Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 17 października 2011

Cud Jerzego Hoffmana

Wiele pisze się o najnowszej klęsce kinematograficznej Jerzego Hoffmana. Film, którego fabuła osadzona została w realiach mitologicznego zwycięstwa nad bolszewikami to pierwsze pełnometrażowe dzieło kinowe Polskiej produkcji zrealizowane w technologii trzech wymiarów. Filmowe klęski reżysera rozpoczęły się wraz z nastaniem "Wolnej Polski", po słabym finale Sienkiewiczowskiej Trylogii i niestrawnej "Starej Baśni" nadszedł czas na punkt kulminacyjny upadku artystycznego twórczości Jerzego Hoffmana. Przed laty, surowy i doskonały "Potop" rywalizował o Oscara, dziś "1920 Bitwa Warszawska" stanąć w szranki może co najwyżej o nagrodę Złotej Maliny.

W filmie - zmontowanym gorzej niż 99% teledysków muzycznych - 'zabawia' nas Natasza Urbańska, która giba się w konwencji "Tańca z gwiazdami" nie wiedzieć po co i na co, fabuła ustępuje miejsca ciętym skeczom i ujęciom, które skutecznie trywializują film i przemieniają go w chaos i zdemolowany ciąg pozbawionych sensu gagów. Kompletnie bezcelowa jest jednak debata nad walorami artystycznymi, nad jakością efektów specjalnych czy gry aktorskiej w filmie. Skupić należy się przede wszystkim nad debatą historyczną, albowiem filmy z tego gatunku stanowią ciąg taśmowej produkcji w serii filmów-gadzinówek, które to służyć mają następnie oszkalowaniu wszystkiego co związane z PRL, lewicą czy kontestacją antysystemowych przekonań. Tak jak w różnorodnych filmach papieskich czy "Katyniu" i w tym wypadku liczyło się przede wszystkim wyprodukowanie dzieła, na które z czystym sumieniem IPN posyłałby dzieci ze szkół na każdym szczeblu edukacji.

Coś jednak w filmie nie wyszło skoro jedna za drugą gazety krytykowały dzieło Hoffmana. Taśmowa produkcja filmowej, IPNowskiej wersji historii zacięła się. Kolejno Rzeczpospolita, Przekrój i Wyborcza bezlitośnie krytykowały film, nie zostawiając na nim suchej nitki. Można oczywiście przyjąć, że redaktorzy ów gazet to romantyczni poeci-esteci, których brzydota filmu zniechęciła wystarczająco by całkowicie dzieło zdyskwalifikować - by tak uważać, trzeba być jednak naiwnym. Gdzie kryje się źródło tego zmasowanego ataku na film "1920 Bitwa Warszawska"? W jego ideologicznej, politycznej warstwie. Jerzy Hoffman zdrowo przedobrzył i zamiast narodowego triumfu nad krwawą bolszewią w filmie [wbrew intencjom reżysera] najmocniej dostało się samej Polsce.

II RP to w filmie jeden wielki cyrk i obciach. Na pierwszym planie są tancereczki kabaretowe oraz pijani, lubieżni i awanturniczy oficerowie - jest to kraj pojedynczych rycerzy i księżniczek. Błaznami są Polscy przywódcy, Piłsudskiego kompromitują teksty, w których pokłada on wiarę w nuncjuszu apostolskim, jego w intencji 'pouczające sentencje' sprawiają wrażenie, jak gdyby wypowiadane były przez człowieka niespełna rozumu. Wieniawa-Długoszowski i Jan Krynicki [grani przez Lindę i Szyca] przede wszystkim chleją, lub zdają się nie wiedzieć co robią. Witos przerzuca siano. Ostatecznie Polskę ratuje kościół [jest więc cud] i Urbańska, która dziesiątkuje ruska z karabinu maszynowego. Wszyscy są uśmiechnięci, a Polska - w prostacko westernowej konwencji - wybielona i wykrochmalona jest do granic możliwości - staje się parodią egzaltacji narodowej rodem z Radia Maryja. Tymi dobrymi w filmie są też [uwaga!] Ukraińcy, którzy jako najlepsi przyjaciele Polski ratują głównego protagonistę - Ułana, Jana - i dają pokaz swej miłości do zachodnich sąsiadów (zwrotka "pomniat psy atamany, pomniat polskie pany" nie pada).

No i oczywiście są ci Źli. Złego w filmie reprezentuje bolszewik oraz brudas-Polak [który z racji brudu i swej zasłużonej podrzędności spółkuje oczywiście z ruskimi]. Oto podczas przemarszu ułanów przez Warszawę, grupka ludzi wyjętych z kałuży i błota stoi z transparentem "ręce precz od Rosji radzieckiej". Poza brudasami [Hoffman niechcący wykonał kawał dobrej analizy klasowej] komunistów wspierają oczywiście sami komuniści. Tu jednak niespodzianka - zaprezentowani są oni jako osoby zaskakująco racjonalne, spokojne i rzeczowe. Lenin, Trocki oraz Stalin są chyba najbardziej poważnymi postaciami całego filmu. Zgodnie z faktycznymi intencjami mówią o światowej rewolucji i połączeniu z ruchem robotniczym w Niemczech. Reżyser uznał, że rzeczywiste intencje Lenina są na tyle przerażające, że nic nie trzeba dodawać - modyfikacjom poddana została głównie wizja Polski.

Hoffman - by nie pozostawić widza z wątpliwościami - rozrysował postać Czekisty, który w najbardziej demonicznym akcie uśmierca z rewolweru kilku oficerów Polskich (dla porównania: w tym, że Ola, grana przez Urbańską, dziesiątkuje żołnierzy wroga nic zdrożnego i oburzającego nie ma) a także więzi i wykorzystuje wdowę po carskim oficerze (wątek duchowej wyższości caratu, który reprezentuje ów bohaterka ciężko mi jednak traktować poważnie). Czekista - Bykowski ma jednak klarowne, silne poczucie sprawiedliwości i wymierzyć kary za gwałt na proletariuszce się nie waha. W dalszej części filmu króluje już pańska i szlachecka perspektywa - oto, uratowany przez czerwonych Jan opuszcza swych wybawców z uwagi na to, że... zrobiono kupę w pokoju stołowym wewnątrz folwarku szlacheckiego. Kwintesencją "Polskiej wersji historii" w filmie jest zdanie wypowiedziane przez jedną z bohaterek, która twierdzi, że wbrew temu co mówią bolszewicy to doły a nie góry społeczne są zepsute.

Jest w filmie pełno przekłamań i niedopowiedzeń historycznych. Z obrazu wyłania się ordynarna szlachecko-klechowska wizja historii. Mało jest szaleńców, którzy w Polsce zdecydowaliby się opowiedzieć w wojnie polsko-bolszewickiej [nie mylić z wolną polsko-ruską] po stronie komunistów. Sam film, wszystkich o lewicowej wrażliwości silnie jednakowoż do tego zachęca - to czerwoni robią reformę rolną, to po ich stronie są słabsi, biedniejsi i 'wykluczeni' - momenty, w których podczas natarcia śpiewana jest międzynarodówka, z pewnością należą do najbardziej ekscytujących w filmie. Można rzec, że Hoffman dokonał cudu - nakręcił film, który II RP ośmiesza, a widza, który najchętniej podpisałby się pod triumfem Piłsudskiego [szczególnie tego 'lewicowego', który najbardziej boi się zbieżności interesów z Leninem] zostawia na lodzie.

"1920 Bitwa Warszawska" na długo będzie jeszcze świecić pośród rodzimej kinematografii jako kwintesencja kina nieudanego, kina prostackiego i kina bezdomnego. Film nie ma obrońców politycznych, nie ma także obrońców wśród krytyków, został na przysłowiowym lodzie, sam - licząc, że za zachętę ludziom wystarczy prażona kukurydza i nadprogramowa "Przebojowa noc" skąpana w niewyobrażalnej tandecie. Z czystym sumieniem polecam każdemu wybrać się do kina i na własne oczy zobaczyć to wielkie komiczne wyolbrzymienie, które na długo pozostaje w pamięci by śmiać się na samo o nim wspomnienie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz