Szukaj na tym blogu

wtorek, 19 lipca 2011

Puszki coca-coli vs. internacjonalizm

Z dużym zdziwieniem przyjąłem do wiadomości perspektywę jaką zaprezentował nam Filip Białek w jego tekście "Państwo vs. puszki coca-coli" [1]. Autor stara się wykreować perspektywę, w której jedynymi realnymi przeciwstawnymi siłami są siły narodowe i siły globalnie korporacyjne. Już wstępny cytat jest dość niepokojący - "Własny naród nie jest bowiem abstrakcją, natomiast ludzkość jest abstrakcją." , dalej Autor uzasadnia nam - "to co do drugiego modelu [internacjonalizmu] nikt nie ma pewności, czy rzeczywiście może on wyjść poza sferę czysto teoretycznych rozważań" , puentę tekstu z kolei stanowi twierdzenie iż - "Niestety, ale uniwersalistyczne idee realizują się nie poprzez ogólnoświatową solidarność, lecz za pośrednictwem puszek coca-coli trzymanych przez japońskiego nastolatka, czarną kobietę z przemieści Johannesburga i angielskiego bankowca z City."

Czy rzeczywiście Autor nie potrafił nam wygrzebać z mroków historii dowodów na istnienie internacjonalistycznych, socjalistycznych projektów, skazując je na 'czystą teorię'? Chyba najbardziej oczywistym jest, jeszcze nie tak odległe w czasie ZSRR - ale by nie ograniczyć się do tworu, który dla wielu jest tematem wyklętym, tematem tabu - dopisać do tego można projekt o wiele nam bliższy - Unię Europejską. Choć nie jest to twór stricte socjalistyczny, to UE posiada wiele właściwości centralnie sterowanego zarządzania, w w swym parlamencie skupia siły również radykalnie lewicowe, które ciągną UE w stronę coraz to bardziej socjalistycznego projektu. W swych rozmyślaniach Autor nie zawarł jednak prostej kalkulacji, stojącej u podstaw konieczności dążenia do tworzenia projektów ponadnarodowych - kalkulacji, że "puszki coca-coli" zawsze zdobędą przewagę nad pojedynczym, nieporadnym państwem. W takiej sytuacji obecnie jest Białoruś, w takiej sytuacji jest przez dekady opuszczona i odcięta Kuba czy Korea Północna. Ich w mniejszym bądź większym stopniu autarkiczne systemy gospodarcze, są właśnie przykryte propagandą 'puszek coca-coli' - międzynarodowego kapitału, który bezlitośnie jest w stanie rozprawić się z każdym słabym, osamotnionym, zamkniętym dla siebie, potencjalnym do zdobycia rynkiem, w takiej sytuacji - sytuacji przegranych - jest od 89' Polska, która sprywatyzowana i zrujnowana została właśnie po przegranej walce o wpływy z międzynarodowym kapitałem.

Żeby móc krytykować socjalistyczny internacjonalizm, trzeba pojąć jego założenia. Internacjonalizm socjalistyczny nie jest 'walką z narodem' czy 'przypinaniem narodom łatki nazistowskiej'. Internacjonalizm socjalistyczny to też nie koncepcja wyssana z palca, gdzie poza narodami wyrosnąć ma organizacja tłamsząca dotychczasowe jednostki podziału administracyjnego. Wszelki internacjonalizm wyrasta na zasadach rządów koalicyjnych [2], co to znaczy? To znaczy, że by uczestniczyć w tej lub innej formie organizacji ponadnarodowej państwa do tego aspirujące muszą dojrzeć do pewnego stadium porozumienia, gdzie zrozumienie i wspólnie konstruowane cele stają się podmiotem dla koalicyjnej, zintegrowanej działalności na rzecz wspólnych interesów. W ten sposób działa Unia Europejska, wyrównująca poziom życia, udzielająca dotacji i wsparcia finansowego biedniejszym, na bazie czego? Na bazie wspólnej polityki Europy by być zintegrowanym, silnym bytem gospodarczym, ekonomicznym a także narodowym. Nie chodzi bowiem o zniszczenie patriotyzmu, zniszczenie perspektywy narodowej. Chodzi o sojusz interesów w obliczu siły zbyt potężnej by jakikolwiek kraj stanął z nią samotnie do walki - to imperialny, neoliberalny, bezlitosny kapitalizm wymusza reguły tej konfrontacji.

Wiele razy to komunistom różnej maści zarzucano właśnie, że zdradzają oni naród, są antypatriotyczni i z tego względu stają się zwierzętami, które wobec tego bezkarnie można odstrzelić. Perspektywa internacjonalizmu socjalistycznego, komunistycznego nie jest jednak 'wynaturzeniem', o którym wiele pewnie opowiedzieć chcieliby nam Wildstein z Ziemkiewiczem. Perspektywa internacjonalizmu wywodzi się wprost z troski o własny kraj, o własną 'małą ojczyznę', oparta jest o przeświadczenie o konieczności współdziałania z innymi podmiotami na partnerskich zasadach by tu na miejscu, i również gdzie indziej, działo się coraz lepiej. Jest to perspektywa narodowa uzupełniona o teorię walki klas i znajomość charakteru przemian ekonomicznych na tle klasowych różnic. Siła hasła "Proletariusze wszystkich krajów łączcie się!" nie bierze się z jego niedorzecznego marzycielstwa, lecz z autentycznego charakteru różnic na tle klasowych, które okazują się przyćmiewać perspektywę narodową - tworząc nowy uniwersalny język, gdzie ludzkość przestaje być abstrakcją a staje się czytelną siecią zależności wewnątrz walki klas. Z kolei naród przeistacza się z jedynej platformy namacalnej ludzkiej działalności, na jedno z wielu pól tej samej wojny.

Autor, zachwycony wizją bogatego narodowego kapitalizmu w krajach Skandynawii, we Francji czy Niemczech nie tylko adaptuje hierarchię kapitalistyczno-narodowego dyskursu, ale jednocześnie nie bierze pod uwagę historycznych uwarunkowań i m.in kolonialnej genezy bogactwa tych państw. Tak jak łatwo sympatyzować z bogatymi Niemcami, gdzie socjal jest odpryskiem faktu, że państwo jest majętne - tak z pewnością trudniej sympatyzować jest z krajami trzeciego świata, gdzie obecnie przeniosła się większość światowej produkcji, odbywającej się jednak nie na zasadzie zapewnienia możliwie jak najlepszego poziomu życia tamtejszym pracownikom, a na zasadzie dyktatu kapitalistyczno-narodowego, gdzie poszczególne zachodnie spółki dyktują ceny za patenty, by utrzymywać Zachód w bogactwie, a Wschód w biedzie.

Jednocześnie z klasą liberalnych kosmopolitów całe społeczeństwa przekształcają się z przymusu na kosmopolityczne. Ten kosmopolityzm będzie bazą dla wszelkich ruchów lewicowych i socjalistycznych, gdzie w perspektywie ponadnarodowej wspólne cele i problemy staną się o wiele bardziej czytelne i zrozumiałe. I to właśnie przeświadczenie o istnieniu wyłącznie neoliberalnego, korporacyjnego kosmopolityzmu leży u podstaw takiej błędnej dedukcji, która chce ukryć fakt, że historia przedstawianych jako wspaniałych, państw narodowych pełna jest wojen, wrogości i walk na tle obrony własnego stanu posiadania za wszelką cenę.

Burżuazja czyniąc świat coraz bardziej zglobalizowanym nie czyni go nim tylko dla najwyższych szczebli menadżerskich - to my wszyscy żyjemy jednocześnie w realiach, gdzie strajki, ruchy robotnicze, działalność kapitału, komunikacja i klasowy charakter społeczeństw i dziejów staje się coraz bardziej czytelny. By jednak poczuć się prawdziwym internacjonalistą potrzeba pierw zrewidować swoją dotychczasową hierarchię wartości, porzucić bogatych bożków i mieć odwagę by szukać wsparcia poza tym co łatwe i dostępne na wyciągnięcie ręki. Świat obecnie i w najbliższej przyszłości to nie świat, w którym wszyscy dorośniemy do bycia Skandynawią, ale świat w którym przepaście i nierówności będą rosnąć, właśnie w imię narodowego dobrobytu najbogatszych państw kapitalizmu oraz w imię interesu międzynarodowego kapitału.

Temu przeciwstawić można tylko internacjonalizm.

[1]http://lewica.pl/?id=24877
[2]Więcej o rządach koalicyjnych a demokracji narodowej w moim wcześniejszym tekście:
http://www.lewica.pl/index.php?id=24735

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz