Najnowszy sondaż TNS Polska daje PiS-owi 39% poparcia, to aż o 6% więcej
niż Platformie Obywatelskiej. Nikogo nie powinno to dziwić.
Zdecydowanej większości Polaków żyje się dziś kiepsko, lub też całkiem
źle. Język protestu, nawet nieważne jakiego konkretnie, trafia do ludzi.
Maglowane przez Kaczyńskiego hasło "Alternatywa", debata ekonomiczna z
ekspertami o antyliberalnym wydźwięku i rezygnacja z wyłącznie
smoleńsko-ciemnogrodzkiej retoryki przynoszą zamierzone efekty. Wyborcy,
jak się okazuje, są nawet w stanie przełknąć macierewiczową
smoleńszczyznę, jeśli otrzymają choć cień szansy na to, że sytuacja
gospodarcza Polski ulegnie poprawie. Istnieją powody ku takiej
desperacji.
Kilkanaście procent bezrobocia, brak pracy dla młodych ludzi, brak
planowania zatrudnienia, zdewastowany system edukacji, niemożność
kupienia mieszkania na własność, macierzyństwo skazujące na biedę,
głodowe płace... to szara, polska rzeczywistość. Ukoronowaniem tej
pogłębiającej się nędzy będzie sprywatyzowanie już okradanej i
rozbieranej służby zdrowia.
Narodził się już nawet pierwszy symbol prywatyzacji opieki zdrowotnej,
są nim wyrzucane od lekarza dzieci, lądujący na bruku mali pacjenci
Centrum Zdrowia Dziecka.
Kolejnych skandali nie da się przemilczeć.
Liberalne partie nie mają odpowiedzi na kryzys, gdyż to ich polityka go
wywołała, tymczasem lewica wydaje się być zakneblowana, SLD dusi się
swoją establishmentowością i nie potrafi jak na razie poza nią wyjść.
Zapraszając Rostowskiego i podejmując dyskusję głównie na temat ułatwień
dla przedsiębiorców SLD, podobnie jak Ruch Palikota, udowadnia tylko,
że nie jest na chwilę obecną żadną realną alternatywą, że nie wyczuwa
społecznych interesów i nie potrafi ich reprezentować. Polska lewica
parlamentarna aspiruje obecnie co najwyżej do miana koalicjanta
Platformy Obywatelskiej, antysystemowość nikomu nie mieści się w głowie,
a język sprzeciwu i protestu najzwyczajniej nie istnieje.
Żeby mógł powstać taki język musiałaby zostać przez lewicę podniesiona
kwestia najważniejsza. Problem Polski to obecnie przede wszystkim
problem słabości państwa. Jego biedy, jego impotencji, jego
neoliberalnego skorumpowania.
Interesów społecznych nie zabezpieczą żądni zysku "pracodawcy", których
jedyną receptą na kryzys będą recepty w stylu cięcia kosztów pracy lub
skracania urlopów macierzyńskich. Zabezpieczyć może je wyłącznie
reprezentujące społeczeństwo, czyli pracowników, państwo. Kwestia
państwowości została w Polsce zakłamana przez wieloletnią indoktrynację
wolnorynkową i kolonialną, która to uczyniła z Polski podnóżek dla sił
międzynarodowego kapitalizmu i jego lokalnych agentów.
Jeżeli oczekiwanie na pracę ma przestać być oczekiwaniem na cud -
państwo musi zostać odzyskane. Polityka tworzenia i zarządzania
miejscami pracy, a także strategia zwiększania środków do budżetu, muszą
się stać sprawami priorytetowymi, polityczną kwestią numer jeden.
Bez tego możemy się co najwyżej kręcić wokół różnych wersji programów neoliberalizmu.
W taki mniej więcej sposób usiłuje budować swoją pozycję Jarosław
Kaczyński. Jego prawicowa, kościelna wizja zakłada większe
upodmiotowienie państwa polskiego niż ma to miejsce obecnie. Dyskurs
nacjonalizmu siłą rzeczy zakłada też pewną rolę państwowości. PiS
wygrywa ten wyścig o dostrzeżenie roli państwa w gospodarce. I jak na
razie nie ma konkurentów...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz