Szukaj na tym blogu

piątek, 29 czerwca 2012

Cosmopolis - zmierzch kapitalizmu



Film „Cosmopolis” to jedno z kilku dzieł, które powstały po kryzysie finansowym i starają się udzielić odpowiedzi na pytanie o przyczyny powstałego krachu gospodarczego. W odróżnieniu od „W firmie”, czy „Chciwości” dzieło Davida Cronenberga udziela odpowiedzi w sposób bardziej jednoznaczny i bezpośredni, ucieka od sentymentalizmów i nie zrzuca winy na złe chęci poszczególnych jednostek, ukazuje też pełnię dramatu ludzi żyjących we współczesnym systemie kapitalistycznym i jest całościową dystopijną wizją przyszłości naszego gatunku. Jest to wizja brutalna, lecz niezwykle wiarygodna.

Film przenosi nas w nieodległą przyszłość, którą bez trudu pomylić można z czasami współczesnymi. 28-letni Eric Packer grany przez Roberta Pattinsona jest multimiliarderem, złotym dzieckiem Wall Street i zarządcą prawdziwego finansowego imperium. Porusza się poprzez ulice Nowego Jorku w swojej ekskluzywnej, kuloodpornej i nieskutecznie wyciszonej korkiem limuzynie, przyjmuje w niej gości, z niej przy pomocy swojego majątku atakuje chińskiego juana, w niej uprawia seks, do niej przyjmuje codziennie badającego go lekarza. Limuzyna nie jest jednak dla niego więzieniem, a raczej jedynym bezpiecznym schronieniem i jego królewską salą tronową. Otoczony uzbrojonymi ochroniarzami, którzy bez przerwy informowani są przez „Kompleks” o kolejnych nadchodzących zagrożeniach, zakuty w opancerzony wóz (identyczny z innymi limuzynami) i ciągle się przemieszczający jest wyjątkowo trudnym celem dla zamachowców, terrorystów i wszystkich tych, którzy pragną jego śmierci lub ośmieszenia. Życie Packera jest sztuczne, choć ten jest tego świadom i podoba mu się jego położenie, które pragnie obronić on za wszelką cenę. Żyje życiem pewnego siebie kapitalisty, który czuje się jedyną podmiotową siłą w świecie, zakłopotanie odczuwając wyłącznie wobec konieczności interakcji ze swoją żoną, z którą związek sam w sobie przypomina transakcję handlową i w którym nie potrafi on osiągnąć satysfakcji uczuciowej, czy nawet cielesnej. W chwilach gdy nie obraca akcjami na giełdzie odzywa się w nim tęsknota za autentycznym życiem, stąd też rozpaczliwe pragnienie, które każe mu przedzierać się przez zakorkowane miasto by dotrzeć do będącego mu wręcz ojcem fryzjera, który jest jedyną osobą wyrażającą wobec niego autentyczną troskę. Wiek niewinności Packera dobiegł końca lata temu i przepadł na zawsze.

„Widmo krąży nad światem, widmo globalnego kapitalizmu” głosi w filmie wyświetlacz-billboard. Packer jest jednym z władców „cyberkapitalizmu”, czyli świata, w którym – za wierszem Zbigniewa Herberta – „jednostką obiegową stał się szczur”. Cyberkapitalizm, czy też inaczej - późny kapitalizm jest przez Cronenberga pokazany jako świat, który przyśpiesza, kolonizuje i pożera przyszłość narzucając jej swoją wersję bezradnym i zbyt powolnym, by za cyberkapitalizmem nadążyć ludziom. Ludzie niekompatybilni z szaleńczą prędkością zmieniających się niczym błyskawica indeksów giełdowych wyrzucani są na śmietnik i spychani na społeczny margines, gdzie przy dużej dozie szczęścia dożyją późnej starości w poczuciu życiowej klęski i w osamotnieniu, w więzieniu alienacji. Rynki obracają ludźmi.

Dystopijna wizja Cronenberga koncentruje się na sprawcach i władcach kapitału, czyli na burżuazji. Packer i jemu podobni to ucieleśnienie praw: maksymalizacji zysku, cięcia kosztów pracy i akumulowania jeszcze większej ilości kapitału. Życie Packera przypomina życie głównego bohatera z „Do utraty tchu” Godarda. Packer zabija – i na odległość i z bliska -, rujnuje swoje życie – żeniąc się dla jeszcze większej fortuny, strzelając do siebie i zachowując się coraz bardziej irracjonalnie -, jest prześladowany przez chorobliwą hipochondrię i dąży wprost do samozagłady, będąc przy tym cynicznym przedłużeniem swojego berła władzy, swoich pieniędzy. Packer jest duchem, a jego demoralizacja sięga dna, jest nieumarłym współczesności, choć nadal uparcie twierdzi, że to on tworzy przyszłość a inni nie mogą za nim nadążyć. Przyszłość proponowana przez Packera okazuje się czystym pędem ku śmierci.

Do katastrofy w „Cosmopolis” dąży cały świat. Widzimy coraz śmielszych demonstrantów i wymykającą się spod kontroli przestępczość. Świat przyszłości to świat sprzeczności, bajecznego, cynicznego bogactwa i zaawansowanej technologii z jednej i wielkiej biedy i bezużyteczności ogromnych mas ludzkich z drugiej strony. Zawarta w tym świecie sprzeczność nie omija Packera, który pragnie jednocześnie przetrwać za wszelką cenę (dlatego kupić dla siebie chce kryjówkę-świątynię i panicznie kryje się w swojej limuzynie) oraz zabić się - co udowadnia strzelając ‘z nudów’ w swoją dłoń.

Kulminacyjnym momentem filmu są ostatnie sceny i dialog między Packerem a pragnącym go zabić Benno Levinem, jego dawnym pracownikiem, którego Packer zwolnił w momencie gdy ten nie nadążał już za wprowadzanymi przez niego do firmy unowocześnieniami. Benno nie jest terrorystą, nie jest politykiem, ani nie ma – jak Packer sam zauważa – w sobie za krzty idealizmu. Levin jest jednak na skraju wytrzymałości. Jego bezużyteczność, poczucie braku wartości i jednoczesne podporządkowanie prawom cyberkapitalizmu doprowadza go na sam skraj. Benno staje się nieświadomym swojej roli rewolucjonistą, lub raczej - emanacją rewolucyjnej siły. W ostatniej scenie ma właśnie zdecydować się na strzał i uśmiercenie Packera, który nie walczy już nawet o swoje życie – jak gdyby zdając sobie sprawę z tego, że jego dni są już policzone czeka na wyrok, który nadejść ma z lufy broni desperata.

Desperacja Levina i protestujących na ulicach, którzy wymachują zdechłymi szczurami to pozór. To Packerowi i jego gatunkowi rzeczywistość wymyka się spod kontroli. A to co na pierwszy rzut oka zdaje się wariactwem, ślepą przemocą i czystym zaprzeczeniem jest w gruncie rzeczy przebłyskiem i zapowiedzią czegoś nowego. Benno Levin i demonstranci to właśnie niszczycielscy twórcy, to fala rewolucyjna, która znosi obecny porządek – i która dla panujących i rządzących tym starym porządkiem zdaje się być kompletnym szaleństwem.

Dopiero wtedy, kiedy doły nie chcą starego i kiedy góry nie mogą rządzić po staremu rewolucja może zwyciężyć – twierdził Lenin. W przypadku „Cosmopolis”, świata nieodległej przyszłości oba warunki wydają się być spełnione. Społeczeństwo nie chce już być szczurzą walutą, a władcy cyberkapitalizmu, poruszający się w ruchomych bunkrach nie są już w stanie kontrolować wrogiego im świata. Szaleńcze tempo, które Packer kontrolował i któremu nadawał ton obraca się przeciwko swemu dotychczasowemu panu – wciskając go w niszczycielski, śmiercionośny proces wykluwania się – w wielkich bólach - czegoś nowego.

„Cosmopolis”, scenariusz i reżyseria: David Cronenberg. Premiera polska: 22 czerwca 2012.

Kultura informacji



Wiadomości w telewizji i internecie już od dłuższego czasu przypominają kronikę wypadków. Pierwsze wiadomości tradycyjnie dotyczą nieszczęśliwych utonięć, matek, które zabiły własne dziecko, nastolatka, który wpadł do stawu i utonął, katastrof naturalnych i tzw. "raportów z dróg". Siła tego zjawiska jest zaskakująca, zadziwia też całkowita zgodność i niezwykła synchronizacja działań mediów w tym zakresie. Proces ten ewoluował do tego stopnia, że trudno nie zwrócić na niego uwagi. Debata na ten temat najczęściej kończy się narzekaniem na zbytnią „tabloidyzację” życia społecznego, lub związana jest z wyrażaniem tęsknoty za umierającymi wartościami społeczeństwa konserwatywnego. Chcąc potraktować temat uproszczenia przekazu poważnie należy zbadać funkcję, którą pełni on w nowoczesnym społeczeństwie kapitalistycznym. Należy objaśnić jak to się dzieje, że reporterzy budujący nastrój grozy i wytwarzający śmiertelnie poważne napięcie przy najgłupszej nawet okazji otrzymują możliwość takiego działania. Kolejnym ważnym pytaniem będzie pytanie o skuteczność tego działania – ta na dziś dzień zdaje się być wręcz piorunująca, do tego stopnia by ‘dyskurs nieszczęśliwych wypadków’ zawładnął opinią publiczną i był w stanie dostosowywać ją do siebie. Mamy do czynienia ze zjawiskiem nowym i występującym powszechnie. Zjawisko uproszczenia przekazu dotyczy przede wszystkim obszaru kultury i języka. Media, ośrodki kultury, przestrzeń publiczna ewoluowały i zostały podporządkowane nowej narracji.

Ta nowa narracja, nowy język to język świata jednowymiarowego [1], świata sprowadzonego do konsumpcji. Rzeczywistość, w której żyjemy jest przestrzenią ludzi konsumujących, jednocześnie ludzi którzy nie posługują się w swoim życiu codziennym czymś takim jak informacja. To właśnie proces dewaluacji informacji stworzył podwaliny pod sukces tej specyficznej, jednowymiarowej nowomowy. Ludzie nie korzystający z informacji żyją w świecie poszczególnych przedmiotów i swoich fantazji na ich temat. Obywatele kapitalistycznego świata nie potrzebują informacji, ponieważ wszystkie potrzebne informacje otrzymują wraz z nabyciem i skonsumowaniem towaru. Wiedza i informacja pochodzi dziś od kapitalistycznego produktu, który zaprzęgając odbiorców do konsumpcji zaprzęga ich jednocześnie do procesu reprodukcji całego systemu kapitalistycznego. Sam produkt i towar-informacja jest współcześnie informacją społecznie wystarczającą.

Tutaj upatrywać można przyczyn, genezy problemów współczesnej Europy. To, co miało być gospodarką opartą na wiedzy było (i jest nadal) w istocie gospodarką opartą na konsumpcji. Problem pojawił się w chwili, w której okazało się, że sama kapitalistyczna konsumpcja (także ta dotycząca wiedzy) nie tworzy niczego, co pozwalałoby uzyskiwać wystarczający do podtrzymywania takiego systemu dochód. Wiedza-kapitalizm okazał się być systemem niepłodnym, systemem który musiał wpaść w kryzys i ustąpić pola przed – uznawanym za prymitywny – systemem opartym na produkcji przemysłowej, który dojrzał już dostatecznie w krajach takich jak Chiny.

W związku z połączeniem się informacji z konsumpcją (która jako zjawisko stosunkowo świeże nie występowała pod masową postacią w starszych od kapitalizmu systemach) przedawnieniu uległy starsze formy zdobywania wiedzy. Wszelkiego rodzaju humanistyczne, także religijne, czy idealistyczne motywy, które niegdyś pchały ludzi do poszukiwań usprawiedliwienia, „sensu”, swoich działań zostały przez kapitalizm wyparte. Najwyższym usprawiedliwieniem do zdobywania wiedzy może być dziś chęć kontynuacji konsumpcji – przy tym zwrócić należy w tym miejscu uwagę na to, że w krajach pierwszego świata (a więc na Zachodzie) konsumpcja ta, najczęściej wcale nie jest tożsama z koniecznością przeżycia, czy biologicznego przetrwania. Po co cokolwiek wiedzieć, jeśli bezpośrednio nie służy to uzyskaniu przychodu i – w dalszej konsekwencji – możliwości pójścia na zakupy? Takie jest ego jednowymiarowego kapitalizmu i jego ofiar, taki jest też kryzys wiedzy. Kapitalistyczna kultura informacji działająca w oparciu o towar-informację i towar-rozkaz nie byłaby więc Baudrillardowskim „symulakrem” [2] , ale raczej Horkheimerowskim „konkretem” [3] Różnica między „nową rzeczowością” Horkheimera a współczesną kulturą informacji zawarta jest w różnicy treści. „Nowa rzeczowość” odsyła do konkretu, istoty, substancji, podczas gdy współczesna, kapitalistyczna kultura informacji odsyła wyłącznie do konsumpcji.

Społecznym nośnikiem towaru-informacji są reklamy i media. Media są w tym wypadku w tym samym stopniu oprawcą, co ofiarą. Wyalienowane media i kultura stronią od tematów ważnych by nie okazywać swojej bezsilności. Twórcy informacji utracili bowiem swój największy przywilej - przywilej recenzji krytycznej i w ogóle wszelkiej krytyczności. Strategia postideologiczności, która zawiera się w zwalczaniu wszystkiego co niekapitalistyczne zakończyła żywot alternatyw, które nie mają już przedstawicielstwa w języku publicznej debaty. Media tracąc swój zmysł krytyczny i porównawczy toną w partykularnych historyjkach. Przekaz publiczny jest dziś zawsze ten sam, drobnym poprawkom ulega tylko poziom jego komplikacji.

Dotykając tylko spraw takich jak wypadki, czy katastrofy naturalne media tworzą wielką narrację kapitalizmu. Ta narracja nie dotyka systemu społecznego, ani jakichkolwiek politycznych rozstrzygnięć, jest narracją obezwładniającą i naturalizującą otaczającą nas rzeczywistość. Kapitalistyczny świat informacji opisuje wypadki przy pracy, ale nigdy nie zajmuje się samą pracą. Przy tych środkach opisu cywilizacja człowieka jawi się jako magiczny las, w którym człowiekowi przyszło żyć z nieznanych przyczyn i gdzie człowiek na stałe unieruchomiony jest w swej niemocy pośród innych zwierząt. Dziś powszechnie wiadome jest tylko to, że nic nie można zrobić. Wyjście poza konsumpcyjną rzeczywistość i sprzężoną z nią kulturę informacji jest równoznaczne z śmiercią „zachodnich wartości” i końcem świata – stąd też (niekiedy rozpaczliwe) próby Zachodu do piętnowania wszelkiej niekapitalistycznej i niekonsumpcyjnej rzeczywistości. Próby te – szczególnie w odniesieniu do państw znajdujących się na marginesie życia politycznego (jak Białoruś, czy Korea Północna) – potrafią przyjmować komiczny charakter.

Należy zadać też sobie pytanie dlaczego to właśnie wypadki i katastrofy cieszą się taką popularnością i wzięciem kanałów informacyjnych. Jest tak dlatego, ponieważ wielka „narracja kapitalizmu” i związana z nią – opisana wcześniej - naturalizacja opiera się na mistyfikacji i wyparciu samego pojęcia narracji, dyskursu i systemu. W tym zadaniu wyparcia tematu społecznego najlepiej sprowadza się systemowo nieistotny szczegół. Katastrofy, wypadki, przypadki i indywidualne perypetie są właśnie tymi nieistotnymi szczegółami, które w żaden sposób nigdy nie pozwolą uchwycić tematu jakim jest społeczeństwo, system, czy sam kapitalizm. Szczegóły są skutecznie neutralne bo dotyczyć mogą każdej rzeczywistości społecznej. Szczegóły zobojętniają ludzi na całość i gaszą dyskurs krytyczny. Pozbawieni wielogłosu, pozbawieni debaty na temat tematów i form utopii obywatele ulegają transformacji i przeobrażeniu w człowieka jednowymiarowego.

Jednowymiarowa jednostka ludzka - czyli produkt narracji kapitalistycznej kultury informacji - to człowiek, który coraz bardziej oddala się od świadomości swego istnienia, świadomości swego gatunku [4] Pozbawiony tej świadomości staje się niewolnikiem świata rzeczy, cudzego świata rzeczy. Za Henri Lefebvre’em [5] stwierdzić możemy, że wszystkie uczucia fizyczne i moralne zajęte zostały przez alienację tych uczuć i przez wytworzenie się i supremację nowego hiperuczucia - uczucia posiadania.

Omówiliśmy uproszczenie przekazu, wiemy już, na czym polega kultura informacji w kapitalizmie, wiemy, że informacja stała się częścią produktu i jego podrzędną wręcz funkcją, prostym odsyłaczem, prowadzącym nas wprost do zjawiska kapitalistycznej konsumpcji. Musimy teraz wyjaśnić najważniejsze, wyjaśnić powody, dla których taki stan jest w kapitalizmie pożądany. Jakie więc są cele tej nowej kultury informacji?

Możemy pisać o kilku celach i efektach, a granica między jednymi a drugimi jest stosunkowo płynna. Najważniejszym celem połączenia informacji z produktem będzie bez wątpienia podtrzymanie systemu kapitalistycznego i generowanie w nim popytu na wieczną nadpodaż. Towar, który sam w sobie jest informacją i który tworzy cały plan działania i określa zachowania jednostek w społeczeństwie jest przedmiotem kapitalistycznej władzy. Życie, w którym jedyne uzyskiwane informacje dotyczą zdobywania dóbr konsumpcyjnych stało się życiem pozbawionym krytyczności, prawdziwych informacji, a nader wszystko wszelkiego ogółu. Zamiast teorii i teoretyczności królować ma konkret, czy też właśnie towar-informacja [6] .

Cele nowej kultury informacji to też cele panującej ideologii. Dla której, najważniejszym celem – uzyskiwanym przy pomocy kapitalistycznej narracji prymitywnego naturalizmu, którym operuje domena publiczna - jest likwidacja wszelkiego konfliktu i opartej na nim partycypacji. W systemie, w którym wszyscy zmuszeni są do partycypacji i gdzie wszyscy uczestniczą w życiu społecznym na tych samych warunkach budowana jest wielka wspólnota i prymitywne, lecz bardzo skuteczne, jej poczucie. Wiadomym jest, że uczestnictwo w życiu społecznym na tych samych warunkach dla wszystkich jest, z uwagi na dzielące ludzi przepaście majątkowe, czymś całkowicie nieosiągalnym - dlatego też "życie na tych samych warunkach" zmieniło swą definicję i oznacza teraz życie na tych samych warunkach kulturowych. Dlatego właśnie język (i przekaz), którym posługują się ośrodki kultury i media jest językiem możliwie najprostszym, najbardziej prymitywnym i przez to najbardziej społecznie scalającym.

Skuteczność i sukces uproszczonego przekazu i nowej kultury informacji zapewnia fakt, że dla zdecydowanej większości konsumentów kultury jest to pierwsza historycznie forma informacji, którą są w stanie oni uzyskać. To co wiąże się z upadkiem projektu oświecenia, triumfem kapitalizmu i pogrążeniem się społeczeństwa w transie konsumpcyjnym, jest jednocześnie po części rewolucyjne. Sam fakt masowej partycypacji społecznej w głównym nurcie ‘wiedzy’ jest czymś, co wprowadza dopiero kapitalizm i jego uproszczony przekaz. Uproszczenie i powiązanie wiedzy z konsumpcją tworzy też specyficzne poczucie pewności i bezpieczeństwa. Niewiedza nie zagraża, bo nie jest w kapitalizmie możliwa, skoro każda wiedza odnosi się wyłącznie do jednej ze strategii konsumpcji. Skuteczna walka z konsumpcyjnym stylem życia i kapitalistycznymi wartościami przy pomocy kontr wiedzy/informacji staje się praktycznie niemożliwa.

By zrealizować rewolucyjne cele w systemie kapitalistycznym rewolucję i zmianę należałoby więc sprzedać i przeobrazić w towar. Wtedy jako odrębny towar-informacja i rewolucja dostąpi zaszczytu rywalizacji z innymi dobrami konsumpcyjnymi. W rzeczywistości nie wyjdzie jednak poza zakres kapitalizmu i nie przekroczy porządku konsumpcyjnego, na użytek którego zostałaby stworzona. Informacja dotycząca rewolucji byłaby dostarczana wyłącznie wraz z produktem, a ten wciąż nierozerwalnie byłby połączony z kapitalistyczną produkcją. Tak więc, z chwilą przeobrażenia się rewolucji w dobro konsumpcyjne zanika jej rewolucyjny charakter. Należałoby wobec tego albo zwrócić uwagę na inne niż konsumpcyjno-kapitalistyczne źródła informacji (pozatowarowej) – i zastanowić się jak wykorzystać je na szerszą skalę - albo oczekiwać na kryzys, albowiem dopóki system dystrybucji dóbr w kapitalizmie funkcjonuje sprawnie - dopóty niemożliwym staje się wyjście poza zamknięty obieg kulturowo-towarowej konsumpcji i uproszczonego do obsługiwania konsumpcji przekazu.



[1] Według Herberta Marcusego człowiek pod wpływem alienacji ogranicza swoją aktywność do produkcji w 8-godzinnym dniu pracy oraz konsumpcji. Jednowymiarowy świat i społeczeństwo to właśnie zbiór ludzi – w ten sposób - wyalienowanych.

[2] Baudrillard Jean. Symulakry i Symulacja. Warszawa: Sic!, 2005

[3] Horkheimer Max. Zmierzch. Warszawa: Książka i Wiedza, 2002, s. 142.

[4] Świadomością w rzeczywistości wyobcowanej zajmuje się Karol Marks w "Rękopisach ekonomiczno-filozoficznych" z 1844 roku..

[5] Lefebvre Henri. Marks a idea wolności. Warszawa: Książka i Wiedza, 1949

[6] Parafrazując György Lukácsa utowarowienie informacji można, rozumieć jako reifikację, czyli uprzedmiotowienie wiedzy - tyle tylko, że to nie przedmiot staje się atrybutem wiedzy, ale wiedza staje się przedmiotem konsumpcyjnego przedmiotu, przez który zostaje wchłonięta.

Spontaniczna cenzura

Rację ma pisząc na swoim blogu Prof Jan Hartman - "Poniewieranie Rabczewską i Wojewódzkim przez jakieś sądy, ministerstwa i gazety, przy wtórze rozhisteryzowanej gawiedzi godne jest kościelnych polowań na czarownice i heretyków"[1].

W obu przypadkach 'publiczne oburzenie' pragnie skarcić i zakneblować ludzi powtarzających niepopularne systemowo treści. W kapitalistycznej demokracji parlamentarnej rola cenzora zastąpiona została kontrolowanym przez prywatny kapitał dyskursem medialnym oraz posłusznymi giermkami. Ci giermkowie to społeczeństwo, czyli wszyscy uczestnicy życia publicznego. Pranie mózgu, którym dręczy system modeluje całościowy system oceny i zatrudnia wszystkich jako policjantów, pilnujących (a to ci dopiero!) "wolności słowa"!

Dlatego nie można powiedzieć, że biblię napisali napruci winem i palący zioło ludzie, dlatego nie można (w sposób ironiczny i drwiący z drobnomieszczańskiej poprawności) zwrócić uwagi słuchaczy na dramatyczną sytuację pracujących w Polsce imigrantek... przykłady są jednak wszędzie... i tak reżyser Lars Von Trier nie mógł nawet "zrozumieć" Hitlera.

"Wolność słowa" to specyficzny konstrukt. Tak jak specyficznym konstruktem jest w kapitalizmie parlamentarna demokracja. Ta druga jest całkowicie niegroźna i całkowicie bezsilna wobec panujących w społeczeństwie przy pomocy kapitału elit i dlatego bardzo odpowiada systemom kapitalistycznym, które przyzwalając na fałszywą partycypację ogółu w życiu politycznym skrzętnie maskują stosunki własności i przepaście w wykształceniu, wynagrodzeniach i w związku z tym - w świadomości obywatelskiej.

Wolność słowa dotyczy z kolei tych, którzy spełniają warunki poprawności: kapitalistycznej, "demokratycznej", chrześcijańskiej (!) i zakrapianej sosem infantylnej naiwności. Sprawa jest poważna, bo nie dotyczy wyłącznie polityków. Dyktatura fałszywej wolności słowa dotyka artystów, reporterów i komików!

Złudzenie wolności słowa łatwo jest obnażyć. Nie tak dawno temu doskonale zrobili to Paweł Demirski i Monika Strzępka, artyści wyraźnie bowiem wyczuli i poznali się na umiejętnym zawłaszczaniu dyskursu przez neoliberalną narrację. W rezultacie wybuchła - słuszna - "awantura" [2], która wyraźnie obnażyła cynizm i wyrachowanie dziennikarza, karnie wypełniającego rolę kata swobód kulturowych, obywatelskich i politycznych. Gdy w programie Wojewódzkiego i Figurskiego wykorzystana została ta sama narracja, którą posługiwał się Chlasta, lecz na sposób prześmiewczy i wyraźnie drwiąco ironiczny (a więc na sposób niepoważny!) momentalnie zrodziło się wielkie oburzenie i w dzwony bić zaczęli ‘poprawnościowi’ lewicowcy. Zamiast dziękować i wykorzystać tą okazję do wyciągnięcia zagadnienia położenia i sytuacji imigrantów w Polsce zrobiono to, co najchętniej zrobiliby panujący wyzyskiwacze – zaatakowano, potępiono i wymazano sprawę jako nieważną, bo skandaliczną i nieczystą w treści.

Jeżeli ‘wolność słowa’, którą kapitalizm tak obiecywał, poddana ma zostać słusznej i zasłużonej krytyce, to zmienić musi się podejście krytyków systemu. Humor, dowcip i ironia potrafią być potężniejszą bronią niż nabożne i egzaltowane wynoszenie cierpienia na ołtarze. W cierpieniu nie ma bowiem żadnej szlachetności, ani nie jest ono samo w sobie jakąkolwiek wartością! Wstydliwe podejście do spraw dotyczących własnego ciała, czy nabożna powaga, która każe zakryć faktyczne zjawiska to archaizm, efekt indoktrynacji i droga całkowicie nieskuteczna, taka, która nic nie zmieni. W działaniu politycznym liczą się bowiem efekty, a każdy politycznie działa na swój sposób.

Rosnąca cenzura, obecna już w Internecie, życiu politycznym, a nawet artystycznym skłania do wyciągania wniosków. Późny kapitalizm, w którym władza – już mniej nawet niż – 1% staje się coraz bardziej wyraźna i w którym coraz łatwiej podważyć jest logikę, którą kierują się panujący reaguje coraz bardziej agresywnie i histerycznie na każdy przejaw, czy nawet złudzenie ataku. Liberalizm, który jest dyskursem kapitalizmu nie jest w stanie poradzić sobie z wolnością słowa, nie może pozostawić jej przy życiu. Albowiem prawda przeczy jego mechanice. Dlatego praktycznie nie można nazywać już najeźdźcami i bandytami polskich i amerykańskich agresorów w Iraku, nie można żartem/na poważnie/motywująco do działania mówić krytycznie o sytuacji imigrantów, zabijanych w imperialistycznych wojnach, czy umierających z głodu w trzecim świecie… nie można też naruszać świętości – boskiego panowania i antysocjalistycznych fundamentów.

Cenzura pójdzie dalej. Mylili się jednak wszyscy ci, naiwni, którzy sądzili, że cenzurę stosuje – najlepiej przebrany za Stalina – gruby i odpychający cenzor w biurze politycznym. Cenzura jest wszędzie gdzie realizowane są interesy systemu i gdzie spotkać można posłusznych mu wykidajłów. Cenzura finansowa nie jest wystarczająca, potrzebna jest też cenzura spontaniczna i obywatelska. Dopóki nawet najbiedniejsi potrafią jeszcze czytać i pisać (choć akurat to się może wkrótce zmienić) słowo i dźwięk głosu ludzkiego są nadal niebezpieczne. W najgorszej sytuacji, w największej alienacji sami staniemy się kapitalistycznymi cenzorami.

Spoglądając na świat kapitalizmu = świat reklam zostajemy poinstruowani, co wolno, a czego nie. Cieszmy się więc, że pozwalają nam jeszcze chociaż wpadać w piłkoszał, wymachiwać wypranymi ze znaczenia barwami narodowymi, czy pić na umór.

Szczególnie odebrania tego ostatniego nie zniósł by chyba już nikt.



[1]http://hartman.blog.polityka.pl/2012/06/23/kuba-robi-to-z-doda/

[2]http://kultura.gazeta.pl/kultura/1,114532,11447122,Awantura_u_Chlasty__Strzepka_i_Demirski_skrytykowali.html

sobota, 16 czerwca 2012

ABC wojny polsko-ruskiej

Przy okazji meczu z Rosją podczas Euro 2012 newsy skoncentrowały się na podgrzewaniu atmosfery wojny. Dojść miało wręcz do konfrontacji z największym, narodowym wrogiem. Okładki prasowe wieściły "Bitwę Warszawską" i zagrzewały wprost do walki z moskalem, poszczególni komentatorzy podgrzewali historyczne animozje, a informacje na temat mitycznego już warszawskiego przemarszu kibiców przez długi czas nie schodziły z czołówek wiadomości. Zadziałały wszystkie aparaty ideologiczne państwa.

Konflikt z Rosją na poziomie piłki nożnej umiejętnie wyprodukowano. Stworzono go na życzenie. Konflikt stworzono tak skutecznie, że zaskoczeni byli sami jego promotorzy. To co zostało wyprodukowane z taką łatwością przez zaledwie kilka dni ma swoje źródła głęboko pod powierzchnią medialnych hecy i stanowi centralną oś prawicowej polityki, która z takim powodzeniem jest w Polsce uprawiana.

Podczas tworzenia piłkarskiej wojny posłużono się tym samym aparatem ideologicznym, który nieustannie od 20 lat przedstawia Rosję jako ojczyznę szatana-stalina a Rosjan jako wynalazców śmierci, obozów zagłady i wynaturzonych w irracjonalności swej komunistycznych kreatur pragnących zagłady wszystkich Polaków. IPN, prawicowe media z TVP i TVN na czele... wszyscy znajdujący się u szczytu władz po 1989 przyłożyli się do nagonki na naszego Wschodniego Sąsiada. Może za wyjątkiem SLD... które jednak głównie biernie i pasywnie przyglądało się i przygląda się nadal politycznym praktykom konserwy i prawicy.

Po co? Po co ta propaganda i nagonka? Czy jest ona ucieleśnieniem prawdy historycznej, faktycznie usprawiedliwioną reakcją pokrzywdzonego narodu, który na wieki wieków amen ma prawo czuć się pokrzywdzonym i uprawnionym do odszkodowań?

Nie.

Konflikt wyprodukowano na użytek panującej ideologii i systemu kapitalistycznego, a przede wszystkim zgodnie z amerykańską strategią dyplomatyczną, którą Polska przyjęła po 1989 roku. W myśl tej strategii Polska to nic innego jak lotniskowiec, zamorski posterunek destabilizujący sytuację w regionie i załatwiający w okolicy amerykańskie interesy. Te interesy USA to interesy neoliberalnego kapitalizmu, który wkroczyć chce na każdy rynek i zawłaszczyć pragnie każdą potencjalną wartość dodaną, która nie jest jeszcze w jego rękach. Ukraina, Białoruś, Rosja... są właśnie przedmiotami owej amerykańskiej pazerności, przekaźnikiem tego planu jest szczekająca na wschód jak posłuszny piesek Polska.

Tak jak Izrael jest lotniskowcem USA na Bliskim Wschodzie, Polska jest nim w Europie Wschodniej.

Kolejnym celem tworzenia „konfliktu” z Rosją jest oczywiście walka z socjalizmem i komunizmem. Wojna polsko-ruska to groźny stan świadomości. Ofiary tego rodzaju myślenia są w stanie zaatakować kibiców z Rosji i przy okazji tępić oraz walczyć ze wszystkim co socjalistyczne i lewicowe (mimo proletariackiego pochodzenia i często opłakanej sytuacji materialnej). Cała lewicowość gospodarcza jest w Polsce przedstawiana przez prawicowe ośrodki władzy w duchu antynarodowego zaprzaństwa i ruskiego nacjonalizmu, zaprzaństwem i okupacją miał też być cały okres Polski Ludowej. By promować tą linię ideologiczną z błogosławieństwem elit politycznych rozwinął żagle IPN, działając w imię „rozrachunku z totalitarną przeszłością”, o czym nieprzypadkowo w dobrym tonie wypowiadał się ostatnimi czasy nasz domorosły mąż stanu Tomasz Nałęcz[1].

Uchodząca za świętą, demokracja liberalna w Polsce nie jest się w stanie obyć bez lokalizowania wroga. Ten wróg konstruowany jest przede wszystkim przy pomocy nacjonalizmu. Użyteczny wróg odwołujący się do – w domyśle – wiecznych waśni spełnia swój cel tworząc w społeczeństwie wrażenie oblężenia. W tym produkowanym na życzenie stanie oblężenia rządzącym wolno więcej a obywatelom (z racji zaistniałego ‘stanu wyjątkowego’) mniej.
Cała linia polityki historycznej w Polsce ma podłoże wybitnie ekonomiczne. Kwitnąca przyjaźń polsko-niemiecka jest efektem naszej silnej zależności od Zachodniego Sąsiada. Nasze wspólne interesy z Rosją być może byłyby większe, gdyby nie fakt, że Putin jest niechętny amerykańsko-neoliberalnej strategii Baracka Obamy, a także jest sojusznikiem Chin i przeciwnikiem amerykańskich ‘misji stabilizacyjnych’ id est bombardowań cywilnej ludności. Całkowity brak autonomii polskiej polityki zagranicznej to efekt podporządkowania się Stanom Zjednoczonym po 1989 roku, a także rezultat nieustannej indoktrynacji ze strony prawicowej polityki historycznej. W Polsce nie ma polityków, są wyłącznie lobbyści i zagraniczni agenci a panujący duch to nie 'duch prawicowego patriotyzmu' ale duch taniej prostytucji.

Zadaniem każdej lewicy w Polsce powinna być więc 1) likwidacja IPN i zmiana kursu polityki historycznej 2) zmiana relacji ze Stanami Zjednoczonymi 3) zaprzestanie wysyłania wojsk na zagraniczne wojny 4) oraz powtórne otwarcie dla polityki ze wschodnimi sąsiadami i pełne korzystanie z położenia geograficznego Polski, stworzenie dobrych relacji z krajami Europy Wschodniej bez ciągłego atakowania ich z neoliberalnych pozycji oraz lobbowania za prywatyzacją (przebieraną w łaszki „demokracji”) i otwieraniem się na zachodni kapitał.

Nie będzie to zadanie łatwe i nie wiadomo za bardzo kto byłby w stanie się do niego zabrać. Zliberalizowana, idąca na prawo lewica jak jeden mąż walczy po stronie IPNu oraz na rzecz 'wyzwalania' Rosji, Białorusi...

Pieski szczekają tym mocniej im mocniej usiłują zapomnieć o własnych kajdanach...


[1] http://wyborcza.pl/1,75248,11913395,Nalecz__Prezydent_nie_czci_bolszewickich_agresorow.html

Bezprawne długi, prawny system

Czy długi zawsze należy spłacać? Czy społeczeństwa powinny czuć się zobowiązane do spłaty długów, które zaciągane były na ich szkodę? Co zrobić ażeby uzdrowić pogrążoną w kryzysie finansowym Unię Europejską? Kogo posłać do więzienia? Na te i wiele innych pytań odpowiada książka "Bezprawne długi". W swej książce François Chesnais, francuski profesor ekonomii i członek rady naukowej ATTAC-France bada przyczyny europejskiego kryzysu. Autor nie tylko dokonuje drobiazgowej analizy poszczególnych, najsilniej zadłużonych państw strefy euro, ale także demaskuje reguły gospodarki kapitalistycznej.

Pojęcia takie jak "dług", czy "reforma" przywykło się w Polsce interpretować na jedno, neoliberalne kopyto. Podobnie przedstawiany jest "kryzys". Oto chciwi i z natury złodziejscy oraz śmiertelnie leniwi pracownicy zadłużyli swoim rozpasaniem i chciwością niewinne i poszkodowane tym samym państwa, które nie mają teraz innego wyjścia jak dokonać tzw. "koniecznych reform". Ekonomia w krajach pozbawionych społecznej nad nią kontroli stała się zbiorem magicznych sformułowań. W umysłach komentatorów i polityków gospodarka to zbiór potocznych sformułowań takich jak: „Długi należy spłacać”, „Nie należy żyć ponad stan”, czy „Dobrze jest oszczędzać”. Za tym prostactwem w myśleniu stoi śmiertelnie poważna strategia finansowa wielkich instytucji finansowych i całej Unii Europejskiej, opierająca się na serii kłamstw i niepodważalnej dominacji sił bezwzględnego kapitalizmu.

Władze europejskich państw przez całe dziesięciolecia działały na szkodę własnych społeczeństw. Ich strategia oparta na całkowitym podporządkowywaniu polityki państwa żądaniom rynków, dokonywaniu nieustannych obniżek podatków dla najbogatszych i przedsiębiorstw oraz - ostatnimi czasy - ratowaniu instytucji finansowych przy pomocy publicznych środków bez ich późniejszego nacjonalizowania i zachowania starannej kontroli nad wydawanymi pieniędzmi doprowadziła do poważnego w społecznych skutkach krachu gospodarczego. Kryzys wyprodukowany został na życzenie polityków, którzy decydowali o takim, a nie innym kształcie gospodarki. Mówiąc o panowaniu neoliberalizmu mówimy w istocie o  imperializmie, w którym polityka poszczególnych państw zostaje całkowicie podporządkowana żądaniom najbogatszych, międzynarodowych instytucji finansowych, czy też podpiętym pod państwa firmom przemysłu zbrojeniowego.

Nie powinno nas więc dziwić to, że w latach 2005 - 2009 Grecja była jednym z pięciu największych importerów broni w Europie. Zakupione przez Grecję samoloty bojowe (26 F-16, 25 Mirage) stanowiły 38% wolumenu importu. Równocześnie, od lat 80-tych stale obniżane są w Europie podatki dla najbogatszych - stopa podatkowa dla najwyższego progu dochodowego w pogrążonej dziś w kryzysie Hiszpanii w 1986 roku wynosiła 66%, by w 2007 spaść do 43%. Ta sama praktyka cięć i kapitalistycznej kolonizacji króluje w Polsce. Najwyższa stawka podatkowa wynosi u nas 32%, a CIT 19% (o 4,5 pkt proc. mniej od średniej w UE). Przy tak prowadzonej polityce gospodarczej zmagających się obecnie z kryzysem państw krachu nie dało się uniknąć.

U źródła kryzysu finansowego i kryzysu długu publicznego leży charakter kapitalistycznej gospodarki, na czele z działalnością sektora finansowego. François Chesnais doskonale analizuje proces zyskiwania na znaczeniu tego co określa on mianem finansjery. Finansjera to nic innego jak wielkie banki, fundusze emerytalne i fundusze inwestycji finansowych o dużym ryzyku. Rosnące ryzyko spekulacji na różnorodnych, coraz bardziej niepewnych (nazwanej później "toksycznymi") aktywach doprowadziło w efekcie do powstania i pęknięcia baniek spekulacyjnych. Przyczyniło się do tego umiarkowanie płacowe, które uniemożliwiło konsumentom partycypację w konsumpcji. By ratować system kapitalistyczny instytucje finansowe z błogosławieństwem kapitalistów poczęły oferować kolejne, coraz bardziej ryzykowne kredyty. W pewnym momencie kurtyna zostaje podniesiona i obnażona zostaje nierentowność i wyłącznie fikcyjna możliwość spłaty kolejnych kredytów. Jak na statku, tak i na rynku zwycięża w takim momencie strategia "ratuj się kto może" i dotychczas opłacalne aktywa w skutek wycofywania się kapitału z rynku potrafią tracić swą wartość z dnia na dzień. Jak mogło dojść do takiej sytuacji? Musiały zostać wytworzone odpowiednie narzędzia, przemianie ulec musiał cały system bankowy.

Zdaniem autora tradycyjne banki przestały już istnieć, te musiały bowiem upewniać się co do występowania zdolności kredytowej wśród obdarzonych kredytami klientów. Nowoczesne banki po prostu pozbywają się ryzyka, przerzucając je skutecznie na inne instytucje finansowe i wypuszczając niepewne papiery na 'giełdową wolność'. Takie właśnie zakłady i spekulacje na ryzyku stały się specjalnością całego segmentu gospodarki kapitalistycznej. Do tej polityki dostosowały się kolejno: instytucje finansowe, fundusze emerytalne, firmy, korporacje i wszystkie państwa Unii Europejskiej. Rozpoczęło się panowanie neoliberalizmu.

To co obserwowaliśmy i obserwujemy w Europie miało także swój szerszy wymiar, wymiar konfrontacji wielkich gospodarczych podmiotów – Chin, USA, z Unią Europejską w tle. Wynik tego starcia staje się nam powoli znany, to osłabienie waluty Euro, obniżenie się poziomu życia państw europejskich i wielki awans Państwa Środka.

Można rzec, że dobiegła końca era wiary w "gospodarkę opartą na wiedzy". Pozbawianą przemysłu Europę miały zasilać fundusze, którym europejskie instytucje finansowe umożliwiły łatwe finansowanie swojej działalności. Neoliberalizm sprzedawano u nas właśnie pod takim płaszczykiem. Rzeczywistość zweryfikowała te śmiałe plany. Wraz z ucieczką kapitału do Chin i innych krajów trzeciego świata uciekł też do nich przemysł, dzięki któremu państwa te szybko przekształciły się w wyjątkowo atrakcyjne dla zachodnich inwestorów rezerwuary wartości dodatkowej i w pola pod szybką akumulację. Europejska kontrola nad kapitałem, który z kapitalistycznie słusznych pobudek wyemigrował na wschód okazała się zbyt słaba. Na nic nie zdał się płacz konserwatystów. Ucieczki kapitału nie powstrzymała misja dziejowa obrony Cywilizacji Zachodu – którą tak sugestywnie przedstawiali w swoich pracach zwolennicy teorii Zderzenia Cywilizacji i inni agenci światowego Bushyzmu.

Proces o którym mówimy ma wiele negatywnych konsekwencji odczuwanych w państwach europejskich, ale ma też (o czym François Chesnais pisze niechętnie) strony pozytywne. Będą to przede wszystkim: postęp, internacjonalizacja światowej produkcji oraz stopniowe, powolne wyrównywanie się stopy życiowej, której podnoszenie się najlepiej widoczne jest dzisiaj w Chinach.

Proces dalszego wyrównywania się poziomu życia wymaga jednak społecznej kontroli. Uwolnić się z karuzeli nieustannych kryzysów i spod podporządkowania polityki społecznej zyskom prywatnych instytucji, to zyskać prawdziwą władzę i kontrolę, odzyskać demokrację i stworzyć warunki dla socjalistycznej wspólnoty.

Tej kontroli nie zapewnią instytucje kapitalistyczne, fundusze inwestycyjne, czy neoliberalne think-tanki. Potrzebna jest kontrola konkretna, kontrola własnościowa, potrzebna jest własność społeczna.
Droga do nacjonalizacji, czy też audytu lub restrukturyzacji bezprawnego i haniebnego długu, który ściągnął na nas neoliberalny demiurg nie będzie drogą politycznie łatwą. Wręcz przeciwnie - spotka się z oporem całej maszynerii, którą przez lata wypracował na swój użytek neoliberalny kolos kapitalizmu. Nie ma jednak na dziś innej politycznej drogi dla lewicowych ugrupowań, nie ma innej drogi do budowy gospodarki dla człowieka.

Tymoteusz Kochan

sobota, 9 czerwca 2012

Lumpenpatriotyzm, Euro 2012

Rozpoczęły się mistrzostwa Europy w piłce nożnej Euro 2012. Jarmarczny spektakl okraszony nachalną promocją alkoholizmu i nakłaniający do gorliwego współuczestnictwa przy pomocy najbardziej prymitywnych sposobów to nie tylko wydarzenie sportowe ale także konkretna systemowa praktyka kapitalizmu i ważny element jego inżynierii społecznej.

Użyłem sformułowania "wydarzenie sportowe", choć w rzeczywistości z prawdziwym sportem Mistrzostwa niewiele mają wspólnego. Sport został po pierwsze - całkowicie uzawodowiony[1], po drugie - stał się narzędziem panowania konsumpcji przy pomocy międzynarodowych korporacji wymuszających na państwach-gospodarzach rolę lokaja[2], po trzecie - stary, sportowy duch rekreacji i rozrywki został zastąpiony okrutnym i wulgarnym lumpenpatriotyzmem[3].

Kapitalizm likwiduje patriotyzm pozostawiając przy życiu jedynie giełdową solidarność. Patriotyzm to potencjalnie niebezpieczne pojęcie, które należy więc rozbroić i zagospodarować. Czym jest nowoczesny patriotyzm? Tym, na co pozwoli mu kapitalizm. Patriotyzm zaistnieć może współcześnie dopiero wtedy, gdy pozwoli mu na to sieć "Biedronka" i do masowej produkcji zostaną skierowane chorągiewki państwowe. Odmówiono patriotyzmu lewicy, odmówiono patriotyzmu komunistom, przyznano patriotyzm sieci McDonalds.

Niezadowolenie i gniew społeczny to z kolei największe zagrożenie dla obecnego porządku społecznego z całą jego maszynerią i z jego podziałem dóbr na czele. Stadion (jako elitarne miejsce konsumpcji) i telewizor (jego masowy, pracowniczy odpowiednik) stają się miejscem bitwy o pacyfikację gniewu społecznego[4]. Oczywiście pacyfikowany jest gniew klasy, która traci w społeczeństwie najwięcej. Ogłupianie przy pomocy sportu, konsumpcyjnego seksu i alkoholu to starożytna strategia, która dziś, przy pomocy piłki nożnej stosowana jest w stosunku do europejskiej klasy robotniczej - w szczególności w Wielkiej Brytanii, gdzie bezwzględne, monarchiczne wręcz, panowanie kapitału nad społeczeństwem wymaga jednocześnie niezwykle silnego odurzenia i miejsc, gdzie gniew i wściekłość ludzi pracy można by legalnie rozładować (na wszelki wypadek koniecznie przy asyście policji, policji konnej i ewentualnie wojska). Stadiony, czyli nowoczesne kościoły przekształcają potencjalną, rewolucyjną i twórczą energię społeczną we wrzaski, gwizdy i prawdziwe tupanie w miejscu.

Tak wyłączona zostaje świadomość klasowa, którą zakrywa duch 'jedności narodowej' i budowana na życzenie jest 'powszechna zgoda'. Nieprzypadkowo komentatorzy sportowi przed rozpoczęciem inaugurującego Euro 2012 spotkania mówili o "kibicowaniu ponad podziałami" i zawieszeniu waśni i sporów. Komentatorzy zdradzili nam przy okazji jeszcze jedno - rangę i rolę Euro 2012, którego prawdziwym, najpoważniejszym zadaniem jest właśnie maskowanie konfliktu społecznego. Rzecz, która wydawałaby się niemożliwa dla - w gruncie rzeczy - dziecinnej rozrywki i zabawy-gry staje się osiągalna dzięki kapitalistycznym narzędziom uświęcającym status tego wydarzenia.

Wszystko czego nie ma na co dzień nagle pojawia się przy okazji Euro 2012. Powstaje naród, powstaje patriotyzm, powstaje i patriotyczna duma. Na sposób kontrolowany i wyraźnie ograniczony możemy więc być patriotą – a więc pochwalać architekturę stadionów i być Polakiem – a więc kibicować. Najważniejsze jest by nikt nie zaczął pytać dlaczego jedni świętują swój patriotyzm przy pomocy szampana w loży VIP, a drudzy czynią to samo przy użyciu modyfikowanej kiełbasy z dyskontu i czy w ogóle budowanie stadionów i organizacja Euro była przedsięwzięciem potrzebnym.

Zachowajmy ostrożność, wyłączmy lumpenpatriotyzm. Wpadający w "piłkoszał" powinni mieć świadomość, że hasło to zaprojektowano w biurach Coca-Cola Company…



[1] Mało kto dziś pamięta, ale były czasy gdy na Olimpiadach gracze zawodowych lig mieli zakaz wstępu. Uzawodowienie sportu to także przekształcenie go w biznes i praktykę nieosiągalną dla szarego człowieka. Zamiast zajęciem swobodnej, sprzyjającej promocji zdrowia rekreacji sport staje się domeną milionerów-wybrańców oglądanych przez grubych i chorych na cukrzycę biedaków.

[2] Mowa tu o zwalnianiu z podatków UEFA, a także o nachalnej inwazji tzw. "sponsorów". Mistrzostwa stają się jedną wielką strefą wolną od podatków, w której zagraniczne siły decydują o tym kto ma prawo robić biznes. Wymiana między kapitałem a państwem polega więc na tym, że państwo: zwalnia z podatków, buduje, wydaje, natomiast w zamian od korporacji otrzymuje porcję użytecznej, ogłuszającej rozrywki.

[3] Lumpenpatriotyzm to patriotyzm odrzuconych i porzuconych przez system. Patriotyzm ten sprzedawany jest każdej klasie społecznej. W swojej treści nawiązuje i apeluje do bezczynności i pozbawionej treści uciechy, szaleństwa oraz elementu pozaracjonalnego. Nie jest to ani patriotyzm robotniczy, ani nawet – patriotyzm burżuazyjny, jest to patriotyzm bierności a jego uczestnicy porzuceni zostają na pastwę systemowo konstruowanej rozrywki i uciechy.

[4] Przy okazji kibicowania mowa jest o "boju", "walce na śmierć i życie" itp. Kapitalizm w warunkach pokoju rozładowuje gniew przy pomocy piłki i krwawych gier komputerowych, by w trakcie wojny móc posłać gotowych i przeszkolonych żołdaków na rzeź.

środa, 6 czerwca 2012

Druga Polska

Literatura krytyczna od dawna przeżywa w Polsce kryzys. U źródeł tego kryzysu leży wiele przyczyn, takich jak: totalna dominacja liberalnych kalek myślowych, wrogie nastawianie w stosunku do nieuprzywilejowanych społecznie, idealistyczne i infantylne podejście interpretatorskie, czy zwykły lęk i pruderia autorów. Reklamowana porównaniami z Emilem Zolą powieść "Druga Polska" przełamuje te trudności stając się rzadkim okazem radykalnej, bezwzględnej i bezkompromisowej nowoczesnej literatury krytyczno-społecznej, będąc jednocześnie próbą stworzenia wielkiej antyutopii. Autorem książki jest pochodzący z Tczewa Tomasz Hildebrandt i jak sam zapowiada: z emigracji wrócił do Polski po to, by wyrównać z ojczyzną rachunki krzywd.

Od razu zaznaczam, że "Druga Polska" nie jest powieścią ani łatwą ani szczególnie przystępną. Od samego początku czytelnik atakowany jest wulgarnymi opisami i pełnym przemocy zdezelowanym, paskudnym, pornograficznym erotyzmem z lombardu, na dziele bardzo wyraźnie ciąży też uliczno-blokerska składnia, która odstraszyć jest w stanie każdego wrażliwca. Powieść silnie dłuży się w swych monotonnych i bardzo często zbędnych opisach oraz bezlitośnie torturuje prawdziwie i rzetelnie depresyjną narracją. Książka, która nie rozpieszcza, przypomina pod tym względem „Wojnę polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną” Doroty Masłowskiej, jest jednak bardziej nierówna i jeszcze bardziej uciążliwa w odbiorze. Te trudności w konsumpcji w pewnej mierze wychodzą konsumentom na dobre, albowiem charakter „Drugiej Polski” definiowany jest przez przedmiot powieści, do którego struktura i styl narracji powieści pozwalają się zbliżyć - tym przedmiotem jest Polska odarta ze złudzeń.

Książkowe postacie są wstrętne, dosłownie żadna z długiej listy stworzonych na użytek dzieła nie daje się lubić. Miejsca są wstrętne, od bezdusznych i obrzydliwych pustelni po śmierdzące alkoholem i głupotą kluby. Dialogi są wstrętne, ziejące idiotycznym indywidualizmem i czystą głupotą niedojrzałych i naiwnych marionetek. Życie ofiar, owieczek idących na rzeź jest interakcją z prawdziwym szambem. Z ogólnej degrengolady wyłania się prawda. Autor skutecznie przełamał panujący impas neutralności politycznej czyniąc bohaterami ludzi, którzy cierpią w kapitalizmie najmocniej i dając im dojść do głosu przy pomocy własnych środków wyrazu. Tomasz Hildebrandt zdecydował się pisać o sprawach wywołujących wściekłość wściekłym językiem. Siłą dzieła jest właśnie ironiczny dystans, który potęgowany jest przez niewyrazistość samej fabuły. Pustelniczo-szaleńcze życie uciekającego od swych klęsk życia Władka, żywot lumpenrewolucjonisty Mariusza i innych postaci to tło dla najważniejszych w książce wydarzeń, które swą kulminację znajdują w finale książki. Są to – odkrycie ‘świętego wizerunku’, pielgrzymki do nowego miejsca kultu i zawarta w końcowych scenach nieudana rewolucja i desperacki przewrót uelastycznionego społeczeństwa.

Jak na wolnym rynku, zyskują nieliczni, a wymiana służy interesowi najlepszych, posiadających tę szczególną cechę wrodzoną, dającą im przewagę i brak skrupułów. Przechadzają się w natłoku produktów, pomiędzy regałami pełnymi kolorowych opakowań i oszukańczych słówek, krzyczących, szepczących, śpiewających, tajemniczo milczących. Choć kiedyś wiedzieli, nie wiedzą już czego szukają…(s. 32)

Symboliczne zdarzenia zawarte w fabule są w istocie środkiem do bogatego opisu potransformacyjnej rzeczywistości, opisu który odczytywać można poprzez społeczną i polityczną analizę. W krytyce kapitalizmu powieść posunęła się bardzo daleko. Mamy tu opisy nędzy, biedy, głodu, mamy rozbite rodziny i zniszczone uczucia, mamy pokiereszowaną wrażliwość i zdruzgotane wartości, mamy alienację społeczną i dramat żyjących razem-osobno ludzi, mamy naiwność wiary religijnej, tępy nacjonalizm i zabity liberalizm, mamy pełne świadectwo straconego pokolenia i zapis przeżyć milionów polskich emigrantów. Po kapitalistycznej kulturze i kapitalistycznych wartościach nie zostaje kamień na kamieniu – fetyszyzowana seksualna cielesność i pogoń za orgazmem okazują się ślepą uliczką, tożsamość konsumenta i karierowicza to przynęta dla głupców. Życie bohaterów powieści jest więc typowym życiem towarów na półce - tych niechcianych, tych zbędnych, tych wydających z siebie ostatni krzyk i tchnienie.

To oni są wszystkiemu winni. Zamiast pójść za przykładem całego społeczeństwa i solidarnie przyłączyć się do ratowania naszej narodowej gospodarki, nawołują do jej niszczenia. Namawiają do strajków, do walki o podwyżki w sytuacji, kiedy firmy tracą płynność finansową, uniemożliwiają uelastycznienie prawa pracy[…]. Dumnie mówią o sobie alterglobaliści.[…]Naszą cywilizację chrześcijańską obwiniają za ciężką sytuacją trzeciego świata.[…] Są gorsi niż komuniści, a nie było wiele gorszych rzeczy na świecie. (s. 364)


Czym więc jest tytułowa Druga Polska? Krainą bezdomną, prawdziwym domem i ojczyzną dla nietelewizyjnych Polaków. Druga Polska to margines, który stanowi większość. To świat marzeń skazańców na kapitalistyczną elastyczność, to życie ludzi tak samo śmieciowych jak oferowane im śmieciowe umowy. Druga Polska to marzenia emigrantów-ofiar, to cały ściek i brud spływający po rozczarowaniach wszystkich, którym śniła się Druga Irlandia, którym śnił się kapitalistyczny raj na miejscu i na wynos, gdzie milion na koncie to rzecz powszechna. Prawdziwe wygnanie emigrantów to także prawdziwe wygnanie tych, którzy pozostali. Wyjechać z Polski to za mało, pozostać to za dużo. Ostatecznie prawdziwą i jedyną ojczyzną dla Polaków stają się w powieści szlaki wytyczane przez absurdalne pielgrzymki, szlaki cierpiętników. Niechciane przez emigrantów Wyspy Brytyjskie, które służą „Drugiej Polsce” za scenerię, ukazują też tęsknotę za ojczyzną - tą zdrową, bogatą i wspólną.

Dla żyjących w Drugiej Polsce nie ma nadziei, nie ma szans na awans, ani perspektywy jakiejkolwiek samorealizacji. Żyjący w Drugiej Polsce żyliby nadzieją na rewolucję, na radykalną zmianę – gdyby byli się w stanie zorganizować i pozbierać z resztek, w które kapitalizm przemienił ludzi. Opanowani przez rynsztokowość myśli, uczuć i działań ludzie stanęli przed ścianą. Eskapizm i ucieczka ze społeczeństwa to droga do szaleństwa, pozostanie w kapitalizmie i życie nadziejami na Drugą Irlandię to droga do samozagłady. Jedyną opcją dla tych, którzy posiadają w sobie jeszcze wolę mocy i działania jest walka o nową rzeczywistość, jest podejmowanie jednej próby za drugą - aż do zamierzonego skutku. I choć próba buntu i budowania nowego, do której dochodzi w ostatnich fragmentach książki kończy się spektakularnym fiaskiem - to czytelnik, który przewraca ostatnią kartę książki zdaje sobie sprawę, że tym jedynym, racjonalnym i humanistycznym zachowaniem w Drugiej Polsce, jest walka o jej zmianę do samego końca.

Przykuwają nas łańcuchami do linii produkcyjnych, do kas sklepowych, albo do urzędów pracy. Mówią: jeszcze więcej, jeszcze taniej, jeszcze dłużej. Nigdy nie będzie lepiej, oni budują świat dla siebie, nie dla nas. Dają nam nadzieję, że też kiedyś będziemy tacy jak oni, jeśli będziemy się słuchać. Nie wierzmy: to my jesteśmy im potrzebni, a nie oni nam. Możemy się ich pozbyć, ale najpierw musimy pozbyć się strachu i upodlenia, zacząć walkę. (s.163)

Autorowi książki, Tomaszowi Hildebrandtowi bez wątpienia udało się stworzyć dzieło przekrojowe i odważne, portret kapitalistycznej Polski i jej mieszkańców, pozycję szczególnie interesującą dla osób o lewicowych poglądach i odczuciach – które autor podziela i które zawarł na kartach swej „Drugiej Polski”. Mamy do czynienia z potencjalnie popularną, agresywną i bezkompromisową powieścią o prawdziwie rewolucyjnym - acz pesymistycznym – przekazie.

Tomasz Hildebrandt, „Druga Polska”, Wydawnictwo Oskar, Gdańsk 2011.

piątek, 1 czerwca 2012

Performance nie zastąpi polityki

Organizowane w Polsce akcje okupacyjne, czy lokatorskie są bez wątpienia efektem antykapitalistycznego zaangażowania społeczeństwa. Stale pogarszająca się sytuacja gospodarcza Polski i pesymistyczne prognozy na przyszłość stymulują obywatelskie niezadowolenie. Za tym niezadowoleniem podąża zaangażowanie, którego poziom zdaje się powoli wzrastać, jednocześnie rośnie też desperacja społeczeństwa i jego odwaga.

Rosnące niezadowolenie - szczególnie środowisk politycznych - pcha do działania. W przypadku polskiej lewicy - głównie pozaparlamentarnej - najistotniejszym problemem staje się forma działania politycznego. Z uwagi na słabość lewicy antykapitalistycznej i socjalistycznej możliwości organizowania protestu stają się wyraźnie ograniczone. Dlatego też lewica adaptuje nieinwazyjne i niewymagające wysiłku techniki działania - skazując się na performance zamiast polityki i rolę klienta wobec potężniejszych i prawicowych niby-partnerów politycznych.

Trud związany z zakładaniem partii, tworzeniem listy wyborczej czy organizowaniem trwałej i silnej struktury politycznej mało kogo dziś interesuje. Lewica, szczególnie młoda, pragnie uczynić praktykę polityczną działką aktywności w rodzaju wyjścia na zakupy, pójścia do kina, czy okazjonalnego uczestnictwa w demonstracji. To co trwałe w polityce i co może stać się w którymś momencie zarzewiem szerokiego ruchu politycznego - a więc partia polityczna lub innego typu powszechna organizacja lewicowa - jest nielubiane, niemodne, wyparte z dyskursu publicznego, a nawet z przestrzeni możliwości.

W grę wchodzą tu trzy podstawowe, demobilizujące czynniki. Pierwszym czynnikiem jest panowanie ideologiczne, drugim są braki finansowe, trzecim jest brak proletariackich interesów klasowych.

Pisząc o panowaniu ideologicznym mam na myśli przede wszystkim panująca ideologię, w myśl której każda organizacja polityczna - a w szczególności partia - nie służy niczemu dobremu i nie realizuje czyichkolwiek interesów poza swoimi żądnymi sukcesu i szmalu liderami[1]. Ta propaganda skutecznie paraliżuje siły strukturotwórcze na lewicy korzystając z naiwności i płytkiego idealizmu lewicowców. Jeżeli chodzi o braki finansowe, to wynikają one przede wszystkim z tego, że nie jest się w stanie ukonstytuować struktura zdolna koncentrować fundusze na swą działalność. Jest też druga strona finansowania lewicy w Polsce - w pewnej części pieniądze trafiają do lewego skrzydła (mam tu na myśli szczególnie inteligencję) poprzez prawicowe ośrodki panowania, przez co późniejsza działalność tejże lewicy jest już z góry zdefiniowana i określona koniecznością podtrzymywania dotacji - politycznie i teoretycznie odbiorcy tych środków siłą rzeczy skręcać więc będą na prawo. Brak proletariackich interesów klasowych to także czynnik uniemożliwiający wytworzenie struktury prawdziwie lewicowej i socjalistycznej. Partie i grupy, w których dominują reprezentanci jednej z grup przedsiębiorców, lub drobnomieszczańska klasa średnia nie będą chciały rzucić się w wir walki o lewicową politykę, zamiast tego staną się częścią (bardziej lub mniej) wrażliwego - pacyfikującego lewicę - liberalizmu.

Dochodzimy do ważnego zagadnienia, zagadnienia ruchu społecznego. Niektórzy lewicowi komentatorzy przyjęli strategię wspierania i popierania każdego ruchu społecznego, szczególnie wszelkiego rodzaju aktywizmu. W interpretacjach sytuacji politycznych należy wrócić do oceny celów, efektów, pobudek i treści. Sam w sobie ruch społeczny nie jest czymś bezsprzecznie wartościowym. Dopiero realizując pewną konkretną, lewicową strategię polityczną ruch społeczny dojrzewa do miana ruchu lewicowego i jako taki może włączyć się w lewicowe spektrum oddziaływania. Polityczny performance, demonstracje, a nawet protesty i strajki wcale nie muszą kryć w sobie lewicowych treści.

Mam na myśli, modne ostatnimi czasy okupacje, a także m.in ostatnie działania "Solidarności", które uzyskały niemal fanatyczne poparcie ze strony lewicy, poparcie, którego udzielenie zgodnie z zapewnieniami niektórych osób, stanowiło wręcz ostateczny sprawdzian lewicowości i obowiązek każdego lewicowca.

Pomijając charakterystykę współczesnej "Solidarności", na pochodach której nieprzypadkowo dominuje hasło "precz z komuną" (oczywiście lewicy i socjalistom wydaje się, że hasła te ich nie dotyczą) i która przez całe lata maskowała i przyzwalała na antypracownicze praktyki rządu, po czym przykleiła się do PiSu, zwrócić należy uwagę na rolę, na którą lewica skazuje się udzielając tego poparcia. Oto zamiast tworzyć lewicowe, klasowe związki zawodowe i jednoczyć lewicę - co jest zadaniem trudnym, ale jest też jedyną możliwością uzyskania samodzielności politycznej - lewica nieświadomie staje się klientem prawicowych podmiotów politycznych.

Podzielona i słaba lewica powinna pchać scenę polityczną na lewo, nie przyłączać się, ale tworzyć w dyskursie wyłom dla nowych, radykalnych treści. Przyłączanie się do najsilniejszych, z uwagi na ich - z rzadka - lewicujące postulaty jest drogą nie tylko do zatracenia politycznej odrębności, ale też drogą do jeszcze dalej idącej marginalizacji i gwarantem powszechnego lekceważenia ze strony wszystkich - w rzeczywistości wrogo nastawionych do socjalistycznego programu - 'partnerów'. Kiedy działanie polityczne staje się działaniem poważnym? Kiedy lewicowość staje się hasłem przekutym w konkretną polityczną praktykę.

Działania doraźne, działania nieinwazyjne to w istocie desperackie próby zaistnienia. Próby, których forma zapożyczona jest z zachodnich, amerykańskich praktyk organizacji politycznych pogrążonych w atomizacji, marazmie i samotności. Fascynacja hamburgerem przełożyła się niestety na fascynację amerykańską lewicą, której reprezentanci urastają w wyobrażeniach polskiej lewicy do rangi herosów. Konia z rzędem temu, kto doszuka się sukcesów amerykańskiej lewicy w ostatnich 50 latach... chyba, że za sukces uznać należy przeniesienie się armii USA z Wietnamu do Iraku, otwarcie więzienia w Guantanamo, uchwalenie Patriot Act/NDAA, całkowitą prywatyzację służby zdrowia, czy powszechny dostęp do broni palnej.

Fascynacja tymi praktykami i lewicą amerykańską ma ukryty cel, którym jest eliminacja wszelkich lewicowych treści związanych z okresem Polski Ludowej. Wykreślając PRL wykreślono jednocześnie wszelką lewicową aktywność polskich działaczy i naukowców, wykreślono wszystkie, w wielu przypadkach skuteczne praktyki polityczne i organizacyjne... i faktycznie, w takiej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak udać się do kolebki nowoczesnej demokracji, czyli do Stanów i patrzeć z utęsknieniem na HOLLYWOOD.

Twórzmy lewicę podmiotową. Odróżniając działania doraźne od działań strategicznych, miejmy tę świadomość, że performance nieprzypadkowo najlepiej sprawdza się w sztuce i nie zastąpi on polityki.

[1] Zabawnym jest, że antypartyjna propaganda dotknęła przede wszystkim lewicy. Prawicowe partie polityczne (choć czasem nazywane 'platformami') mają się dobrze i funkcjonują wyjątkowo sprawnie. Samo słowo "partia" nasycone zostało pejoratywnie. Partia oznacza komunizm=dyktatura=śmierć w obozach, w związku z czym formalnie żadne partie nie mają prawa istnieć - dlatego też bytowanie PO, PiS i wszystkich innych klasycznych partii jest z całą siłą maskowane i skrywane pod płaszczykiem innych określeń i pozornej anty-partyjności w polityce. Partyjność jest dziś w opinii potocznej zarezerwowana dla populistycznych lewicowych partii, a walka z nią tożsama jest z walką przeciwko polityce socjalistycznej - rzecz jasna nietknięte pozostają prawicowe partie i prawicowe podmioty, których praktyka rozumiana jest jako manifestacja nieposkromionych sił przyrody.