Szukaj na tym blogu

piątek, 5 listopada 2010

Zmowa Milczenia

W świecie gdzie jedyną formą wyrażania się w polityce są słabo widoczne na plakatach hasła, z reguły skomponowane z całkowicie odsączonych z realnej treści komponentów, gdzie na kilka tygodni przed wyborami ulice miast stają się galerią wyborczych plakatów i podbarwianych graficznie facjat - w jedynej chwili kiedy te nierzeczywiste postacie przypominające resztkowo jeszcze ludzi rzeczywiście wychodzą do nas, z pomocą środków masowego przekazu - największym grzechem jest posiadanie jakiegokolwiek programu gospodarczego. Wszystko odbywa się bezboleśnie. Tematem tabu jest sfera ekonomi, w której wszyscy, podświadomie pogodzeni i nienaturalnie wyobcowani od tej tematyki łączą się w zgodzie, w sojuszu nie posiadania żadnego szerszego a już na pewno nie konkretniejszego, ukierunkowanego na interesy jakiejkolwiek grupy, klasy programu gospodarczego. To rządy elit, wyższych warstw, pacyfikujących swym panowaniem z pomocą zewnętrznych pływów jakiekolwiek formy oddolnej organizacji, która nie oszukujmy się - bez ukonstytuowania się w postaci jakiegokolwiek ruchu nie ma szans nawet sloganowo zaistnieć. Co ponure i doskonale uświadamiające nam grozę sytuacji to sytuacja rzeczywiście walczących grup o konkretne prawa, które czeka marginalizacja i zdjęcie z czasu antenowego z uwagi na słabą oglądalność. Tak, dotarliśmy już do miejsca gdzie Mediokracja czy też może tytułowa "Wideokracja" [film opowiadający o formie sprawowanych rządów Berlusconiego we Włoszech] zastępuje już nawet nie jakąś naddeterminację niewielkich obszarów życia społecznego, ona nim jest, stała się nim całkowicie.

Delegaci uprzywilejowanych grup zatoczyli i zadomowili się w kluczowych kręgach wszystkich liczących się grup politycznych. Społeczeństwo próbowało od tego uciec. Znana nam dobrze powszechna niechęć do samego słowa "polityka" przez pewien czas na dystans indywidualnego podmiotu blokowała 'współżycie' z tematyką dyskusji resztkowo programowej, "politycy" jednak uczą się na błędach. "Nie róbmy polityki, budujmy szkoły", tak metafizycznie brzmiące hasła wyciągają do nas rękę z billboardów Platformy Obywatelskiej, gdzie Donald Tusk z obliczem za pomocą którego z powodzeniem mógłby sprzedawać nie jeden krem przeciwko starzeniu zapewnia obserwatora, że świat spoczywa w najwłaściwszych i bynajmniej nie "upolitycznionych" rękach. Wszędzie gnieździ się chociaż powierzchowna prawdziwość analityczna. I tak, rzeczywiście ciężko - zwłaszcza na oddolnych - strukturach tych sił zlokalizować jest jakąkolwiek dyskusję czy niezgodę w szczątkowo istniejącym jeszcze programie. W szerszej perspektywie wydaje się to być jednak bardzo wprawna narzędziowość, która zaowocować może przyśpieszeniem globalizacji w szerszych ramach, ciężko jednakowoż jest mi wyobrazić sobie jakiekolwiek konstruowanie czy raczej rekonstrukcję niewielkich obszarów świadomości społecznej po tak skutecznie się odbywającej unifikacji form aparatu kontroli społeczeństwa.

Jak formułować sprzeciw, krytyczny 'approach' w stosunku do czegoś obowiązującego z tytułu wyżej - ponad powszechnej - realizującej się opłacalności w obszarach szerszych kręgów ludzkich. Czy formuły tęsknoty za ludowością na skrzydle lewicy są jeszcze obiecujące na przyszłość czy są tylko albo niezidentyfikowaną tęsknotą za masowym w formach, reakcyjnym ruchem Solidarności albo nowocześnie umiejscawiającym się w zgodzie z w pozostałościach autonomicznym prądem poparcia środowisk PIS i konserwatywnych - o czym świadczy nostalgia za naiwnie pojmowanym autentyzmem przeżywania katastrofy pod Smoleńskiem 10 kwietnia. Lewica, młoda także zdaje sobie powoli sprawę z braku obecnie wykrystalizowanego nośnika swoich idei, rodzi się podział na strukturalnie idących w ramiona liberalnych i posiadających w ręku argument pieniądza środowisk, zagarniających co inteligentniejsze osobniki do siebie oraz na targanych przez niepokój z tego tytułu idących w stronę jakiejkolwiek miejscowo wyrażanej złości na koniunkturę makrospołeczną. Ten trzeci typ lewicowca, który szukać pocieszenia może już tylko w obserwowaniu zwycięstw Socjalistów na obszarze Ameryki Łacińskiej musi poszukać sobie dobrze płatnej fuchy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz