Szukaj na tym blogu

wtorek, 20 listopada 2012

Obudź się Polsko, Obudź się Lewico

Postępujące ubożenie polskiego społeczeństwa (i powstała w związku z nim szansa na dojście do władzy na fali niezadowolenia) doprowadziło do integracji środowisk prawicy. W marszu "Obudź się Polsko" widzieliśmy maszerujących razem słuchaczy Radia Maryja, zwolenników Prawa i Sprawiedliwości oraz związkowców z Solidarności. Siły konserwatywnego chrześcijaństwa postanowiły zjednoczyć się, żeby razem stawić czoła rządowi Donalda Tuska.

Protest pełen był haseł prosocjalnych, a także haseł katolicko-smoleńskich, nie zabrakło też naturalnie rusofobii. Słuszna krytyka neoliberalizmu mieszała się z antylewicowością, ciemnogrodzkim zacietrzewieniem i poddańczym stosunkiem wobec kościoła katolickiego. Gwoździem programu manifestacji był Tadeusz Rydzyk, którego zarówno Jarosław Kaczyński jak i Piotr Duda zapewniali o swoim poparciu dla jego sprawy.

Prawica od zawsze żerowała na antykapitalizmie ubogich i kolonizowała go swoją reakcyjno-konserwatywną narracją. I tym razem nie było inaczej. Kaczyński, niegdyś sam wprowadzający w życie neoliberalne reformy, teraz pozuje na męża stanu oburzonego biedą i bezrobociem. Piotr Duda przypomniał sobie o umowach śmieciowych i w swojej walce z Leninem nie wahał się nawet użyć cytatów z Jana Pawła II. Swoją drogą dziwi trochę to, że "Solidarność" cieszy się jeszcze jakimkolwiek społecznym zaufaniem po serii klęsk, które stały się jej udziałem - począwszy od złodziejskiej transformacji ustrojowej, a skończywszy na rządach Krzaklewskiego i AWS-u.

Wracając do samego marszu – trzeba przyznać, że odniósł on polityczny sukces. Po pierwsze, po raz pierwszy od dawna pojawiła się w świadomości społecznej jakakolwiek realna alternatywa dla rządów PO, po drugie, prawica nie bała się atakować Platformy i nazywać jej rządów złodziejstwem, czy wyprzedawaniem państwa. Wspominano o milionach emigrantów, o bezrobociu, o niskich zarobkach i niskim poziomie życia. Prawica zyskała prawdziwie radykalną twarz.

Siła języka, którym posłużyła się prawica wynika przede wszystkim z bierności i nieobecności lewicy. To lewica powinna toczyć w Polsce bój o prawa pracownicze, to lewica powinna być obecna na ulicach, to lewica powinna używać najostrzejszych słów, a nie kryć się za hasłami typu 'rozwój zamiast stagnacji', czy nieśmiało machać nóżką po kawiarniach. PiS-Radio Maryja-Solidarność odważyły się zrobić coś, czego nigdy dotąd nie potrafiło zrobić SLD - skrytykować liberalizm. Krytyka liberalizmu gospodarczego ze strony PiS jest obłudą, ale obłuda ta może okazać się skuteczna, ponieważ całkiem dobrze oddaje nastroje społeczne.

Fascynacja Kaczyńskim, który nagle ‘przemówił ludzkim głosem’, powinna mieć jednak swoje granice. Odnoszę czasem wrażenie, iż lewica nie jest do końca pewna tego, czym jest lewicowość. Pierwszy z rzędu postulat podniesienia pensji traktowany jest z miejsca jako kwintesencja lewicowości. Oczywiście nie na tym polega program lewicy, nie na tym polega program socjalistyczny.

Postulaty dotyczące podnoszenia poziomu życia pracowników są oczywiście jednym z fundamentów lewicowej polityki, są jednak i inne, równie ważne kwestie. Fundamentem jest rodzaj proponowanej tożsamości. Lewica zawsze stoi po stronie tożsamości klasowej i klasowo-narodowej, nie nacjonalistycznej, czy religijno-ksenofobicznej. Lewica to program wyzwolenia pracownika z kajdan, które zakładają mu kapitaliści i kler. Z takim programem uniwersalnego (!) wyzwolenia ani PiS, ani Radio Maryja nie mają i nie będą mieć nic wspólnego. Zachęty socjalne i obiecanki naprawy gospodarki to nic innego jak marchewka wisząca na kiju. Pamiętajmy też, że Trzecia Rzesza również podnosiła poziom życia swoich obywateli, tyle tylko, że w kilka lat później 10 milionów z nich wyparowało oddając swe życie w najstraszliwszej z europejskich wojen. Tak najczęściej kończą się prawicowe próby realizacji prosocjalnych haseł.

Już wiele razy mieliśmy w historii do czynienia z sytuacją, w której liberalna prawica wykańczała lewicę do spółki z prawicą nacjonalistyczną po to tylko, żeby później sama stać się jej ofiarą. W Polsce też mógłby spełnić się podobny scenariusz. Hodowana przez Tuska sztuczna, 'wszechogarniająca' wojna PO-PiS przy całkowitej bierności i śmierci lewicy bez trudu przerodzić może się w wojnę rzeczywistą.

To, czy polska scena polityczna na zawsze już pozostanie dwubiegunowa zależy właśnie od lewicy.

Jeśli lewica ma zatrzymać marsz na prawo sama musi stać się prawdziwą opozycją. Pewną nadzieją jest OPZZ, które zachowało trzeźwość oceny i uniknęło rydzykowo-smoleńskiego poniżenia. Szansa na lewicowy związek zawodowy to też nadzieja na lewicową partię. I tu i tu potrzebny jednak jest protest bezczelny ,bezpośredni i agresywny. „Wojna polsko-polska”, której tak boją się dziennikarze to wojna o wiele prawdziwsza i bardziej sprawiedliwa od „Wojny polsko-ruskiej”, w którą ciągle gra prezes Kaczyński. Gdyby lewica w Polsce nauczyła się języka protestu i wskazała swego politycznego przeciwnika, wówczas miałaby realną szansę na przejęcie władzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz