu bez precedensu. Tylko pozornie protesty te były jedynie wyrazem sprzeciwu przeciwko samej umowie ACTA. W istocie, te masowe wystąpienia można interpretować jako bunt przeciwko postępującej degradacji i biedzie. Zgromadzeni wspólnym celem ludzie byli masą kompletnie pozbawioną przez system podmiotowości i poczucia wspólnoty, masą zatopioną w indywidualizmie, który neoliberalizm wdrukował w całe pokolenia. To właśnie o poczucie wspólnoty protestujący zaczęli silnie walczyć i będą je pragnąć podtrzymywać nawet gdy deaktualizacji ulegnie formuła samego protestu i utraci on faktyczną rację bytu. Protestujący to silnie przywiązana do internetu młodzież, pracownicy najemni ery zaostrzającego reguły rynku kapitalizmu i wykształceni bezrobotni, których w Europie szybko przybywa - głównie dlatego, że miejsca pracy w przemyśle wyemigrowały na wschód, a zawęża się i usztywnieniu ulega zatrudnienie w usługówce i na rynku wykwalifikowanej siły roboczej. Najważniejszym celem umowy ACTA było i jest egzekwowanie płatności za amerykańskie patenty - przy czym chodzi przede wszystkim o wykorzystywanie ich na skalę przemysłową, nie indywidualną i jednostkową. W chwili obecnej państwa, które zadeklarowały, że podpiszą umowę najprawdopodobniej wycofają się z tego postanowienia, by szukać i podpisać w przyszłości umowę podobną, lecz konkretyzującą i zawężającą swe oddziaływanie do skali przemysłowej, międzynarodowej. W ten sposób skutki wprowadzenia "ACTA2" będą mogły ominąć indywidualnych internautów i ku ich niewiedzy/milczącej zgodzie oddziaływać na sprzedaż i produkcję leków generycznych, produktów zastępczych itp. Zaostrzanie kar za łamanie praw autorskich może być wstępem, przygotowaniem do prawdziwej wojny patentowej, na którą szykują się Stany Zjednoczone z Chinami. Dla Chińskiej Republiki Ludowej i innych krajów Azji, a także Ameryki Południowej podpisanie podobnej choćby umowy nie wchodzi w rachubę - dlatego też 'Zachód' chce ograniczyć wymianę danych w internecie i mieć ją pod całkowitą kontrolą służb rządowych.

środa, 25 stycznia 2012

Ten wszechwładny kapitalizm, ten stary dziad Marks

Gdy przyjrzymy się tekstom z zakresu publicystyki antykapitalistycznej dostrzeżemy różnorodność podejmowanych zagadnień. Są pośród nich teksty podejmujące tak ważne tematy jak: zatrudnienie, płaca, przemoc, kultura, czy naród. Wielu autorom, szczególnie tym z aspiracjami literackimi lista tematów rozrasta się aż po koci wyzysk mysiego gatunku i kapitalistyczną zawartość cukru w cukrze. Przy tak szeroko konstruowanym pojęciu kapitalizmu rzeczywiście jawić może się on jako "wszechwładny duch historii"[1], dla którego alternatywą może być wyłącznie jego całkowite przeciwieństwo w każdym aspekcie. Nie trzeba dodawać, że tak projektowana wizja systemowej alternatywy, w której przy okazji zmiany ustrojowej należy rozstrzygnąć wszelkie nierówności (od ludzkich po psie) prowadzi donikąd, potęgując - tylko pozornie - rozmach.

Ta naiwnie, holistycznie konstruowana wizja kapitalizmu wiąże się z przyjmowaną perspektywą. U wielu ludzi, także u znakomitych obserwatorów i badaczy analiza systemowa sprowadza się do indywidualnej konfrontacji z rzeczywistością. W takiej konfrontacji w pojęcie kapitalizmu włączone zostają wszelkie cechy poznawanego świata, z jego uciążliwymi dla obserwatorów cechami. Kapitalizm staje się władzą biologiczną (jaki system nią nie jest?), władzą 'tej złej' płci, niepowołanych gatunków, złych ras, błędnej świadomości i destrukcyjnych procesów naturalnych. Cechy świata człowieka, świata naturalnego zostają zawłaszczone przez kapitalistyczny holizm a walka z kapitalizmem staje się walką ze wszelkim bytem (ku uciesze obrońców kapitalizmu). Walka o transformację ustrojową przez pryzmat kapitalistycznego holizmu staje się walką o niebyt.

Walka o niebyt, o nierealny system, o nierealny socjalizm jest (wciąż z pewnym trudem) tolerowana przez kapitalizm - co innego walka o socjalizm realny. Podstawowym narzędziem poznawczym ludzi lewicy zawsze była teoria klas Karola Marksa, odkrywała i odkrywa ona podstawowy antagonizm, klasową sprzeczność kapitalizmu i jest ona tak skomplikowanym narzędziem teoretycznym - jak prostym kluczem otwierającym drogę do skutecznej praktyki politycznej. Posługujące się fragmentami marksizmu jego nowoczesne odłamy często wykorzystują jedynie walkę klas by transferować jej moc i siłę perswazji teoretycznej w idealistyczny paraliż. Ta kastracja, to droga do całkowitej i permanentnej flauty, w której debata trwa i krąży wokół leczenia ludzkości ze wszystkich jej chorób. Dla tych idealistycznych szkół, marksizm jako praktyka i ruch polityczny z bogatą przeszłością i historią zmagań klasowych staje się ciężarem. Marks ostaje się jako pożądany, interesujący orient, którym zapchać można każdą dziurę w dachu i którym posłużyć można się przy interpretacjach modnych seriali i zachowań świnek morskich.

Rozmaite teorie krytyczne jakie wciąż rodzą się w nauce pozwalają "wyjść poza" marksizm, pojęcie socjalizmu ze złudzeniem przejmowania rewolucyjnego, marksistowskiego języka. Ceną za możliwość uzyskania tego złudzenia jest całkowita kastracja praktyczna oraz polityczno-historyczna. Niestety, skuteczna praktyka antykapitalistyczna nie sprowadza się do rzucania haseł typu "uwolnić orkę", lub wynajdywania pojedynczych postulatów, które to miałyby zagrozić kapitalistycznej całości (często tak pojmowany jest m.in postulat powszechnego dochodu). Swoboda w interpretacjach marksizmu wynika m.in z powszechnego, pokoleniowego przekonania o wyjątkowości obecnych czasów i całkowitej oryginalności charakteru bieżących relacji społecznych - idąc dalej tym tokiem rozumowania, Marks jako dziewiętnastowieczny dziad (z uwagi na sam fakt, że już jest martwy) racji mieć nie może. W erze wręcz hiperproletaryzacji[2] i rosnącej produkcji przemysłowej szczególny sceptycyzm wzbudzają próby twórcze w zakresie kreowania i dodawania nowych klas społecznych - czego doskonałym przykładem jest silnie promowane (ostatnio nawet przez źródła mainstreamowe) pojęcie prekariatu, nowej nibyklasy. Takie działania maskują i mistyfikują stosunki pracy i wyzysku. W przypadku pojęcia 'prekariatu' warto przyjrzeć się dyskursowi stojącemu za tym pojęciem - zgodnie z którym 'uelastycznione' warunki pracy miałyby całkowicie przekształcać perspektywę walki klasowej. Przekonanie to nie znajduje pokrycia w rzeczywistości - by to sprawdzić wystarczy sięgnąć po pierwszy z brzegu podręcznik historii i przeczytać fragmenty opisujące warunki zatrudnienia w czasach samego Karola Marksa...

Lewicowa myśl krytyczna wędruje z rąk do rąk. Trudno się dziwić, że wędruje i krąży w różnych kręgach i wzdłuż przekroju całego społeczeństwa. Wykład teorii Marksa przed dwudziestoma laty praktycznie zniknął z uniwersytetów - został zastąpiony przez obfite, nowe, establishmentowe treści, silnie pokropione wodą święconą i przez całe lata podawane w bardzo dużych dawkach. Gdy marksizm wraca, często wprowadzany jest tylnymi drzwiami, ulegając zniekształceniu i wtórnym interpretacjom - nierzadko ze szkodą dla swej istoty. Nadal istnieje potrzeba skutecznego działania i myślenia konkretami - do tego potrzebna jest trafna i sprawna identyfikacja systemów, stron i rzeczywistych, potencjalnych możliwości. Odczarowanie pojęcia kapitalizmu, oczyszczenie z nadmiernego idealizmu, liryczno-subiektywnych spostrzeżeń i modnych, importowanych, nietrafionych pomysłów pomoże weryfikować postulaty, budować program i odkrywać prawdziwą siłę wywodzących się z teorii marksistowskiej postulatów. Konfrontowany z potencjalnym kontrfaktycznym projektem kapitalizm szybko "skończy się", nie poprzez negację, lecz poprzez wysunięcie kontrpropozycji, świata - tej możliwej - zmiany.

[0] Kapitalizm to oczywiście - "system ekonomii burżuazyjnej"
[1] http://www.lewica.pl/?id=25615&tytul=Rafa%B3-Majka:-Koniec-kapitalizmu-%28w-naszych-g%B3owach%29
[2] http://www.neurokultura.pl/felietonesej/1120-stiegler-bernard-jak-przemys-kulturowy-niszczy-jednostk.html

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Rzeź zachodnich wartości

Najnowszy film Romana Polańskiego wprawia w zakłopotanie. "Rzeź", z kwartetem Foster, Winslet, Reilly i Waltz to niecodzienny w dzisiejszych czasach rodzaj filmu - nie dość, że kompletnie pozbawiony efektów specjalnych, intryg, afer i wielkich spraw (z gatunku ratowania świata) to dodatkowo zamknięty w klaustrofobicznej scenerii pojedynczego, nowojorskiego mieszkania. Istna bezczelność. Wydawać by się mogło, że historia spotkania, a następnie sprzeczki czworga osób to historia niefilmowa, nieciekawa i nudno-teatralna - a i niezasługująca swą prostotą nawet na teatr. Nic bardziej mylnego, ten oparty o sztukę "Bóg mordu" pióra Yasminy Rezy film to dzieło wybitne, demaskatorskie i całkowicie niestandardowe - dzieło, które z powodzeniem traktować można jako manifest reżyserski Romana Polańskiego i zsyntetyzowaną postać jego sądów i kulturowego krytycyzmu.

Fabuła nie należy do zawiłych. Oto dziecko jednego małżeństwa (sprzedawcy AGD i niespełnionej pisarki/bibliotekarki) pada ofiarą ataku uzbrojonego w kij dziecka pochodzącego z drugiego małżeństwa (prawnika pracującego w branży farmaceutycznej i inwestorki, kobiety sukcesu). Obie rodziny spotykają się by wyjaśnić incydent, doprowadzić do zgody między chłopcami oraz ustalić ewentualną karę dla nieletniego prześladowcy. Podczas spotkania w mieszkaniu narasta konflikt, dochodzi do kłótni, z upływem czasu na bok odchodzącą konwenanse i znikają wszelkie bariery, z bohaterów wylewać zaczyna się żółć (dosłownie i w przenośni), rozpadowi ulegają ich więzi, ich identyfikacja kulturowa, społeczna i finalnie dochodzi do kompromitującej "etyczne osoby" awantury. Penelope i Michael (pierwsze małżeństwo, grane przez Jodie Foster i Johna C. Reilly) z początku przyjmują gości z pozornym ciepłem i otwarcie, z przekonaniem dążąc do wyjaśnienia sprawy (na gruncie której pragną zaznaczyć swą moralną, bo nie ekonomiczną, przewagę), Alan i Nancy (Kate Winslet i Christoph Waltz) są w ciągłym pośpiechu, będąc niechętnymi nawiązywaniu relacji z ludźmi niżej od siebie położonymi w hierarchii zarobkowej. W scenach z kolejnymi sprzeczkami i awanturą konflikt przyjmuje postać walki małżeństw ze sobą i jednocześnie konfliktu wewnątrz małżeństwa.

Obie pary to przedstawiciele klasy średniej - niższej i wyższej, ze wszystkimi swoimi najgorszymi cechami, które reżyser doskonale wylicza i pokazuje. Penelope to kobieta ckliwa, obnosząca się swą udawaną i opartą na świadomym kłamstwie wrażliwością (także artystyczną), która stara się zarabiać opisując cierpienia "tych biednych czarnych z Afryki", Michael jest bezwzględnym, pozbawionym uczuć i taktu brutalem, dla którego świętą jest przeciętność i który nie dąży do żadnych celów (dodatkowo gardząc życiem rodzinnym i wszystkim co w swej przeciętności osiąga), zamożniejsza para to Alan, który jako człowiek sukcesu i korporacyjny trybik zaniedbuje swoją rodzinę i obowiązki, jest też typem amoralnym i bezwzględnym w interesach, mając za nic ludzkie życie i konsekwencje swych zawodowych działań - jako najbardziej samodzielnej i najbardziej majętnej postaci jego największą "zaletą" jest brak złudzeń i wyrafinowanie, które tylko potęguje ohydę osobowości Alana i okrucieństwo, z którym odnosi się do otoczenia i innych ludzi - skazując ich na prosty i krwiożerczy darwinizm, jego żona Nancy jest zdominowana przez męża, to osoba histeryczna, chłodna, kłamliwa i fałszywie kulturalna w obyciu - w rzeczywistości szczerze gardzi ludźmi o niższym od siebie statusie, jest egocentryczna, a jej związek z mężem przypomina umowę o zatrudnienie. W takim gronie dojść może wyłącznie do rzezi.

Tytułowa "Rzeź" nie odnosi się jednakże tylko do charakteru spotkania, reżyser sięga głębiej i demaskuje rzeczywistość społeczną, moralność oraz wyznawane przez bohaterów wartości. Wspominane "wartości Zachodu" to skryta za bukietem żółtych tulipanów (bukietem przyzwoitości) bezwzględna walka, nienawiść i permanentna atomizacja społeczna, izolacja w wyalienowaniu poszczególnych, rywalizujących ze sobą jednostek. Wartości Zachodu i oświecona-liberalna kultura okazują się być przesłoną, za którą kryje się wyścig szczurów, w którym wszyscy uczestnicy pałają w stosunku do siebie nienawiścią (skrytą za najpiękniejszymi pozorami). W oczy rzuca się również wielokrotnie podkreślany konsumpcjonizm i skrajny fetyszyzm towarowy - dla bohaterów to posiadane rzeczy, przedmioty świadczyć mają o inteligencji i charakterze. "Straszni mieszczanie" są w filmie nader przekonywujący - dzieło w iście dokumentalny sposób portretuje Zachodnią rzeczywistość, która okazuje się różnic od pozostałej części świata tylko swą majętnością, zdobytą przy użyciu i pomocy najobrzydliwszych środków i kosztem nieodwracalnej, przerażającej katastrofy społecznej. Jednocześnie, zdobyta majętność pozwoliła na awans w wykształceniu i podążający za nim wzrost świadomości - wobec czego postaci w filmie (tak jak i wybrani ludzie w rzeczywistości) są tej wspomnianej katastrofy (na domiar złego) w pełni świadome.

Film zyskuje na wartości przy klasowej analizie i interpretacji, doskonale portretując współczesne drobnomieszczaństwo. Uprzywilejowanie ekonomiczne niesie za sobą dla przedstawicieli portretowanej klasy poważne konsekwencje, upadlając społeczeństwo i - mimo stawianej przesłony pięknych wartości i idei - czyniąc z niego całkowicie kontrolowaną zachowawczą, zdehumanizowaną, plastyczną masę ludzką, która służy posłusznie systemowej całości. Na całe szczęście, autor nie pozbawia nas nadziei - skrzywdzony i opuszczony chomik symbolizujący krzywdzoną przyrodę i bezbronną niewinność radzi sobie bez mieszczańskiej, fałszywej troski, a dzieci szybko dogadują się między sobą -w odróżnieniu od dorosłych darzących się szczerą, nieuleczalną nienawiścią dorosłych. Koniec końców zmianie poddać należy nie człowieka, lecz kulturę, społeczeństwo i charakter zachodzących w nim relacji. To optymistyczna i miła, humanistyczna perspektywa - "Rzezi" przeciwstawiająca naturalne u człowieka pragnienie życia w zgodzie, współpracy i miłości.

Rzec można: mało komedii w tej komedii. Czysto komediowe gagi w filmie są tak nieliczne, że u widza musi pojawić się domysł, że skromna ilość tradycyjnych gagów jest zamierzona - to skłania odbiorcę do poszukiwania szerszego kontekstu i tła, cech wspólnych obrazu z rzeczywistością. Wprost uderzająca jest trafność i elegancka siarczysta dosadność tego filmowego komentarza. Roman Polański to reżyser wybitny, reprezentujący alternatywę artystyczną, demaskujący układy polityczne (jak w "Autorze Widmo") oraz kulturowe (w "Rzezi") rządzące nowoczesnym społeczeństwem kapitalistycznym. Ta wielka postać światowej reżyserii zasłużenie zdobywa popularność, szacunek... i choć dzieje się to bardziej poza ojczyzną twórcy niż w niej - to nie pozbawia nas to praw do odczuwania patriotycznej dumy z dokonań artysty, wielkiej postaci dla kina i filmowej krytyki kultury.

czwartek, 12 stycznia 2012

Kapitalizm was nie chce


Z zainteresowaniem przeczytałem kolejne z tekstów dotyczących sytuacji polskiego Uniwersytetu i humanistyki, które pojawiały się w ostatnich dniach na łamach lewica.pl. Publicyści piszący te teksty przedstawili sytuację szkolnictwa wyższego na tle przeprowadzanych reform z całą grozą konsekwencji, którą te zmiany przyniosą. Przy poważnej ocenie stanu edukacji wyższej z perspektywy lewicowej myśli krytycznej potrzebna jest nam jednak (poza samą krytyką reform) surowa ocena i refleksja nad dokonaniami dotychczas-szczęśliwie zatrudnionych akademików - potrzebna nam szersza perspektywa.

Jestem jedną z wielu osób, które nie są zachwycone kondycją edukacji wyższej. Szczątkowa aktywność nie tylko lewicowych naukowców, brak bardziej prężnych i trwałych inicjatyw i powszechna praktyka odklepywania działalności naukowej, nakierowanej przede wszystkim na łapanie systemowo-osiągalnych funduszy [od grantów po "projekty badawcze"], zachwyt nad wszystkim co zagraniczne [adaptowanie neoliberalnych, często zakamuflowanych treści] i ogólna fragmentaryzacja pozwala mi postawić tezę, że Uniwersytet krytyczny w Polsce nie dość, że dostrzegalny jest jedynie przy użyciu szkła powiększającego to jego "krytyczność" w gruncie rzeczy realizuje się na poziomie reprodukcji treści proestablishmentowej, tzw. 'niegroźnej alternatywy'. Jakie instytucje, inicjatywy, grupy stworzyła Polska lewica intelektualna? Praktycznie żadne. Co więcej - te nieliczne, podejmujące próby tworzenia zaplecza lewicowej myśli pisemka, czy też zmarginalizowane odłamy działaczy od lat już radzą sobie bez jakichkolwiek funduszy nadrabiając wszystko zapałem i trwając w egzystencji na marginesie systemu . Z perspektywy lewicowca nie bardzo jest czego bronić przed zmianami przynoszonymi przez reformę.

Dotykamy szerszego problemu. Ewolucja i reforma szkolnictwa wyższego związana jest z trendem obecnym w Europie i w kapitalistycznej rzeczywistości. Podczas trwania realnego socjalizmu i przez pewien okres po reformie ustrojowej utrzymywanie humanistyki wiązało się z potrzebą intensywnej reprodukcji ideologicznej dla obowiązującej rzeczywistości politycznej. Teraz - w realiach kompletnej dominacji neoliberalizmu, (przy praktycznej śmierci uniwersyteckiej doktryny radykalnej, socjalistycznej i komunistycznej stanowiącej wcześniej zagrożenie) kapitalizm nie ma już celu w utrzymywaniu tak licznych szeregów akademickich agentów liberalnej represji. Cięcia w obszarze nauk humanistycznych dotyczące pism naukowych biorą się z zaniku zapotrzebowania na nie, szczególnie, że zdecydowana część tworów jest kiepskiej jakości, a proliberalne, establishmentowe i potrzebne układowi pisemka (jeżeli w ogóle okażą się użyteczne) i tak zdobędą dofinansowanie od polityczno-finansowych elit. Cywilizacja czytająca i kręgi intelektualne to dziś pieśń przeszłości - teraźniejszość to kompletna, biologiczna i organiczna dominacja neoliberalizmu na poziomach przednaukowych i przedczytelniczych. W sytuacji, w której studenci nie potrafią zakwestionować kapitalistycznych reguł gry rynkowej i gdy nie istnieje presja ze strony opozycji politycznej zanika konieczność utrzymywania tak rozbudowanych szeregów naukowców akademickich, humanistów - stają się oni zbyteczni, ich dotychczasowa rola ideologiczno-propagandowa uległa wyczerpaniu.

Poza ograniczeniem liczebności swojego aparatu ideologicznego system kapitalistyczny wprowadza także drugą ważną zmianę, nowy przelicznik finansowania: przelicznik ilościowy. W kapitalistycznej rzeczywistości, w regułach wolnego rynku idea, koncepcyjność i kultura tracą na znaczeniu i cenie stając się zbędnym balastem - szczególnie, że kultura i nauka i tak powstają w centrach globalnego kapitalizmu, a nasza peryferyjna produkcja naukowa jest dla systemu nie tylko wtórna, ale i mniej pewna. Pojawia się przelicznik przemysłowy, w którym liczy się ilość zdobytych funduszy, rynkowa pozycja w odniesieniu do monopolistów nauki i imperiów kapitalistycznych oraz proste kryterium przerobu. Ów przelicznik podporządkowuje szkolnictwo wyższe regułom obowiązującym w przedsiębiorstwach, system punktowy to forma wymuszenia oszczędności, część procesu kolonizacji Polskiej nauki i ostatni etap drenażu myśli i transformacji w kierunku zaplecza taniej siły roboczej - w odniesieniu do ogółu społeczeństwa - oraz w kierunku urzędników niższego szczebla - w odniesieniu do kadry naukowej.

Jaka może być ocena tego procesu z perspektywy lewicy? Na pewno trudno jest odczuwać współczucie dla akademickiej, zdradzonej systemowej policji. Ten ostateczny kres złotej ery kapitalistycznego szkolnictwa może stać się impulsem prowadzącym do buntu. Z czasem spadnie także odporność neoliberalnego Uniwersytetu na hasła filozofii i humanistyki zakazanej przez przyjętą systemową logikę efektywności. Im słabsza jest światowa pozycja sił socjalistycznych, klasy robotniczej, marksistowskiej nauki - tym na więcej będzie pozwalał sobie neoliberalny, światowy kapitalizm. Istniały i istnieją jednostki nieuleczalne, żyjące nadzieją reformy systemu poprzez wierną mu służbę - teraz to one najbardziej dostaną w pysk. W realiach "neouniwersytetu" system przestanie mieć także potrzebę utrzymywania pseudoalternatywy - dotychczas finansowanej z myślą o gospodarowaniu niegroźną treścią i pacyfikowaniu potencjalnych, powstających radykalnych ruchów.

Czy naukowcy liczyli, że autonomia i swoboda nauki w realiach kapitalizmu będzie wieczna? Czy ufali i wierzyli w nieskończoną dobroć swego chlebodawcy? Wiele na to wskazuje. Uniwersytet nie buntował się, nie stawiał oporu kapitalistycznej rzeczywistości, w niewielkim stopniu angażując się w życie polityczne kraju po lewej stronie. Przez lata ruch akademicki nie robił dla lewicy kompletnie nic. Uniwersytet, który zrezygnował z funkcji ośrodka myśli krytycznej i który dla korzyści materialnych zaangażowany był w fałszywą, masową edukację 'pokolenia boomu uczelnianego' (cierpiącego z uwagi na spadek jakości nauczania) za późno uzyskał orientację w sytuacji. Rozpaczliwa sytuacja skłoni (i skłania już) krnąbrną część Uniwersytetu do rozpoczęcia poszukiwań lepszego pana. Dwudziestoletnia 'apolityczność' uniwersytetu, pozwalająca w spokoju reprodukować się treściom neoliberalnym w zamian za ochłapy z budżetu dobiega końca. Niestety praca jaką wykonał Uniwersytet przez te dwadzieścia lat, tworząc i wychowując odmóżdżone neoliberalizmem pokolenia okazuje się na tyle skuteczna - że nie ma w obecnych warunkach komu przeprowadzać potrzebnych reform i zmian, których nagle zapragnęły odsuwane od funduszy kręgi akademickie.

niedziela, 8 stycznia 2012

WOŚP - mit dojrzałego kapitalizmu

Dojrzały kapitalizm różni się od kapitalizmu młodego. Z ordynusa i wulgarnego, zbrutalizowanego podrostka przemienia się w pazerną, dorosłą kutwę, która rozglądać zaczyna się za coraz bardziej wysublimowanymi środkami przekazu. Taki "stary kapitalizm" pragnie rządzić we wszystkich dostępnych obszarach - ma także swoje wymagania i kaprysy, jest syty do tego stopnia, że wybrzydza i transformuje, przekształca tylko wybrane dziedziny życia. Takim właśnie, powoli dorastającym tworem jest polska rzeczywistość - z tym, że u nas ewoluujący system nadal oparty jest o bezwzględne zasady narzucane przez neoliberalne państwo i usłużne szeregi drobnej burżuazji utrzymującej system w pionie.

Krajowa doktryna liberalna ciągle poszukuje nośnika dla mitu narodowej wspólnoty, pragnie ona rozpowszechniać bezpieczną dla III RP ideę solidaryzmu społecznego. Takim nośnikiem dla systemu stała się od pewnego momentu Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. WOŚP powstawała jako kontrkulturowa alternatywa dla neoliberalnej ciemnoty Balcerowiczyzmu, jednocześnie wzrastała w siłę w oparciu o młodzieżowy bunt lat 90-tych - stając się dla systemu groźnym ośrodkiem-procederem, mobilizującym wokół siebie rzeczywiste masy ludzkie gotowe do działania. Z upływem lat "ordynarny kapitalizm" dorósł i zaczął produkować własne ośrodki kulturowego i organizacyjnego przekazu - skutki tej produkcji były i są nadal wyjątkowo marne, pomimo całej zmasowanej, liberalnej propagandy (w myśl której system wolnorynkowy uwalnia w społeczeństwie nieskrępowaną, dziką inicjatywę) ciężko wskazać obszar, w którym przejawiałby się ów wyśniony społeczny aktywizm.

WOŚP karnie i posłusznie za Jerzym Owsiakiem zbliżyła się do establishmentu i liberalnej doktryny. Na Woodstocku zaczęli pojawiać się goście pokroju Wałęsy, Mazowieckiego, aż po Balcerowicza. Osłabł 'owsiakowy bunt' i pojawiły się hasła nawołujące do surowego karania piratów i zaostrzania ustawodawstwa dotyczącego posiadania narkotyków. To wszystko pozwoliło organizacji zbliżyć się do Platformy Obywatelskiej - pozwoliło na oparcie się o jej logistyczno-medialne zaplecze i o autorytet sił rządzących. To co potencjalnie (na nasze warunki) buntownicze i rewolucyjne przemieniło się w liberalną mszę, jej centralnym punktem stał się czczony filantropijny odruch serca, który uspokaja sumienia najbogatszych Polaków i jednocześnie usiłuje dowieść wyższości prywatnej opieki zdrowotnej nad publiczną. Nasz kapitalizm dorósł i nauczył się kaptować ruchy z każdego obszaru działalności społecznej i z każdej ze stron - puszki Orkiestry stanęły w Lidlach, dołączone zostały do pakietu platformerskiej reklamy "zielonej wyspy".

Nieubłaganym efektem tego procesu będzie (i już jest) słabnąca popularność działań fundacji. WOŚP to dziś zabawa i jarmark bogatszych miastowych. Po 89' szok transformacyjny stymulował i pchnął społeczeństwo ku swoistej samoorganizacji. W trakcie kryzysu, gdy na państwo nie ma już co liczyć, społeczeństwo wycofuje się w więzi rodzinne. Pragnienie wyjścia poza rodzinne więzi wraz z nadzieją na powtórne uspołecznienie przekute zostało w spontaniczny i symboliczny (także w swych efektach) ruch WOŚP. Od tamtej chwili wiele uległo zmianie, dziś Orkiestra dołączyła do wydarzeń sportowych, otrzymała status państwowo-liberalnej imprezy i zginęła pod naporem formuły widowiska.

Nie ma już szans i perspektyw na to, ażeby w przyszłości wokół Owsiaka i jego fundacji jednoczyła się polityczno-społeczna, powstająca i wykluwająca się w gniewie alternatywa. W kolejnych latach Orkiestrze towarzyszyć będzie coraz większa pompa (większa nawet od eskorty samolotów F-16), w ten sposób społeczne potrzeby, takie jak: potrzeba bezpieczeństwa, wspólnotowości i solidaryzmu (dotychczas nierozerwalnie połączone z publiczną opieką zdrowotną) zastąpi Owsiakowe "róbta, co chceta", które z chęcią w życie wdroży energiczny minister Arłukowicz.