Rację ma pisząc na swoim blogu Prof Jan Hartman - "Poniewieranie
Rabczewską i Wojewódzkim przez jakieś sądy, ministerstwa i gazety, przy
wtórze rozhisteryzowanej gawiedzi godne jest kościelnych polowań na
czarownice i heretyków"[1].
W obu przypadkach 'publiczne oburzenie' pragnie skarcić i zakneblować
ludzi powtarzających niepopularne systemowo treści. W kapitalistycznej
demokracji parlamentarnej rola cenzora zastąpiona została kontrolowanym
przez prywatny kapitał dyskursem medialnym oraz posłusznymi giermkami.
Ci giermkowie to społeczeństwo, czyli wszyscy uczestnicy życia
publicznego. Pranie mózgu, którym dręczy system modeluje całościowy
system oceny i zatrudnia wszystkich jako policjantów, pilnujących (a to
ci dopiero!) "wolności słowa"!
Dlatego nie można powiedzieć, że biblię napisali napruci winem i palący
zioło ludzie, dlatego nie można (w sposób ironiczny i drwiący z
drobnomieszczańskiej poprawności) zwrócić uwagi słuchaczy na dramatyczną
sytuację pracujących w Polsce imigrantek... przykłady są jednak
wszędzie... i tak reżyser Lars Von Trier nie mógł nawet "zrozumieć"
Hitlera.
"Wolność słowa" to specyficzny konstrukt. Tak jak specyficznym
konstruktem jest w kapitalizmie parlamentarna demokracja. Ta druga jest
całkowicie niegroźna i całkowicie bezsilna wobec panujących w
społeczeństwie przy pomocy kapitału elit i dlatego bardzo odpowiada
systemom kapitalistycznym, które przyzwalając na fałszywą partycypację
ogółu w życiu politycznym skrzętnie maskują stosunki własności i
przepaście w wykształceniu, wynagrodzeniach i w związku z tym - w
świadomości obywatelskiej.
Wolność słowa dotyczy z kolei tych, którzy spełniają warunki
poprawności: kapitalistycznej, "demokratycznej", chrześcijańskiej (!) i
zakrapianej sosem infantylnej naiwności. Sprawa jest poważna, bo nie
dotyczy wyłącznie polityków. Dyktatura fałszywej wolności słowa dotyka
artystów, reporterów i komików!
Złudzenie wolności słowa łatwo jest obnażyć. Nie tak dawno temu
doskonale zrobili to Paweł Demirski i Monika Strzępka, artyści wyraźnie
bowiem wyczuli i poznali się na umiejętnym zawłaszczaniu dyskursu przez
neoliberalną narrację. W rezultacie wybuchła - słuszna - "awantura" [2],
która wyraźnie obnażyła cynizm i wyrachowanie dziennikarza, karnie
wypełniającego rolę kata swobód kulturowych, obywatelskich i
politycznych. Gdy w programie Wojewódzkiego i Figurskiego wykorzystana
została ta sama narracja, którą posługiwał się Chlasta, lecz na sposób
prześmiewczy i wyraźnie drwiąco ironiczny (a więc na sposób niepoważny!)
momentalnie zrodziło się wielkie oburzenie i w dzwony bić zaczęli
‘poprawnościowi’ lewicowcy. Zamiast dziękować i wykorzystać tą okazję do
wyciągnięcia zagadnienia położenia i sytuacji imigrantów w Polsce
zrobiono to, co najchętniej zrobiliby panujący wyzyskiwacze –
zaatakowano, potępiono i wymazano sprawę jako nieważną, bo skandaliczną i
nieczystą w treści.
Jeżeli ‘wolność słowa’, którą kapitalizm tak obiecywał, poddana ma
zostać słusznej i zasłużonej krytyce, to zmienić musi się podejście
krytyków systemu. Humor, dowcip i ironia potrafią być potężniejszą
bronią niż nabożne i egzaltowane wynoszenie cierpienia na ołtarze. W
cierpieniu nie ma bowiem żadnej szlachetności, ani nie jest ono samo w
sobie jakąkolwiek wartością! Wstydliwe podejście do spraw dotyczących
własnego ciała, czy nabożna powaga, która każe zakryć faktyczne zjawiska
to archaizm, efekt indoktrynacji i droga całkowicie nieskuteczna, taka,
która nic nie zmieni. W działaniu politycznym liczą się bowiem efekty, a
każdy politycznie działa na swój sposób.
Rosnąca cenzura, obecna już w Internecie, życiu politycznym, a nawet
artystycznym skłania do wyciągania wniosków. Późny kapitalizm, w którym
władza – już mniej nawet niż – 1% staje się coraz bardziej wyraźna i w
którym coraz łatwiej podważyć jest logikę, którą kierują się panujący
reaguje coraz bardziej agresywnie i histerycznie na każdy przejaw, czy
nawet złudzenie ataku. Liberalizm, który jest dyskursem kapitalizmu nie
jest w stanie poradzić sobie z wolnością słowa, nie może pozostawić jej
przy życiu. Albowiem prawda przeczy jego mechanice. Dlatego praktycznie
nie można nazywać już najeźdźcami i bandytami polskich i amerykańskich
agresorów w Iraku, nie można żartem/na poważnie/motywująco do działania
mówić krytycznie o sytuacji imigrantów, zabijanych w imperialistycznych
wojnach, czy umierających z głodu w trzecim świecie… nie można też
naruszać świętości – boskiego panowania i antysocjalistycznych
fundamentów.
Cenzura pójdzie dalej. Mylili się jednak wszyscy ci, naiwni, którzy
sądzili, że cenzurę stosuje – najlepiej przebrany za Stalina – gruby i
odpychający cenzor w biurze politycznym. Cenzura jest wszędzie gdzie
realizowane są interesy systemu i gdzie spotkać można posłusznych mu
wykidajłów. Cenzura finansowa nie jest wystarczająca, potrzebna jest też
cenzura spontaniczna i obywatelska. Dopóki nawet najbiedniejsi potrafią
jeszcze czytać i pisać (choć akurat to się może wkrótce zmienić) słowo i
dźwięk głosu ludzkiego są nadal niebezpieczne. W najgorszej sytuacji, w
największej alienacji sami staniemy się kapitalistycznymi cenzorami.
Spoglądając na świat kapitalizmu = świat reklam zostajemy poinstruowani,
co wolno, a czego nie. Cieszmy się więc, że pozwalają nam jeszcze
chociaż wpadać w piłkoszał, wymachiwać wypranymi ze znaczenia barwami
narodowymi, czy pić na umór.
Szczególnie odebrania tego ostatniego nie zniósł by chyba już nikt.
[1]http://hartman.blog.polityka.pl/2012/06/23/kuba-robi-to-z-doda/
[2]http://kultura.gazeta.pl/kultura/1,114532,11447122,Awantura_u_Chlasty__Strzepka_i_Demirski_skrytykowali.html
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz