Szukaj na tym blogu

wtorek, 20 listopada 2012

Protest, czy rewolucja? Jak poważny okaże się kryzys?



Protesty w Hiszpanii, protesty we Włoszech, protesty w Portugalii i protesty w Grecji przybrały na sile, stało się to niemal jednocześnie. Uzbrojeni w czerwone sztandary Grecy ścierający się na ulicach z policją to widok, którego Europa dawno nie widziała i który dużą jej część nadal jeszcze napawa lękiem i trwogą. Wściekłość europejskich społeczeństw zrodziła się z bezczelności neoliberalnych i burżuazyjnych ośrodków władzy. Zimne wyrachowanie i bezkompromisowa polityka likwidacji własności społecznej oraz wszelkich zdobyczy klasy pracującej sprowadziła na rządy gniew rozjuszonych ludzi.

Nie chcąc studzić czyjegokolwiek entuzjazmu trzeba jednak stwierdzić, że protesty te są – jak na razie - bardzo dalekie od szans powodzenia. Protesty, protesty, jeszcze raz protesty, ciągle protesty. Protest to tak naprawdę forma działania konserwatywnego. Forma działania odwołującego się do przeszłości i nawołującego do jej przywrócenia. Co prawda, protest nie zawsze musi być konserwatywny, ale patrząc na skalę: prywatyzacji, oszustw i złodziejstw, które właśnie mają miejsce w całej Europie przyznać trzeba, że manifestacje to w porównaniu z nimi trochę mało, to dość niewiele. Nie twierdzę wcale, że protest ten nie ma przyszłości, czy też, że nie należy go – w tym przypadku - popierać. Chcę raczej zwrócić uwagę na inną sprawę, mianowicie na to, że stopień zaawansowania walki klasowej w państwach zagrożonych kryzysem jest jeszcze dość niski i wczesny. Obserwowany przez nas protest rozwija swe skrzydła powoli. Strajki generalne w Grecji to dopiero pierwsze, prawdziwe symptomy poważnego działania.

Tak naprawdę obserwujemy dopiero pierwsze stadium pokazu siły ze strony pracowników najemnych. Dopiero teraz, powoli, zaczną powstawać warunki konieczne dla zaistnienia faktycznej świadomości klasowej. W grupie, zorganizowani wokół jednej sprawy, pracownicy dopiero zaczynają być "klasą dla siebie". W tym momencie protestujący poszukują języka wspólnoty, poszukują swojej politycznej narracji, poszukują ideologii. Dzieje się to na naszych oczach.

Przeszło rok temu, w "Manifeście z 15 Maja" Madryt domagał się "etycznej rewolucji" i nadzieję pokładał przede wszystkim w edukacji. Dziś w "Manifeście 25-S" ci sami ludzie żądają: obalenia rządu, całkowitej zmiany systemu podatkowego, stworzenia stabilnych i pewnych miejsc pracy i zawieszenia, bądź też nawet umorzenia całości długu publicznego. Pojawia się nawet żądanie nowej konstytucji!

Poddawane rygorowi neoliberalnej terapii szokowej społeczeństwa z każdym dniem stają się coraz bardziej radykalne, ludzie znają już objawy kapitalistycznego schorzenia. Inna rzecz, że najtrudniejsze dopiero przed nimi.

Protestujący przekonali się już, że policja nie jest jedynie elementem wystroju wnętrz i że ściga nie tylko przestępców. Kapitalistyczne władze trzymają narody i państwa w potężnym uścisku. Jeśli nawet dojdzie do obalenia poszczególnych rządów to czym zostaną one zastąpione? Czy oburzonych stać na tworzenie w sercu Europy gospodarczych autarkii, czy stać ich na stworzenie nowej federacji państw socjalistycznych?

Nie jest to bynajmniej pytanie zdjęte z księżyca, to właśnie tego typu rozwiązanie jest w zasadzie jedyną rzeczywistą szansą na realizację wysuwanych przez protestujący tłum postulatów. Taki (przymusowy i pyrrusowy) los może czekać poświęconą na ołtarzu niewypłacalności Grecję. Elity nic nie oddają za darmo. Poszczególne rządy dały już po sobie poznać, że nie ugną się łatwo, że nie pragną powrotu do 'kapitalizmu z ludzko-bogatą twarzą', że nie chcą prosocjalnych reform.

Jeśli protestujący pójdą dalej drogą protestu i buntu przekonają się też, że gumowe kule łatwo zastąpione mogą zostać ostrą amunicją. Protest, gdy tylko przekroczy ramy niegroźnej kontestacji może przerodzić się w prawdziwą rewolucję. Ta z kolei rządzi się własnymi prawami, nie tymi, którymi rządzi się parada równości, pochód, manifa, czy okazjonalna demolka.

Są oczywiście i inne, możliwe scenariusze. Być może kapitałowi uda się zawrzeć kompromis, być może w zamian za spokój lud otrzyma w prezencie więcej zysków z kolonii, jakąś wojnę, rasizm/nacjonalizm lub inną zabawkę, która odwróci jego uwagę. Być może protest po prostu rozpuści się w rezygnacji i nie uzyska wystarczającego poparcia, być może zadowolenie klasy wyższej i jej poparcie wystarczy rządowi by się utrzymać. W kapitalizmie wszyscy poniekąd są na siebie skazani, a to właśnie kapitalizm przez wiele lat dostarczał dobrobytu krajom obecnie pogrążonym w kryzysie. Czy teraz społeczeństwa te zrezygnują z tego co do tej pory działało, czy położą na szali swoje światowo-uprzywilejowane położenie? Scenariuszy jest wiele, nadal jednak nie wiadomo jeszcze kto jest reżyserem tego społecznego spektaklu, choć chwilowo inicjatywa wydaje się być po stronie manifestantów.

Rozstrzygnięcie nadejdzie niedługo. Odpowiedzi na pytanie o potencjał protestów udzieli nam przyjęta przez protestujących doktryna i (przede wszystkim) środki, których wykorzystanie będzie ona zakładać.

Jak poważny okaże się kryzys?

Może po prostu trzeba jeszcze trochę poczekać… Może by coś naprawdę się ruszyło nie wystarczy 25%, a dopiero 40% bezrobocia…

Ktoś w końcu zaryzykuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz